logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Jean Vanier
Źródło łez
Wydawnictwo Salwator
 


Ta książka ujrzała światło dzienne dlatego, że podczas arkowych Rekolekcji Przymierza na San Domingo te słowa poruszyły kilka osób, które je spisały. Zaprzyjaźniona z "Arką" Anne-Sophie Andreu przeczytała je i także była nimi poruszona. Opracowała ten tekst, wkładając w tę pracę swoje kompetencje i własne życie duchowe, aby nadać mu obecną formę, bardziej czytelną, prostą, lepiej nadającą się do lektury medytacyjnej. Jestem jej za to ogromnie wdzięczny.

Żywię nadzieję, że duchowość ta, będąca w sercu naszych wspólnot "Arki" oraz "Wiary i Światła", przyciągnie innych ludzi i spowoduje, że pójdą oni za Jezusem drogą współczucia. Idąc wspólną drogą z osobami słabymi i bezbronnymi, odkryją obecność Jezusa i staną się Jego przyjaciółmi. Znajdą tutaj nową siłę i nową wolność.

 

Jean Vanier urodził się w 1928 roku. Jest Kanadyjczykiem. Po służbie w marynarce podjął studia filozoficzne i teologiczne. Jako doktor filozofii nauczał na Uniwersytecie w Toronto. W 964 roku, z inspiracji ojca Thomasa Philippe OP, założył w Trosly-Breuil (Francja) pierwszą wspólnotę "Arki", w której żyją na stałe i pracują osoby z upośledzeniem umysłowym. Obecnie istnieje sto dwadzieścia wspólnot "Arki" na pięciu kontynentach. Jean Vanier jest również współzałożycielem ruchu "Wiara i Światło", skupiającego osoby z upośledzeniem umysłowym, ich rodziców i przyjaciół. Istnieje 1500 takich wspólnot na całym świecie.

Przedmowa

Gdzie znajduje się źródło łez? Skąd wypływają te wody, które nagle wyłaniają się na powierzchnię nas samych i których nie możemy powstrzymać? Paląca woda bólu, gorzka woda wyrzutów sumienia, łagodna woda współczucia, kojąca woda żalu i pociechy, rześka woda radości. Łzy tryskają, kiedy coś w nas zostaje poruszone do głębi. Oczywiście wtedy, kiedy załamuje nas cierpienie, ale również wtedy, kiedy jesteśmy wstrząśnięci cierpieniem kogoś innego, wzruszeni jego słabością, poruszeni jego nieszczęściem albo też wtedy, gdy jesteśmy olśnieni spotkaniem po latach, otrzymaną miłością, udzielonym przebaczeniem. Kiedy nasze serca z kamienia zaczynają kruszeć, wypływa z nich woda, tak jak ze skały Meriba popłynęła woda na pustyni (Wj 17, 6). Gdzie rodzą się łzy, jeśli nie w najgłębszej tajemnicy naszego jestestwa?

Tymi słowami, które zostały wygłoszone w Ameryce Łacińskiej podczas rekolekcji do asystentów "Arki", Jean Vanier chce pociągnąć nas wszystkich do tego źródła i do tej tajemnicy, gdyż nic z tego, co zostało tam powiedziane, nie odnosi się wyłącznie do uczestników tamtego spotkania. Przez sześć dni, z których każdy zawarty jest w osobnym rozdziale, opatrzonym inną inwokacją biblijną, Jean proponuje nam w rytmie trzech rozważań dziennie pójście drogą, która w gruncie rzeczy prowadzi do nas samych. Nie jest to droga smutku czy strapienia, ale droga prawdy, pocieszenia i nadziei. Przy źródle bowiem przez całą wieczność jest Ktoś, kto nas oczekuje.

Nie jest rzeczą przypadku, że spotkanie Chrystusa z Samarytanką - owo spotkanie, gdy Jezus obiecuje "wodę żywą", która na zawsze zaspokoi pragnienie, a w tym, kto ją pije, staje się "źródłem tryskającym ku życiu wiecznemu" - znajduje się w samym środku książki, w trzecim dniu rekolekcji. Od chwili tego spotkania, kiedy zostaniemy nazwani w naszej prawdzie, kiedy Bóg się przed nami odsłoni, wszystko w istocie się zaczyna.

Od tej chwili zdołamy opuścić znane brzegi i stopniowo wejść w tajemnicę. Pokochamy siebie samych i innych, staniemy się zdolni przyjąć cierpienie - najpierw zrobiwszy wszystko, aby je pokonać - zarówno nasze, jak innych ludzi. Od tej chwili zaczniemy uczyć się nadziei, wchodzić w ufność, otwierać się na czułość. Właśnie do tego prowadzą nas trzy ostatnie rozdziały książki: do najważniejszego przykazania: "Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem"* (J 13, 34), do tajemnicy krzyża: "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mk 15, 34), i wreszcie do ostatniego błogosławieństwa, które zamyka książkę: "Błogosławieni cisi" (Mt 5, 5).

Aby jednak pójść na spotkanie, choć może nie wiemy, że zostało wyznaczone także dla nas, musimy najpierw uważnie wsłuchać się w wezwanie; musimy usłyszeć wezwanie, które otwiera tę książkę. "Dziś muszę się zatrzymać w twoim domu" (Łk 19, 5), mówi Chrystus do Zacheusza w pierwszym rozdziale. Jednak Jezus każdego z nas powołuje inaczej.

Powołanie Zacheusza nie jest ani powołaniem św. Piotra, ani powołaniem bogatego młodzieńca. Wezwanie skierowane do Jeana Vanier, a także do asystentów "Arki", którzy wybrali dzielenie życia z osobami upośledzonymi umysłowo, jest jeszcze inne, tak jak inne jest - nie powinniśmy się tu mylić - wezwanie skierowane do każdego z tych asystentów. Każde wezwanie, każde powołanie - to jedno i to samo słowo - w istocie jest wpisane w niepowtarzalną historię, nie pokrywającą się z żadną inną, w historię wewnętrzną i osobistą, w której każdy zostaje zaproszony po swojemu, zgodnie ze swym własnym rytmem, z właściwym sobie darem.

To jedyne wezwanie, które tylko my sami możemy usłyszeć i na które tylko my możemy odpowiedzieć, nie jest jednak skierowane do nas tylko jeden raz. Musimy je usłyszeć i wciąż słyszeć na nowo, jeśli nie chcemy zatrzymać się w połowie drogi. Wciąż bowiem na nowo trzeba podejmować drogę wiodącą do nas samych i do Tego, który nas oczekuje. Nasze życie stale trzeba odczytywać na nowo, uspokajać, interpretować w Jego świetle, w tym samym świetle, które pokieruje naszymi krokami wtedy, gdy będziemy oglądali Tego, który przecież szedł obok nas już wtedy, gdy pozostawał w cieniu.

Każdy z nas bowiem w swojej cennej niepowtarzalności jest wezwany przede wszystkim nie do tego, "aby coś zdziałać", mówi Jean Vanier, lecz do tego, by najpierw rozpoznać siebie jako umiłowanego. Jest to temat drugiego rozdziału, który podejmuje zdanie z Księgi Izajasza: "Ponieważ drogi jesteś w moich oczach i Ja cię miłuję" (Iz 43, 4). Jednakże w tajemniczy sposób owo rozpoznanie siebie może iść w parze tylko z rozpoznaniem drugiego człowieka, tak jakby wreszcie otrzymana, zaakceptowana, przyjęta miłość otwierała oczy.

Każdy zostaje więc wezwany również do tego, by uznać dar drugiego człowieka, a szczególnie dar ubogiego, maluczkiego, opuszczonego, tego, kogo nasze społeczeństwa odrzucają, gdyż - niezależnie od przyczyny - nie nadąża za ich rytmem. Prowadząc w "Arce" wspólne życie z osobami upośledzonymi umysłowo, dzieląc z nimi i z ich rodzinami radości i trudy, wspólne troski we wspólnotach "Wiary i Światła", czy też uczestnicząc we wszystkich wspólnotach zbudowanych wokół obecności ubogiego, odkrywamy w istocie bardzo tajemniczą prawdę, która jest samą prawdą Ewangelii. Chodzi nie tylko o to, by prowadzić wielkoduszne działania albo świadczyć dobro ubogim. Chodzi o to, by stać się ich przyjaciółmi. W przymierzu z nimi odkryć, że to oni nas budzą i uzdrawiają, to oni nas poprzedzają i prowadzą na drodze życia.

Z wielką mocą przypomniał o tym młodym z całego świata, zgromadzonym w Rzymie w sierpniu 2000 roku, kardynał Roger Etchegaray: "Kościół prosi nas - mówił - abyśmy byli wrażliwi na maluczkich, pokornych, ubogich, na tych wszystkich, o których Chrystus powiedział z radością, że widzą to, co pozostaje ukryte przed mądrymi i roztropnymi (por. Mt 11, 25). Nigdy nie zapominajcie o tym ewangelicznym kryterium, jest ono najcenniejsze, najpewniejsze, najbardziej konkretne także w waszym pragnieniu dowiedzenia się, czego Chrystus oczekuje od waszego pokolenia. Ten tylko, kto ma duszę ubogiego, jest dostatecznie oderwany, oczyszczony z jakiejkolwiek interesowności, aby zapanować nad biegiem historii, a w razie potrzeby go naprostować. Ten najpiękniejszy rys waszego duchowego zaangażowania jest wyraźnie widoczny: żyć ubogo jak Chrystus, żyć z ubogimi, aby żyć z Chrystusem. Odnowa Kościoła zawsze dokonywała się wtedy, gdy Kościół odważył się zawrzeć przymierze z ubogimi".

Królewskim traktem Ewangelii, jak nam powtarza także Jean Vanier, jest ta mroczna droga spotkania z ubogimi, niekochanymi, oczywiście z tymi, którzy stają na naszej drodze, ale także z tym, którego nosimy w sobie, jak zranione dziecko, którego nie chcemy więcej słyszeć. Wielka, południowa światłość, która oświeca spotkanie Jezusa z Samarytanką w trzecim rozdziale niniejszej książki - "O, gdybyś znała dar Boży" (J 4, 10) - który nazwaliśmy jej trzonem, oświetla także jej ranę, jej ubóstwo. Tę cierpiącą cząstkę siebie, którą ukrywała zarówno przed innymi, jak i przed sobą, i którą wreszcie z całą prostotą, w prawdzie, może nazwać wobec Tego, który siedzi przy studni, ogrzewa ją i oświeca zupełnie innym światłem, umożliwiającym pojednanie z samym sobą i z innymi. Dopiero bowiem, kiedy pojmiemy, jak bardzo zostaliśmy ukochani, dopiero gdy uznamy "dar Boży" względem siebie i innych, możemy prawdziwie usłyszeć przykazanie wzajemnej miłości i zawrzeć przymierze.

Droga wiodąca ku sobie, tak jak droga prowadząca do innych, jest drogą przymierza. Historia Boga i ludzkości jest historią przymierza. Podczas tych rekolekcji - na które asystenci "Arki" przyjeżdżają regularnie, by na nowo odczytać swoje życie, na nowo usłyszeć wezwanie, wejść we własne wnętrze, aby przyjąć samego siebie w nagości swojej prawdy - ci, którzy tego pragną, także mogą "ogłosić przymierze". Czyli podczas bardzo prostej ceremonii, w centrum której znajduje się obrzęd umywania nóg, uznać konkretną formę, jaką przyjęło w ich życiu to podstawowe przymierze. Uznają, że więź, jaką Bóg tworzy z nami i między nami a innymi, wyraża się dla nich w konkretnym wyborze, jakim jest ich życie w "Arce".

Do odpowiedzi na to pytanie z pewnością jesteśmy zaproszeni także my, na końcu naszej lektury i naszych rozważań. Jakie jest "nasze" przymierze? Do kogo, z kim, jak i do czego zostaliśmy powołani?

Może to wiemy i od bardzo dawna odpowiadamy na to wezwanie, a może jeszcze nie uświadomiliśmy sobie, że także my zostaliśmy powołani. Może poszukujemy czegoś, co nada sens naszemu życiu. A może jesteśmy zbyt bogaci, zbyt pełni planów albo przeciwnie, zbyt przygnębieni, i sądzimy, że możemy niczego nie usłyszeć. Nieważne! Jean Vanier mówi nam, że zawsze jest czas, by podjąć drogę, że nie trzeba bać się samych siebie, innych ludzi czy życia. Kimkolwiek jesteśmy, z jakąkolwiek sytuacją byśmy się zmagali, jesteśmy oczekiwani jak ten znakomity gość, którego brakuje podczas świętowania tak długo, dopóki przebywa daleko. Niezależnie od tego, czy jesteśmy starszym synem, czy synem marnotrawnym, wszyscy jesteśmy zaproszeni na ucztę przymierza, i tylko od nas zależy, czy przyłączymy się do niej.

Anne-Sophie Andreu

 
Zobacz także
Jacek Prusak SJ
Jak pokazują prace autorów zajmujących się w sposób krytyczny współczesnym kultem samorozwoju, nigdy wcześniej w naszej historii nie mówiliśmy tak wiele o własnym „ja” i jego cechach (poczuciu własnej wartości, zaufaniu do samego siebie, rozwoju osobistym itp.) i nigdy wcześniej nie dysponowaliśmy tak wieloma sposobami mierzenia, ewaluacji i rozwijania ego.
 
Józef Majewski
Część teologów uważa, że oglądanie Mszy w telewizji może być prawdziwym uczestnictwem w sakramentalności Eucharystii. Przeszkodą w takim udziale – podkreśla się – nie może być niemożność przystąpienia do Komunii, wszak wiadomo, że autentyczna partycypacja w sakramentalności Mszy nie musi wiązać się z przyjmowaniem konsekrowanych postaci chleba i wina. 
 
Dariusz Kowalczyk SJ
Mówimy: „Jestem wierzący. Wierzę w Boga”. Tak! Ale w jakiego Boga wierzymy? Czy rzeczywiście w Boga objawionego nam przez Jezusa Chrystusa, czyli w Boga w Trójcy Jedynego? Głośny niemiecki jezuita Karl Rahner ubolewał pół wieku temu, że chrześcijanie, choć wyznają Trójcę Świętą, to w gruncie rzeczy są „monoteistami” takimi jak np. muzułmanie. Modlą się do Boga, ale zapominają, że Bóg to nie jakiś monolit bez imienia, ale Ojciec, Syn i Duch Święty. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS