logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Mirosław Nowosielski
Zdrowa i chora religijność
Pastores
 


W potocznym rozumieniu człowieka religijnego uważa się za człowieka wierzącego. Jednak w rzeczywistości nie zawsze tak jest. Potrzeba religijności należy do naturalnych potrzeb człowieka. W pewnym sensie zaspokaja ona jego życiowe potrzeby. Warto im się nieco przyjrzeć, aby lepiej zrozumieć, czym powinna się charakteryzować zdrowa religijność, a czym de facto charakteryzuje się religijność, którą można by określić jako chorą.
 
Naturalna potrzeba religijności
 
Człowiek jako osoba, niezależnie od światopoglądu, posiada pewne potrzeby. Najogólniej występują one na trzech poziomach: biologicznym, psychicznym i duchowym. Na każdym poziomie potrzeby muszą być w jakiś sposób zaspokojone. W przeciwnym razie powstaje swoisty dysonans, którego siła zależy od poziomu i rodzaju potrzeby. Człowiek podejmuje wtedy w­ysiłki, aby poradzić sobie z zaspokojeniem potrzeb.
 
Jedną z potrzeb na poziomie duchowym jest potrzeba religijności. Religia staje się w pewnym sensie systemem poglądów, przekonań czy praktyk, za pomocą których ludzie rozwiązują swoje życiowe problemy. Jeżeli na to „nałoży się” tradycyjne wychowanie katolickie typu: jest się ochrzczonym, po pierwszej Komunii świętej, bierzmowaniu i zawarciu małżeństwa w Kościele, ale nie pociąga to za sobą poddania swojego życia Jezusowi, to mamy do czynienia z dość przeciętną formą religijności, która ma niewiele wspólnego z wiarą, z prawdziwym chrześcijaństwem. Taka jednostka uważa siebie za wierzącą, ale w rzeczywistości jej postawa jest bardziej realizacją jej naturalnych potrzeb psychicznych niż oddawaniem kultu w rozumieniu chrześcijańskim.
 
Jakie zatem są to potrzeby? Po pierwsze, potrzeby biologiczne, które ujawniają się od urodzenia i służą zachowaniu życia, jak na przykład potrzeba odżywiania, snu, ruchu i wypoczynku. Po drugie, potrzeby rozwojowe, dane człowiekowi tylko w potencji, które ujawniają się, jeśli będzie on miał odpowiednie warunki, to znaczy właściwe wychowanie, odpowiednią atmosferę rodzinną i religijną. Jedną z podstawowych jest potrzeba doznawania opieki i czułości, przylgnięcia do kogoś bliskiego. Następna jest potrzeba podziwiania, zachwycania się osobami, sytuacjami, rzeczami, które przewyższają możliwości jednostki ludzkiej. Stanowi ona silny bodziec rozwojowy, człowiek bowiem podziwiając kogoś, usiłuje go naśladować. Nie tylko potrzebuje zachwycania się i podziwiania tego, co go przewyższa, ale sam chce być uznawany i akceptowany. Dlatego też ważną potrzebą rozwojową jest potrzeba uznania i szacunku ze strony otoczenia. Uznanie i akceptacja przez otoczenie są konieczne dla prawidłowego rozwoju jednostki ludzkiej. Zwiększają jej wewnętrzną swobodę, ułatwiają wykorzystanie posiadanych możliwości. Kolejną ważną potrzebą jest potrzeba poznawania, badania, dociekania. Wspomniana potrzeba podziwiania ujawnia się również jako potrzeba religijna. Wiele osób na pytanie: „Dlaczego wierzysz?” odpowiada, że „przecież każdy człowiek musi w coś wierzyć”.
 
Realizację tych potrzeb człowiek bardzo często znajduje w religijności. Jeżeli zabraknie mu solidnej formacji duchowej, dojdzie do wytworzenia się swoistej, nieprawidłowej religijności. Już przy wchodzeniu do wspólnoty modlitewnej lub jakiejkolwiek innej grupy religijnej sama motywacja, choć nazywana religijną, bywa raczej realizowaniem potrzeby psychologicznej, którą jest silna potrzeba przynależności do grupy. Jest to „bardzo ludzkie”, człowiek bowiem jest istotą społeczną i potrzebuje być „kimś”, a jest „kimś”, gdy jest członkiem jakiejś wspólnoty. Można być ogromnie zaangażowanym w grupę, można w parafii bardzo się udzielać, podejmować się nawet niezwykle odpowiedzialnych zadań, ale będzie to bardziej „kościelność” niż dojrzała postawa religijna. Tak bywa w przypadku osób, które chętnie udzielają się choćby w zakrystii, przy sprzątaniu kościoła, ale ich „zaangażowanie” wynika nie z poczucia odpowiedzialności za Kościół, ale ze zwykłej potrzeby społecznej, jaką jest przynależność do grupy. Z kolei realizacją potrzeby świętowania, będącą przejawem humanizmu, jest obecność tłumów na pasterce, rezurekcji czy święceniu pokarmów. Robią to prawie wszyscy, również ludzie w dużym stopniu niepraktykujący, ale deklarujący się jako wierzący. Także świętowanie różnych rocznic, udział w uroczystościach z odpowiednią oprawą jest najczęściej przejawem religijności naturalnej, a nie chrześcijaństwa, przejawem realizacji siebie, swoich potrzeb.
 
Przejawy chorej religijności
 
Jedną z pierwszych cech charakteryzujących chorą religijność jest pomylenie wiary z tym, co nazywamy naturalną religijnością. Najczęściej dochodzi do wymieszania elementów naturalnej religijności i chrześcijaństwa. Powstaje wówczas swoisty twór, często niełatwy do określenia. Przejawem takiej religijności jest udział w różnych formach kultu, na przykład nabożeństwach charakteryzujących się intensywnością zaangażowania emocjonalnego. Niewiele to jednak wpływa na postawy moralne danego człowieka. Wytwarza się pewna dwutorowość życia. Mówi się wtedy: „Jestem wierzący, ale jestem za aborcją, za in vitro itp.”. Tego rodzaju religijności towarzyszy też lęk wobec Boga. Przyjmuje się wtedy postawę: Bóg jest tym, który wiele może, ale ja mam swoje sprawy do załatwienia. Taki człowiek dużo się modli, bo wierzy w moc Boga i wie, że warto Boga wprzęgnąć w swoje sprawy. Poprzez różne praktyki, na przykład post, modlitwę wstawienniczą, stara się pozyskać Boga dla realizacji swoich spraw. Taka religijność traktuje Boga jako narzędzie do realizacji własnych interesów. Spadające na ludzi cierpienie będzie odrzucane i zwykle prowadzi do odrzucenia Boga lub postawy buntu wobec Niego. Tacy ludzie szukają głównie pocieszenia w modlitwie i wiele zrobią, aby wyłącznie im poświęcić czas. Potrafią biegać od jednej wspólnoty modlitewnej do drugiej, aby tylko się nad nimi pomodlono. Koncentrują się głównie na swoich pozytywnych doznaniach. Wiadomo, że każdy sakrament pojednania czy każda modlitwa wstawiennicza, oprócz podstawowego działania Ducha Świętego, niesie zawsze skutki terapeutyczne. Osoby o chorej religijności głównie na tym się koncentrują. Szukają w sakramencie pojednania czy modlitwie wstawienniczej bardziej ukojenia niż zrozumienia woli Bożej. Chora religijność pachnie pogaństwem. Uderza w naszej polskiej rzeczywistości to, że przed maturą kościoły są pełne młodzieży, a księża nie mają problemów z zebraniem chętnych na pielgrzymkę maturzystów do Częstochowy. Czy faktycznie o działania podyktowane wiarą tu chodzi? Kiedy los ciężko uderzy człowieka, kiedy pojawiają się różne zagrożenia, jak na przykład choroba, wówczas nasila się pobożność i znajduje zastosowanie zasada: „Gdy trwoga, to do Boga”. Chorą religijność charakteryzuje lęk. Zbyt duży jest niedobrym doradcą. Ludzie wówczas są bardzo podatni na wszystko, co ten lęk zredukuje. Łatwo chłoną wszelkiego rodzaju prywatne objawienia, bezkrytycznie przyjmując zawarte tam „orędzia”. Łatwiej one do nich trafiają niż nauczanie Kościoła.
 
Kolejnym problemem jest traktowanie sakramentów jako swego rodzaju rytualnego oczyszczenia. Na przykład spowiedzi nie traktuje się jako miejsca łaski i okazji do wzrostu wiary, ale jako konieczne oczyszczenie przed ślubem. Bóg w takiej religijności jawi się jako Ten, który może obdarzyć nas różnymi darami, ale my musimy na nie zasłużyć. Taka religijność jest wypełnianiem prawa. Jeśli je wypełnimy, to będziemy zbawieni, a przecież zbawia Chrystus, a nie prawo. Niestety, naczelnym celem wielu duszpasterzy i urzędników jest „porządek w papierach”. Tymczasem w papierach bywa wszystko dobrze, a dusza człowieka może być w opłakanym stanie.
 
Charakterystyczne w takiej religijności jest ludzkie „ja” na pierwszym miejscu. Owszem, Bóg jest ważny, jednak w systemie kryteriów ludzkich postaw nie zajmuje miejsca centralnego, tylko peryferyjne. Jest ważny, ale obok Niego ważna jest kariera zawodowa, własne ambicje, wszystko to, co ma zaspokoić potrzeby ludzkiego „ja”. Kiedy ono jest na pierwszym miejscu, kiedy zajmuje centralną pozycję w osobowości, wówczas religijność takiego człowieka staje się bardzo uciążliwa dla innych i niewiele ma wspólnego z tym, co nazywamy „zdrową” religijnością. Takiemu człowiekowi brakuje krytycyzmu w stosunku do siebie i własnych poczynań. Jego rachunek sumienia nie wykrywa wtedy podstawowych wad, a raczej „lakieruje” pychę.
 
Kolejnym przejawem tego rodzaju religijności jest brak dystansu do własnych emocji. Osoba taka nie ma należytego wglądu we własne uczucia – jeżeli ma radosny nastrój, to wszystko jest dobrze, a jak ma zły humor, to wszyscy są źli. Osoba o takiej religijności łatwo się uprzedza i racjonalizuje swoje negatywne uczucia, tłumacząc, że „tak się stara, a nikt tego nie docenia”. Zawsze będzie niezadowolona, ciągle będzie narzekać. Swoją niechęć do drugiej osoby zawsze wytłumaczy: „Przecież to on jest taki a taki, ja jestem w porządku, a przecież nie muszę się narzucać”. W takiej chorej religijności życie nie jest poddane Jezusowi jako Panu, a jeśli „ja” człowieka nie jest zdetronizowane, to rządzą nim uczucia, uprzedzenia, własne starania i wysiłki. Ludzie o silnej osobowości mogą stawiać sobie wiele wymagań, wpadają wtedy w perfekcjonizm. Z psychologicznego punktu widzenia nie jest dobra stała koncentracja na sobie. Nierzadko tak zwana praca nad sobą, nad własnym charakterem, zwłaszcza prowadzona mechanicznie, może stać się w efekcie szkodliwa. Zajmowanie się własną doskonałością często prowadzi do zwiększonego egocentryzmu. Rośnie wówczas fałszywe przekonanie o własnej wielkości. Skutkuje to brakiem tolerancji. Osoba taka jest często bardzo praktykująca, a jeśli do tego jest perfekcjonistą, to trudno jest jej coś zarzucić, ale wytrzymać z nią nie jest łatwo. Chora religijność prowadzi do fałszywego poczucia niegodności i do fałszywego poczucia winy. Można przy pomocy własnego wysiłku osiągnąć bardzo wiele, wejść w purytanizm, ale jeśli będzie to oparte tylko na własnym „ja”, bez osobowego odniesienia do Boga, to ten purytanizm okaże się jedynie wielkim nadęciem własnego ego. Człowiek tego pokroju może nauczyć się tak żyć, że nawet przetrwa niejeden kryzys. Ciągle będzie postrzegać siebie nie jakim jest, ale jakim ma być. Najlepiej przeprowadzony rachunek sumienia nie wykryje podstawowej wady, jaką jest samouwielbienie. Taki człowiek ciągle postrzega współbraci nie jakimi są, ale jakimi powinni być. Zawsze znajdzie u nich coś, co spowoduje niezadowolenie. Ciągłe niezadowolenie będzie zaburzać relacje międzyludzkie i rodzić poczucie zgorzknienia. Współpracownicy nigdy nie zmieszczą się w ramkach takiej osoby. Jeśli działa ona jako filantrop, zawsze będzie miała poczucie niewdzięczności i żalu, bo przecież „tak bardzo się stara”. Taka chora pobożność jest typowym „połykaniem wielbłąda, a przecedzaniem komara”. Człowiek wówczas bardzo emocjonalnie przeżywa zjedzenie kawałka szynki w piątek, a nie dostrzega, jak bardzo rani innych czy żyje w uporczywej niechęci do drugiego. Funkcjonuje u niego fałszywe poczucie pokory, rozumiane jako zginanie karku, pełzanie, ucieczka przed wyzwaniami życia, czy fałszywa skromność, za którą kryje się egoizm. Osoby o chorej religijności mają słaby wgląd w siebie. Nie zastanawiają się nad sobą, nad własnymi motywacjami, ich pragnieniem jest ciągłe szukanie spokoju. Rekolekcje, które przeżyły, dają im zadowolenie zaledwie na krótki czas (zwykle kilka tygodni). Rodzi się więc w nich potrzeba kolejnego przeżycia ukojenia. Dlatego potrafią dość szybko zapisywać się na kolejne sesje rekolekcyjne. Potrafią jeździć od jednego ośrodka do drugiego i „zaliczać” kolejne rekolekcje. Podobne zjawisko występuje w kierownictwie duchowym. Szukanie pocieszenia rodzi konieczność częstych spotkań. Takie osoby potrafią „zawiesić się” na kierowniku duchowym. Nie prowadzi to wtedy do rozwoju duchowego.
 
Zdrowa religijność
 
W zdrowej, czyli normalnej religijności, rzecz ma się zupełnie inaczej. Na pierwszym miejscu jest Jezus, a wiara prowadzi do życia w dynamice paschalnej. Centralną rzeczywistością staje się życie dla Boga i tracenie siebie dla Niego, a nie własne przeżycia czy szukanie ukojenia lub realizowanie własnych ambicji, choćby bardzo szlachetnie nazwanych. Zdrową religijność charakteryzuje cnota pokory. Nie jest ona jednak cnotą, którą sami możemy osiągnąć, ale wynika z doświadczenia Boga i rozumienia istoty własnej osobowości. Człowiek pokorny traktuje świat, siebie samego i otaczającą go rzeczywistość ze spokojem. Pokora oznacza zgodę na niepowodzenia życiowe, które mogą spowodować, iż pewnego dnia odniesiemy wrażenie, że nasze życie zostało rozbite na kawałki, a mimo to jesteśmy otwarci na Boga. Jeśli pogodzimy się z tym, iż droga pokory jest drogą wiodącą nas ku Bogu, przestaniemy się nieustannie buntować przeciwko naszej naturze. Potrafimy wtedy zrezygnować z próżnych wysiłków mających na celu udoskonalanie siebie. Stajemy się bardziej ludzkimi, kiedy pogodzimy się z faktem, że jesteśmy poranionymi wewnętrznie, wrażliwymi, spragnionymi miłości, zależnymi od pochwał i nagan dziećmi. Łatwiej też będzie nam pojąć więcej z istoty Boga niż wtedy, gdy osiągniemy wymarzony ideał. Religijność kierowana pokorą nie doprowadzi nas wcale do postawy człowieka przesadnie się poniżającego i przepraszającego za to, że w ogóle przyszedł na świat. Pokora doprowadzi nas raczej do wewnętrznej szczerości, pokoju i do poczucia humoru. W tym poczuciu humoru zawarta jest wiedza o tym, iż wszystko, co przynależy do naszej istoty, ma prawo do niej przynależeć, że stworzeni zostaliśmy z gliny i dlatego nie powinniśmy się cofać przed tym, co ziemskie. W poczuciu humoru zawarta jest zgoda na nasze człowieczeństwo, na naszą ziemską istotę i na nasze słabości. Jest to przeciwieństwem wyżej wspomnianego idealizmu, który może stać się dla nas ucieczką przed prawdą. Ponieważ nie jesteśmy takimi, jakimi byśmy chętnie byli, uciekamy we wzniosłe ideały i tworzymy na temat życia duchowego teorie, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Dzięki poczuciu humoru jesteśmy w stanie pokonywać trudne sytuacje życiowe, godząc się na to, co nas spotyka, i relatywizując to – dzięki wierze w Boga. Wiara przeżywana jako dar uzdalnia nas do pokonywania trudności życiowych i nie prowadzi do załamań duchowych, ale pozwala z większym dystansem te trudności pokonywać i przez nie przechodzić. Dzieje się tak dlatego, że jesteśmy skoncentrowani nie na sobie, ale na Panu Jezusie. To On jest źródłem chrześcijańskiej radości. Dzięki Niemu spełniają się w nas słowa, które śpiewamy w kanonie: „Radujmy się, bracia, w Panu”. To poprawia nasze poczucie humoru. Dzięki temu obnażamy przede wszystkim samych siebie, co prowadzi do tego, że uwalniamy się od uciążliwego traktowania siebie jako najważniejszych. Dzięki poczuciu humoru odnajdujemy odpowiednią miarę i uwalniamy się od wszelkiego patosu, którym tak chętnie się nadymamy. Poczucie humoru dostrzega i to, co małe, i to, co duże. Jest wystarczająco wolne, by nie złościć się z powodu spraw nieistotnych. Poczucie humoru to nie sprawa charakteru, lecz wiary. Człowiek obdarzony humorem zgadza się na swój los, mając pewność, że nawet ludzka marność podtrzymywana jest wolą Boga i przeniknięta Jego miłością. Podstawowe pojęcia określające poczucie humoru, takie jak: wolność, miara, pełnia, są równocześnie najbardziej wewnętrznymi cechami człowieka religijnego.
 
Innym przejawem zdrowej religijności jest posłuszeństwo Kościołowi. Ze zdrowej pokory rodzi się posłuszeństwo, które rzeczywiście bardzo wiele mówi o naszej religijności. Nie jest to ślepe posłuszeństwo, ale wiara, że Bóg działa przez przełożonych, co nie znaczy, że przed przełożonym nie możemy wypowiadać tego, co czujemy i jak pewne sprawy rozumiemy. Jednak granicą tego posłuszeństwa jest nasze sumienie. Kolejnym znakiem takiej religijności, ogromnie wpływającym na praktykowanie wiary, jest zdolność do samokrytyki. Tacy ludzie mają dystans do siebie. Uważnie słuchają tego, co się wokół nich dzieje. Wiedzą, że Bóg mówi nie tylko przez Pismo Święte i nauczanie Kościoła, ale także przez wydarzenia. Zachowują właściwą proporcję w podejmowaniu działań. Nie zaniedbają najbliższej rodziny kosztem podejmowania dzieł ewangelizacji. Wiedzą doskonale, że obowiązki, na przykład wobec dzieci, też są w pewnym sensie słowem Bożym i należyta troska o dzieci jest wypełnianiem woli Bożej. Ileż to mamy przypadków niezrozumienia w tej dziedzinie... Nierzadkie są przykłady, gdzie dzieci są zaniedbane, bo rodzice większość wolnego czasu poświęcają na akcje ewangelizacyjne. Niestety, nieobce jest to również różnym liderom, którzy naciskają na sumienia ludzi, argumentując potrzebą ewangelizacji, a wszelką odmowę uważają za sprzeciwianie się woli Boga.
 
Kolejnym przejawem zdrowej religijności jest modlitwa charakteryzująca się uwielbieniem i dziękczynieniem. U takich osób wyraźnie widać przewagę uwielbienia nad formułowaniem próśb. Ludzie o dojrzałej religijności nawet w sytuacjach trudnych uwielbiają Boga – nie za te sytuacje, ale w tych sytuacjach. Modlitwa uwielbienia prowadzi do dojrzałego rachunku sumienia. Jest on wtedy nie tyle rachowaniem i wyliczaniem grzechów, ile raczej refleksją nad sumieniem i uwielbianiem Boga. W takiej religijności życie ludzkie jest traktowane jako dar i całe życie, niezależnie od doświadczeń, jest wielkim uwielbieniem Boga. Przyjmując taką postawę, osoby wierzące umieją prawidłowo rozeznawać Jego wolę. Ich religijność charakteryzuje się tym, że chodzi im o wypełnianie woli Boga, a nie o realizację własnych, choćby nawet pięknie nazwanych, ambicji. Nie jest to łatwe, ale właśnie zdrowa religijność odznacza się „ponadnaturalnością”, co znaczy, że Duch Święty prowadzi człowieka i jednostka ludzka Nim napełniona dokonuje nieraz rzeczy, które przekraczają możliwości ludzkie, angażując w to całą swoją osobowość. Taka religijność nie jest w niczym oderwana od życia, ale je przekracza. Życie ziemskie jest „kuźnią zbawienia”, człowiek stara się je całkowicie prawidłowo przeżyć, czyli nic nie zaniedbać z ludzkich obowiązków, ale jednocześnie zapatrzony jest w zjednoczenie z Bogiem. Oddanie się jakiejś sprawie jest w stanie objąć wszystkie aspekty egzystencji, które mają dla człowieka prawdziwe znaczenie. Taka wszechstronność sprzyja tolerancji. Człowiek ma świadomość, że jego własne spojrzenie nie zawiera wszystkich możliwych wartości ani wszystkich odcieni znaczenia naszej egzystencji. Mamy wtedy świadomość, że nasze spojrzenie (czyli to, o czym jesteśmy przekonani) może być niepełne, to znaczy, że są jeszcze inne wymiary myślenia. Dopuszcza się wówczas spojrzenie innych ludzi, którzy też mają swój udział w poszukiwaniu Prawdy. Duszpasterz o takiej postawie religijnej nie obraża się na tych, którzy „ośmielają się” wyrazić inny pogląd, którzy mają krytyczny stosunek do niego. Boli go zło, które widzi, ale to nie decyduje o jego relacji z Panem. Miłość charakteryzująca taką religijność to dobra samoświadomość, a zarazem służba drugiemu. Nie trzyma przy sobie owieczek „na siłę”. Rozumie, że gdy się kogoś kocha, to pozwala mu się odejść. Człowiek wie też, że wątpliwości w wierze są ciągle teoretycznie możliwe. Taka wiara jest pewna, ale bez zadufania. Jest ciągle otwarta na nowe informacje. Nie boi się nowych wyzwań, ale i pielęgnuje to, co stare. Nie przekreśla nikogo, ale i nie hołduje złu. Koncentruje się nie na sobie, ale na Stwórcy.
 
ks. Mirosław Nowosielski
Pastores 49 (4) 2010
 
fot. Devanath burn
Pixabay (cc) 
 
Zobacz także
Jan Paweł Strumiłowski OCIST

Zbawiciel obiecał, że Kościół będzie trwał. Tymczasem z historii i własnego doświadczenia znamy Kościół, który się chwieje, i to już od dwóch tysięcy lat… W końcowych słowach Składu apostolskiego spotykamy się z czymś zaskakującym. Mamy przecież do czynienia z wyznaniem wiary. A właściwym przedmiotem i podmiotem tej wiary jest Bóg w Trójcy Jedyny. I nagle po omówieniu tegoż objawienia, po wyznaniu wiary w Ojca, Syna i Ducha Świętego dodajemy, że wierzymy również w Kościół święty.

 
Przemysław Radzyński

Stanisław Papczyński urodził się w 1631 r. w Podegrodziu, niedaleko Starego Sącza. W wieku 23 lat wstąpił do zakonu pijarów. Z pobożności chciał wprowadzić w życie swej wspólnoty bardziej radykalne zasady ubóstwa i gorliwości; popadł w konflikt z częścią współbraci i musiał opuścić zakon. 

 
ks. Piotr Powałka
Cały świat, wszystko, co nas otacza, wyszło spod Bożej ręki. Bóg powołał wszystko – z nicości do istnienia. Stworzył, bo chciał, niczego nie musiał; jest zawsze całkowicie wolny w swoim chceniu i działaniu – kocha. Wszystko więc jest w jakiejś relacji ze swoim Stwórcą. W wymiarze zupełnie podstawowym jest to bycie podtrzymywanym w istnieniu. Im dany byt jest bardziej „skomplikowany”, tym ta relacja jest bardziej złożona: wielowymiarowa, wielowątkowa, bogatsza. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie (Łk 12, 48).  
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS