DRUKUJ
 
o. Karol Meisner OSB
Małżeństwo to nie sposób na urządzenie sobie życia
eSPe
 


Małżeństwo to nie sposób na urządzenie sobie życia
 
Młodzi ludzie często nie chcą słuchać starszych. Chcą wszystko przeżywać po swojemu, jakby eksperymentować. Tym bardziej ryzykujemy – jako redakcja – gdy zwracamy się z prośbą o wypowiedź na temat małżeństwa i rodziny do ojca ale... zakonnego. Może to dziwnie zabrzmi, ale prosimy o swoistą “apologię” swojej własnej osoby... Jeśli mógłby Ojciec powiedzieć coś o swoich doświadczeniach w prowadzeniu młodych ludzi ku pięknej miłości... - zwracamy się do ojca Karola Meisnera, benedyktyna.
 
Proszę wybaczyć szczerość. Uważam, że pismo, podejmując wywiad z facetem starym i to zakonnikiem (do tego kiepskim, bo za takiego uchodzę) – dokonuje jakiegoś niewypału, jak to mówią. Gdybym był gwiazdą rocka, piłkarzem, twórcą arcytrudnej albo arcyzabawnej gry komputerowej, która potrzebuje extrapamięci i extraszybkiego procesora, gdybym... itd. itd. To co innego. Czytelnicy zapewne w ogóle mnie nie znają. Nie zdziwię się, ani nie obrażę, jeśli p.t. Redaktorzy nie umieszczą tego materiału.
 
Poza tym, nikogo nie prowadziłem ku pięknej miłości. To w ogóle brzmi okropnie. Pojęcie piękno jest pojęciem z dziedziny estetyki. Miłość jest pojęciem z dziedziny etyki. Definicja piękna odwołuje się do upodobania, piękne jest to, co się podoba na wejrzenie, mówi filozofia. Miłość jest piękna, ale w innym wymiarze niż czysta estetyka. Miłość Pana Jezusa, która prowadzi go do śmierci na krzyżu jest w jakiś sposób piękna. Ale czy o takim pięknie mówią młodzi? Ileż razy słyszałem zdanie: To, co nas łączy jest takie piękne, że Pan Bóg nie może mieć nam za złe tego, co robimy. Nie używam tej retoryki.
 
O co mi chodzi w kontaktach z ludźmi młodymi?
Istotnie, jestem zakonnikiem, benedyktynem, od bez mała pół wieku. Jestem również lekarzem i zostało mi z moich studiów i działania lekarskiego z jednej strony widzenie cierpień ludzkich, a z drugiej pragnienie zrozumienia przyczyn ludzkiej niedoli. Otóż ogromna jest liczba ludzi, dla których płciowość jest źródłem cierpienia. W mojej Ojczyźnie rozwodzi się statystycznie co piąte małżeństwo (w miastach co trzecie). Jeśli idzie o problemy rodziny, to w mojej rodzinie, dość licznej i rozgałęzionej, naliczyłem w czterech pokoleniach szesnaście rozwodów. Rozwodów mam powyżej uszu. Ponadto, ludzie nie chcą mieć dzieci, bo uważają, że nie warto żyć, tkwią w jakiejś filozofii rozpaczy. Będąc powiernikiem ludzi, widzę ogromną sumę cierpień związanych z życiem seksualnym i ogromną bezradność kolegów seksuologów wobec tych cierpień. Samogwałt, który przeżywany jest jako niewola i prawdziwe uzależnienie, i pozbawia zresztą życie płciowe jego prawdziwego ludzkiego oblicza, jest przedstawiany przez takich domorosłych seksuologów i wychowawców jako normalna potrzeba i normalny etap rozwoju. Homoseksualistom tłumaczy się, że ich cierpienie polega na tym, że się nie akceptują. Transseksualistki i transseksualistów okalecza się w budzący grozę sposób, bo są nieszczęśliwi będąc normalnymi kobietami czy mężczyznami. Przyjmuje się reklamę firm produkujących środki antykoncepcyjne, mimo, że każde małżeństwo woli współżyć normalnie. Patrząc na to wszystko, można oczywiście usiłować pozostawać w odcięciu od tej rzeczywistości, uważając, że to wszystko nie jest moja sprawa. Taka możliwość stania obok cierpiących stała też przed Matką Teresą z Kalkuty. A jednak wybrała niesienie pomocy cierpiącym.
 
Ponieważ ogromna większość ludzi zawiera małżeństwo i zakłada rodzinę, chodzi o to, by pomóc im w takim dorastaniu do zadania, jakim jest małżeństwo i rodzina, aby w swoim życiu nosili w sercu pokój i radość przyobiecane przez Pana Jezusa tym, którzy żyją według woli Boga. Takie udzielanie pomocy wymaga rzetelnej wiedzy zarówno o człowieku, jak i o tej delikatnej dziedzinie życia, którą jest nasza męskość i nasza kobiecość. I tę drogę udzielania pomocy uważam za swoje zadanie.
 
Czy jednak mur klasztoru kontemplacyjnego nie jest “zbyt wysoki”, by wiedzieć, co się dzieje w świecie, iść z postępem, rozwojem – jak to niektórzy mówią – i w sferze relacji ludzkich mieć coś do powiedzenia?
 
Chyba mur nie jest na tyle wysoki, żeby nie widzieć cierpień ludzi i nie czuć się zobowiązanym do udzielania im pomocy.
 
Proszę pozwolić, że postawimy jeszcze jedno osobiste pytanie: jakie ma Ojciec wspomnienie domu rodzinnego. Chodzi o ten obraz matki, ojca, który pozostał w pamięci w sposób szczególnie wyraźny, a może też symboliczny... Co się pamięta po latach?
 
Wspomnienia moje odnoszą się do czasu wojny, kiedy ojciec mój był w wojsku w Anglii, a matka z nami (było nas pięcioro) w kraju. Wspomnienie moje to wspomnienie nieustannej myśli o ojcu i stała tęsknota za nim. Wrócił zresztą zaraz po wojnie, do rodziny, wbrew radom przyjaciół w Anglii.
 
Wiele się dzisiaj mówi o przygotowaniu do życia w małżeństwie, w rodzinie. I zaraz nasuwa się pierwszy problem: słowo “przygotowanie” kojarzy się ze znajomością tego, do czego się przygotowujemy. Natomiast w tym przypadku młody człowiek nie ma pojęcia, kim będzie ta “druga połowa”, w jakich warunkach przyjdzie im żyć. Czy można więc przygotować się do życia w przyszłej rodzinie?
 
Młody człowiek żyje przecież w rodzinie. Może – i dla swego dobra powinien – zastanawiać się, jak będzie wyglądała jego rodzina. Jeśli żyje w rodzinie przeżywającej bolesne nieraz konflikty, to powinien z tego wyciągnąć wnioski dla swojego życia. Jeśli żyje w rodzinie pełnej pokoju i radości, to niech tak pracuje nad sobą, by taką też była jego rodzina. Może on nie mieć pojęcia, kim będzie ten czy ta, kto stanie się towarzyszem, czy towarzyszką życia. Jeśli jednak ma świadomość tego, czym jest rodzina, a zwłaszcza, jeśli zdaje sobie sprawę z tego, że małżeństwo i rodzina to ważne zadanie do spełnienia, to osoby, które nie będą rozpoznane jako zdolne do współdziałania w miłości koniecznej do wypełnienia tego zadania, odpadną w przedbiegu – niech mi wolno będzie użyć takiego wyrażenia.
 
Jak przygotować się na trudności wynikające z nieuniknionej odmienności drugiej osoby? Co zrobić, by ta odmienność była budująca, a nie niszcząca? Gdzie leży granica między uległością wynikającą z miłości a głupią biernością?
 
Pytanie związane jest chyba z niewłaściwym spojrzeniem na małżeństwo i na rodzinę. Jeżeli ktoś chce założyć warsztat stolarski, to szuka takiego współpracownika, który będzie zdolny do współpracy w tym dziele. Ktoś, kto nie będzie oceniony jako zdolny do tej współpracy, w ogóle nie będzie brany pod uwagę, choćby był szałowy: ładny, szykowny, ładnie mówiący, itd. Podobnie jest z małżeństwem. Aby małżeństwo było owocne, trzeba, by zawierający je znali zadania, jakie z nim się nieodłącznie wiążą, akceptowali je, byli zdolni do ich podjęcia i mieli wolę ich wypełnienia. Tych warunków wymaga prawo kościelne od zawierających małżeństwo. Pisze o tym w swojej książce ks. prof. Sztychmiler. Ludzie zawierają małżeństwo będąc dorosłymi. Powinni zastanowić się nad tym, że związek z daną osobą ma trwać kilkadziesiąt lat, że ta osoba będzie ojcem czy matką wspólnych dzieci.
 
Ale spójrzmy na ten problem z punktu widzenia młodego czytelnika, który ma “naście” lat i przeżywa pierwsze “gorące uczucia”. Jak rozpoznać, czy się naprawdę kocha? Czy to jest miłość, czy chwilowe zauroczenie? I czy jest możliwa miłość od pierwszego wejrzenia?
 
Czytelnik, który ma naście lat jest przecież człowiekiem. Umie myśleć, umie rozpoznawać prawdę, chce być lepszym. Może sobie i postawić pytania i odpowiedzieć na nie. Miłość nie szuka swego – mówi św. Paweł. Miłość pomaga drugiemu być lepszym człowiekiem. Naprawdę kocha ten, kto bierze na swoją odpowiedzialność dobro drugiego. O to zawsze pytam osoby, które powołują się na miłość. Czy Twoja dziewczyna staje się lepsza przez Twoją miłość? Czy będzie lepszym człowiekiem, lepszą żoną, lepszą matką? Czy Twój chłopak staje się lepszy przez Twoją miłość? Czy pomagasz mu być lepszym człowiekiem? Czy w promieniach tego, co nazywasz miłością, będzie dorastał do tego, by być lepszym mężem, lepszym ojcem?
 
Myślę, że nie można pominąć tu słynnego “pensjonarskiego” pytania: kiedy staje się grzechem okazywanie czułości (np. całowanie). Wielu bowiem zadaje sobie pytanie: czy okazywanie miłości może być złem? Co powiedziałby Ojciec tym, którzy nie zachowują czystości przedmałżeńskiej, tłumacząc się, że to pogłębia ich miłość?
 
To, co się nie przyczynia do trwałości przyszłego małżeństwa, co nie pomoże człowiekowi spełniać zadań męża i ojca, matki i żony, nie może być dobrem moralnym. Pobudzenie seksualne rodzi uzależnienie, a każde uzależnienie jest niszczące. Dobrze będzie, jeśli każdy mężczyzna i każda kobieta (nie tylko młodzi) będą o tym pamiętali. Każda zastępcza forma stosunku płciowego jest nieładem moralnym. Doznanie płciowe jest po prostu warunkiem koniecznym (przynajmniej u mężczyzny) do tego, by mogło dojść do zbliżenia. Zbliżenie powinno wyrażać miłość małżeńską. Poza małżeństwem poszukiwanie zbliżenia jest po prostu interesowne. Każdy z tych dwojga szuka siebie. Nie na tym polega miłość.
 
Gdy młody człowiek patrzy w przyszłość, gdy myśli o swojej przyszłej rodzinie, często myśli: na pewno nie popełnię błędu moich rodziców! Tymczasem jakże często rzeczywistość okazuje się zupełnie różna od zamierzeń. Czy jesteśmy zatem skazani na powielanie błędów tych, którzy nas wychowali?
 
Istotnie, prawdopodobieństwo powielenia w swoim życiu błędów popełnionych przez rodziców jest znaczne. Ostatecznie obserwacja rodziców przez lata dzieciństwa stwarza w dzieciach pewien obraz zarówno małżeństwa, jak i rodziny. Wychowanie w rodzinie rozbitej znacznie utrudnia uzyskanie przekonania, że z konfliktów można wyjść, że konieczny jest dialog, pozwalający zrozumieć najgłębsze potrzeby współmałżonka. Jeśli takiego przykładu w życiu rodziców dziecko nie widzi, to myśl o rozwodzie w razie niepowodzenia małżeństwa będzie przychodziła do głowy bardzo łatwo!
 
Każdy z nas jest świadkiem rozpadu wielu małżeństw z początku jakże szczęśliwych. Powstaje więc pytanie: po co małżeństwo? Po co mówić: “aż do śmierci”, skoro potem wszystko może się rozpaść?
 
Przede wszystkim nie wierzę, aby te małżeństwa z początku były szczęśliwe. One były od początku chore, od początku zranione. Tak np. połowa dziewcząt nie akceptuje swojej kobiecości, a myślą one o zawarciu małżeństwa. Tymczasem nie powinny małżeństwa zawierać, zanim nie przejdą jakiejś głębszej formacji swoich uczuć. Wielu chłopaków zawiera małżeństwo żywiąc iluzję, że rozwiąże ono ich problemy seksualne. Tymczasem jest to złudzenie. I oni powinni przejść jakąś głębszą formację, powinni bardzo poważnie pomyśleć o tym, że – powtórzmy – małżeństwo jest zadaniem do spełnienia, a nie sposobem na urządzenie sobie życia. Miłość, wierność, uczciwość małżeńska – to zobowiązania związane z zadaniami, którym mają służyć.
 
Na koniec – pytanie po części osobiste. Gdy Ojciec wspomina swoją młodość, młodość swoich koleżanek i kolegów, wasze marzenia i nadzieje... i gdy patrzy Ojciec na współczesnych młodych ludzi, co przede wszystkim chciałby im Ojciec powiedzieć?
 
To, co mógłbym im powiedzieć, starałem się wyrazić na piśmie. Myślę, że chłopakom może przynieść korzyść przeczytanie książki, którą napisaliśmy wspólnie z prof. Suszką, pt. Twoja przyszłość. Analogiczna książka dla dziewczyn nosi tytuł Twoje życie. Pouczająca może być moja broszura pt. Płciowość człowieka w kontekście wychowania osoby ludzkiej. Wreszcie przygotowujący się do małżeństwa znajdą szereg użytecznych uwag w naszej książce pt. Nas dwoje i... Nowe wydanie pierwszej z tych pozycji przygotowuje Oficyna Współczesna. Druga jest do dostania w wydawnictwie Hlondianum. W trzecią i czwartą można się zaopatrzyć w wydawnictwie Fundacji Głos dla Życia w Poznaniu. Wszystkie te wydawnictwa mają swoją siedzibę w Poznaniu.
 
Dziękujemy bardzo za poświęcony nam czas.
 
Z Ojcem Karolem Meisnerem OSB rozmawiali: Danuta Piekarz i ks. Józef Tarnawski SP