DRUKUJ
 
M.J.
Potworek przyzwolenia?
materiał własny
 


Potworek przyzwolenia?
 
Chciałam napisać artykuł, który by przyczynił się, chociaż w jakiś maleńki sposób do powstrzymania kobiet, przed usunięciem niechcianego dziecka. Teraz wiem, że odkąd zaczęłam myśleć nad tym problemem, zrozumiałam, że zadanie to przerasta moje możliwości pod każdym względem.
Usunięcie Niechcianego – przecież to takie proste. Usuwamy codziennie sterty śmieci, wyrzucamy je na śmietnik, palimy, spłukujemy...
 
Przecież medycyna tego „kłopotliwego problemu” nawet nie nazywa jeszcze dzieckiem. Cóż prostszego? Zniknie niechciany problem. Wyrzucony na śmietnik? Spalony? Czy spłukany?  – to już zbyt zakłóca spokój naszego ustabilizowanego poglądu na własną moralność.
My musimy żyć spokojnie – zarabiać na utrzymanie rodziny, dbać o płody – przepraszam – o dzieci (dziwnym trafem zadecydowaliśmy my, “bogowie” – panowie życia i śmierci, że tym łaskawie pozwolimy się urodzić).
 
Inaczej jest, kiedy dziecko jest „chciane”. Wtedy scenariusz radykalnie się zmieni. Lekarz, widząc, czego pragniemy, (jako chociaż średnio inteligentny człowiek, wyczuwa nasze intencje) informuje triumfalnie – będzie pani miała dzidziusia, jest już w pani brzuszku, wyczuwam go wyraźnie, itp. Wszyscy promienieją radością.
 
Dlaczego dzidziuś? Skąd on wie, że tamto „niechciane” to płód, który nic nie czuje a ten, to dzidziuś? Jakiż delikatny i mądry jest ten lekarz. Opieka nad dalszą naszą ciążą, będzie powierzona dobrym rękom. Ogólne zadowolenie. Mówimy wtedy dużo i chętnie o cudzie poczęcia i cudzie narodzin. My “bogowie życia”, uwielbiamy to słowo. No i te dobre ręce lekarza – nawet nam przez myśl nie przejdzie w tej radosnej euforii spytać go, czy przypadkiem te dobre ręce mądrego fachowca, w fachowy sposób nie pomagały usuwać innych – niechcianych cudów – płodów.
 
Życie – bo tak lubimy nazywać naszą ileś-letnią egzystencję na tym świecie, miga nam różnymi obrazkami.
Przepraszam, że ten, przedstawiony poniżej jest mało interesujący, nudny i w dodatku zupełnie prawdziwy.
 
W pokoju leżą kobiety już po zabiegu, (czyli problem z głowy). Niestety, muszą trochę go „odleżeć”, chociaż godzinkę – tak zresztą poinformował je przemiły lekarz, z subtelnym, pełnym zrozumienia uśmiechem (dobry humor – ile to on, “bóg życia” i śmierci – zainkasował dziś od „łebka”). Leżą, więc tę godzinkę i rozmawiają, złączone wspólną niedolą. Chciałam napisać, grzechem – ale to nie modne.
 
Zamiejscowa kobieta wyraźnie irytuje się, że musi leżeć całą godzinę i nie zdąży zrobić zakupów dla dzieci i męża. Ma taką okazję, jest przecież rzadko w mieście. Codziennie ciężko pracuje, zajęta sporą gromadką, a jak nie ulegnie mężowi, to ten pensji nie odda, jeszcze pobije – znikąd pomocy. Jak poszła do księdza, to mówił coś o woli bożej, boskich prawach. Ciekawe, jak by tak on musiał, co roku rodzić i jeszcze wyżyć w tym wszystkim.
 
*
 
W czym wszystkim kobieto?
 
*
 
Druga, młoda, ma więcej czasu, bo jeszcze nie ma męża. Potakuje ze zrozumieniem i pociąga uważnie lakierem wypielęgnowane paznokcie. Teraz dziecko? Najpierw musi znaleźć takiego, co się z nią ochajtnie, najlepiej bogaty. Musi się ustawić jakoś w życiu.
 
*
 
...życiu  – bo tak lubimy nazywać naszą ileś-letnią egzystencję na tym świecie.
 
*
 
Trzecia leży i płacze. Może by i urodziła, ale nie może tego zrobić swojej matce. Właśnie – swojej MATCE. Poza tym, ojciec by ją z domu chyba wyrzucił. Taki wstyd, co ludzie powiedzą?
 
*
 
(1)"ludzie z równą łatwością, mówią dobrze o drugich, jak i źle, zatem na pochwałę i na nagany nie ma co zważać".
Św. Teresa od Jezusa
 
*
 
Czwarta zupełnie spokojna w swoim sumieniu – lekarz – powiedział, że płód to taki zlepek komórek, nie ma ukształtowanych zmysłów i w ogóle nic się nie stało. Leży więc i nie myśli - zwyczajnie fizycznie, źle się czuje.
 
*
 
Lekarz, “bóg życia i śmierci”, uspokoił ją zupełnie.
Wszystkie są uspokojone, uzyskały aprobatę współtowarzyszek niedoli (grzech to takie niemodne słowo, nieistniejące w tym momencie w ich umysłach).
Pisałam, że ten obrazek z życia będzie nudny, choć był prawdziwy.
Było i jest dużo takich pokoi i dużo, bardzo dużo takich kobiet, których „przypadki” są zawsze indywidualne i różne. Ale w sumie to nic odkrywczego, czytający jest już pewnie solidnie znudzony.
 
*
 
Trochę więc adrenaliny. W bardzo dawnych czasach, istniało tak okrutne prawo, że kamienowano za nierząd i niewierność.
Czysta, zakochana z wzajemnością dziewczyna, oczekująca na czas swoich zaślubin, słyszy głos i widzi, chociaż może oczy ma zamknięte. Słyszy pytanie czy zechce urodzić syna, którego ojcem ma być sam Bóg. Brzmi to dla nas baśniowo. Wszyscy wiemy, kim była dziewczyna i jaką dała odpowiedź – „Bądź Wola Twoja – Niech mi się stanie według słowa Twego”. Czy myślała o ukamienowaniu, wstydzie, egzystencji? Ona zawierzyła – ZAWIERZYŁA (a co z tą wiarą, jak ziarnko gorczycy – góry podobno przenosi?). No tak, ale to nie była zwykła dziewczyna, poza tym do niej przemówił Bóg.
 
Adrenalina podskoczyła, bo moralizowania nie znosimy, a już na pewno irytują nas wzniosłe przykłady.
Zapewne uderzenia kamieni by jej tak nie raniły, bo była niezwykła, a bicie męża przecież tak boli i w ogóle to inny przypadek.
W dodatku jeszcze ten Bóg. Modlitw nie słucha, pieniędzy wyprosić nie można, nawet żadnego zmiłowania.
Wolimy, więc raczej naszych ziemskich “bogów życia i śmierci” - rozwiązują nam problemy tak szybko, no może gorzej z dawaniem pieniędzy – raczej my musimy im płacić. Nieważne.
 
Scenariusz się zmienia. Ten obrazek to już domniemanie, ale bardzo prawdopodobne. Znów sala, na której leżą kobiety. Te kobiety są bardzo stare, właściwie ich życie się kończy. Leżą tu może w hospicjum, może w jakimś szpitalu, czy przytułku. Muszą leżeć dłużej niż godzinę, bo zwyczajnie nie mogą się ruszać. Złączone wspólną niedolą rozmawiają. Przeważnie czekają na dzieci, na te, którym ziemscy “bogowie życia i śmierci”, pozwolili się urodzić. Kobieta zamiejscowa jest pełna goryczy. Całe życie ciężko pracowała, znosiła upokorzenia od męża, usunęła tyle ciąż, by wykarmić i tak liczną gromadkę, a one nie przychodzą. Może gdyby posłuchała – ten ksiądz, ludzie, coś mówili o jakiejś pomocy – gdyby potrafiła sprzeciwić się brutalności, może i dzieci by ją uszanowały. Pani – mówi do sąsiadki, kto wie, może te, które wyskrobałam, byłyby lepsze? Teraz to już tylko Bożego zmiłowania człowiek wygląda. Sięga po książeczkę z modlitwami. Ten ksiądz, to on nie mądrzył się od siebie, tylko przekazywał, co Bóg mu kazał, tu pisze to samo. Też w sumie musi mieć nielekko, taki, co go nikt nie słucha.
 
Każdej życie – bo tak lubimy nazywać naszą ileś-letnią egzystencję, potoczyło się inaczej. Nieważne.
Wszystkie wzdychają i się modlą. Wszystkie czekają. Czasem zagląda zniecierpliwiony “bóg życia i śmierci” ich dzieci nienarodzonych, może teraz i pan ich życia. Już tu nie zarobi – nie ma kojącego uspakajającego uśmiechu. Czy ma powiedzieć, ze taki płód – zlepek komórek, to tylko granica, do której on sięgnął ludzkim rozumem? Co jednak powoduje, że ten zlepek zaistniał, że rośnie, że została w nim zainicjowana iskra ożywienia? Skąd ta iskra, Kim Jest inicjujący. Koniec pojmowania. Coś go zawodzi, spotkał się myślą z Nadprzyrodzonym. Wiedział o tym zawsze (był przecież tak zwanym człowiekiem inteligentnym). Miał o tym mówić tym prostym kobietom? Przecież też chciał jakoś żyć, w tym wszystkim.
 
*
 
W czym wszystkim?
 
*
 
Teraz, też się zestarzał, czuje się nieswojo wśród chorych. Przychodzą myśli - przysięga Hipokratesa? Najgorsze, to małe, niewinne przyzwolenie na morderstwo (no może zbyt mocne słowo). To przyzwolenie wsączyło się już jednak w jego umysł, umysły kobiet i społeczeństwa. Dziwne, z takiego małego, rośnie coraz szybciej, dokarmiane troskliwie przez ludzkich bogów życia i śmierci.
 
*
 
Wie pani, że w niektórych państwach, to już stosują eutanazje?
To przecież morderstwo – mówi jedna ze starych kobiet.
 
*
 
Lekarz wychodzi. Też jest stary, czuje się nieswojo.
Potworek przyzwolenia, pokazuje coraz nową dokarmianą twarzyczkę. Ma coraz więcej ładnych dokarmionych twarzy. Dalsze pisanie nie ma sensu.
Myślę, że problem leży w stopniu świadomości nas wszystkich. Żaden, artykuł, żadne płomienne kazanie, nie otworzy na siłę oczu i uszu, które nasze ego nam mocno zamyka.
Wiedział o tym wspaniały papież, Jan Paweł II, który mądrość łączył z ogromną duchownością. Dlatego tak uporczywie, kierował apele do młodzieży, licząc jak wiele dobrego, może zrobić wysoki stopień zrozumienia w młodym wieku.
Nasze ileś-tam lat zwane życiem, mija jak błyskawica, a starość rodząca refleksje, jest już mało zdolna do działania. Wszyscy dojdziemy do kresu i poczujemy muśniecie czegoś nieskończonego, wiecznego.
Muśnięcie tego, co ma jedynie prawo nosić nazwę Wiecznego Życia, nie iluś tam lat.
I co wtedy?
 
*
 
Pani, teraz to już Bożego zmiłowania wyglądać – mówi stara kobieta.
 
*
 
Serce Jezusa cierpliwe i wielkiego miłosierdzia”. Jak wielkiego? Tego ludzkim rozumem nawet ogarnąć nie potrafimy. Myślę, że żaden człowiek nie wstrząśnie sumieniem ludzi, jeśli On, nie pozwoli mu dotknąć, właśnie swojego miłosierdzia. Tak bezgranicznego, że ono jedno może roztopić naszą ignorancję, głupotę i totalny brak pokory.
 
Chciałam bardzo przeprosić, jeżeli pojawiły się w tym moim beznadziejnym pisaniu, jakieś akcenty moralizatorskie. Nie mam najmniejszego prawa, ani kompetencji pouczać kogokolwiek i na jakiejkolwiek płaszczyźnie.
Te wszystkie kobiety – to ja.
Ci wszyscy, co na nie rękę podnosili – to ja.
Ci wszyscy, którzy przyczynili się do czyjegoś upadku – to ja.
Nie ma grzechu, którego nie popełniłam, jeśli nie czynem to w myślach i mowie.
 
*
 
Serce Jezusa – gorejące ognisko miłości”.
 
*
 
Skoro przez usta kapłana On mnie rozgrzeszył, was też na pewno nie potępi. Nie usypiajmy tylko w samozadowoleniu, bo okazana łaska zobowiązuje.
 
Jeśli obraziłam szacowny zawód lekarza – nie zrobiłam tego umyślnie. Spotkałam wśród nich wielu wspaniałych ludzi, których sercom i dłoniom można było zaufać i którzy walczyli o każdą iskrę życia, zaistniałą dzięki nieznanym nam, planom Bożej Mądrości.
 
M.J.