logo
Wtorek, 23 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Ilony, Jerzego, Wojciecha – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Wojciech Ziółek SJ
...Więc nie żałuj jej dla mnie!
Miesięcznik W drodze
 


Miłość to relacja
 
Tak samo jest w Kościele. Dobrze wiem, że wiele spraw może w nim denerwować, smucić, boleć i głęboko ranić. Dobrze wiem, że bardzo łatwo myśleć wtedy o indywidualnej ścieżce do Pana Boga: spokojnej, na moją miarę, bez przeszkadzania ze strony innych. Skupienie, cisza i czas na refleksję gwarantowane. Skuszeni taką perspektywą możemy łatwo zrezygnować z uczestnictwa w niedzielnej mszy świętej i nie widzieć w tym nic złego: „Czy to naprawdę aż taki wielki grzech, żeby go nazywać śmiertelnym? Przecież ja Pana Boga w żaden sposób nie chcę obrazić ani też nikomu żadnej krzywdy nie wyrządzam”.
 
Czy aby na pewno? Z obrazą Pana Boga to prawda. Za mali jesteśmy, żeby Go obrazić. Ale z tą krzywdą to już zupełnie inna bajka. Wielką krzywdę wyrządzamy przede wszystkim sobie. Właśnie dlatego, że odcinając się od kontaktów i spotkań z rodziną, którą jest konkretna wspólnota Kościoła, pozbawiamy się możliwości ćwiczenia w tym, co dla chrześcijan najistotniejsze, czyli w sztuce dawania i otrzymywania miłości. A miłość w chrześcijaństwie to nie są żadne uwznioślone i uduchowione refleksje, głębokie westchnienia i okrągłe słówka, tylko cierpliwe znoszenie tych, którzy są obok mnie. To w nich jest obecny Pan Jezus. Nie możemy kochać Pana Boga, którego nie widzimy, jeśli nie kochamy braci i sióstr, których widzimy. Nie możemy otrzymać przebaczenia od Pana Boga, jeśli najpierw sami nie przebaczymy naszym winowajcom. Dlatego właśnie nieuczestniczenie w niedzielnej mszy świętej to grzech. Bo przecież grzech to nie coś arbitralnie ustanowionego przez Pana Jezusa, Kościół albo przez księży. To nie tak, że ktoś po prostu ustalił, iż mówienie słów kończących się na samogłoskę jest dobre, a wypowiadanie tych, które kończą się na spółgłoskę, to grzech. Nic z tych rzeczy. Grzech to – po hebrajsku – rozminięcie się z celem, to konkretna krzywda, którą wyrządzamy sobie i innym i dlatego boli ona też kochającego nas Pana Boga. Nieuczestniczenie w niedzielnej mszy świętej to sprowadzanie na siebie śmiertelnego niebezpieczeństwa subiektywizmu i dlatego właśnie mówimy o grzechu śmiertelnym. Najniebezpieczniejsze jest to, z czego nie zdajemy sobie sprawy albo w czym samych siebie oszukujemy. Inne, bardziej klasyczne grzechy nie są tak niebezpieczne, bo mamy ich świadomość i wiemy, że musimy się z nich poprawić. Tu natomiast bardzo łatwo o nieświadomość oraz o zgubne w skutkach racjonalizowanie i usprawiedliwianie siebie.
 
A tymczasem „poza Kościołem nie ma zbawienia”. Nie w tym znaczeniu, że aby dostać się do nieba, trzeba mieć katolicką legitymację. Chodzi o to, że Pan Bóg zbawia nas we wspólnocie i poprzez wspólnotę. Tylko we wspólnocie Kościoła, we wspólnocie konkretnych i grzesznych jak my sami ludzi możemy praktykować miłość, czyli kochać się nawzajem takimi, jacy naprawdę jesteśmy. Tylko we wspólnocie Kościoła, w jej skandalicznie ludzkim, niedoskonałym i grzesznym konkrecie możemy praktykować wzajemne przebaczenie. W Kazaniu na górze Pan Jezus mówi: „Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień” (Mt 6,15). A gdzie mamy ćwiczyć przebaczenie, od którego zależy nasze zbawienie, jeśli nie we wspólnocie z tymi, którzy wobec nas zawinili? Tylko we wspólnocie Kościoła, czyli w bliskich i częstych relacjach z ludźmi, którzy mnie – podobnie jak ja ich – irytują, gorszą, deprymują, krytykują i ranią, a którzy jednocześnie – znów identycznie jak ja – wciąż z wiarą i ufnością idą w stronę Pana Boga. Tylko w takiej wspólnocie wierzących grzeszników mogę doświadczyć zbawienia. Poza Kościołem, poza wspólnotą naprawdę nie ma zbawienia. Jest ulga, jest wyciszenie, jest błogość, relaks, a nawet i święty spokój. Ale nie ma zbawienia. Bo zbawienie to doświadczenie miłości, a miłość to relacja.

Prywatyzacja wiary
 
Wspomniałem już, że problem z uczestnictwem w niedzielnych mszach świętych jest stary jak chrześcijaństwo. Już autor Listu do Hebrajczyków pisał: „Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak to się stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem i to tym bardziej, im wyraźniej widzicie, że zbliża się dzień” (10,25). Papież Franciszek w jednej ze swoich homilii odniósł się do tego tekstu, przestrzegając wprost przed „prywatyzacją wiary”. Zachęcał, byśmy się zastanowili, czy nie mamy skłonności do prywatyzowania zbawienia, zamykania go albo w relacji stricte indywidualnej, albo wśród swojskiej elity, z pominięciem Ludu Bożego takiego, jaki on jest. A tymczasem – mówił papież – „Bóg zbawia nas w obrębie ludu, a nie w elitach, które stworzyliśmy za pomocą naszych filozofii, czy też naszym sposobem rozumienia wiary. To nie są Boże łaski”.
 
Właściwie po papieskich słowach można by już skończyć, ale obiecałem jeszcze powrót do stylistyki popkulturowej. Bez potępiania czy wskazywania palcem kogokolwiek. Jeśli jednak trzeba komuś dosadnie powiedzieć o ważności uczestnictwa w niedzielnej mszy świętej w konkretnej wspólnocie Kościoła, to może, parafrazując cytat umieszczony na początku tekstu, trzeba by to ująć tak: „A wiesz, że przez dwa tysiące lat wielu chrześcijan ryzykowało życiem uczestnictwo w niedzielnej mszy świętej? I nie tylko ryzykowało. Wielu z nich zapłaciło za to uczestnictwo najwyższą cenę. Niedzielna, przeżyta we wspólnocie Eucharystia była dla nich ostatnim spotkaniem w życiu. Chcieli, żeby tak było. Bo wiedzieli, że to jest prawdziwe! Wiedzieli, że to jest rzeczywiste spotkanie z żyjącym, czyli wcielonym i zmartwychwstałym Chrystusem. I że o to właśnie w niedzielnej mszy chodzi. A nie o to, żeby inni, kurna, nie przeszkadzali w skupieniu, albo żeby się, kurna, błogo poczuć czy zrelaksować”.
 
Do zobaczenia na niedzielnej mszy świętej! Od ponad dwóch tysięcy lat puszczają tam hit, który ani na chwilę nie zszedł z pierwszej pozycji listy przebojów – prawdziwą piosenkę o wytęsknionej miłości. Leci to jakoś tak: „…więc nie żałuj jej dla Mnie”.
 
Wojciech Ziółek SJ
W Drodze numer 500 (04/2015)

fot. Trageds, IMG_9720 No church in the wild 
www.flickr.com  
 
Zobacz także
Redakcja "Listu"
Zdarza się, że ludzie unikają spowiedzi, bo boją się księdza, który siedzi w konfesjonale. A przecież to, że spowiedź dzieje się za pośrednictwem drugiego człowieka, jest właśnie jej zaletą. To dodaje obiektywizmu, broni nas przed zakłamaniem. Przede wszystkim boimy się tego, że prawda o nas zostanie wyjawiona i poddana ocenie...
 
Rozmowa z o. Tomaszem Grabowskim OP i ks. Krzysztofem Porosło 
 
o. Dariusz W. Andrzejewski CSSp
Znów dobiega końca kolejny Adwent w moim życiu. Znów mamy za sobą rok czekania. Z nadzieją wchodzę w tę jedyną, niezwykłą i wyjątkową NOC prowadzony przez Gwiazdę Betlejemską. Znów wracam do wspomnień z dzieciństwa, trwam na modlitwie i wzmaga się we mnie tęsknota do dni minionych i do tego, co już nie wróci...
 
ks. Rafał Krakowiak
Jezus na pytanie: „Kto jest moim bliźnim?” odpowiedział Przypowieścią o Miłosiernym Samarytaninie (Łk 10,30–37). W tej tak bardzo znanej Przypowieści, Chrystus polemizując z większością żydowskich uczonych, bliźniego widzi w każdym człowieku, bez względu na jego pochodzenie, religię czy obyczaje. Więcej nawet: bliźnim jest także wróg i nieprzyjaciel! Zanim jednak Jezus wraz z Uczonym w Prawie dojdzie do powyższych konkluzji, ukazuje nam w Przypowieści trzy postawy, które człowiek przyjmuje wobec człowieka.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS