DRUKUJ
 
ks. Mariusz Berko
Grysik na mleku
materiał własny
 


Grysik na mleku
 
Serdecznie pozdrawiam z zalanego ulewnymi deszczami Salvadoru w Brazyli. Coraz mniej czasu na listy, na wspomnienia; albo może inaczej: coraz więcej miłości dla tych, do których Pan mnie posłał. Jednak, wracając późnym wieczorem do swego domu, przechodząc gęsto zabudowanymi ścieżkami favel, widząc setki prymitywnych domów, barów, baraków, setki rodzin, półnagie, biegające dzieci biegnę myślami do ogródków z piękną, wystrzyżoną trawą lub kwiatami, do osiedli bloków z trzepakiem i placem zabaw, do rynków z najnowszą kostką brukową, dywanów w każdym pokoju... biegnę do mojej drogiej ojczyzny. Dwa światy i dwa smutki.
 
Często, kiedy pokazuję moim parafianom zdjęcia lub czasopisma z Polski, słyszę: „Jak tam jest pięknie, tak elegancko, bogato. Polacy są tacy szczęśliwi”. Myślę sobie wtedy: „Mój Boże! Kto na tej ziemi jest naprawdę szczęśliwy...”
 
Wczoraj wraz z siostrami zakonnymi zawieźliśmy do jednej ze wspólnot zupę, coś jak nasz grysik na mleku. Raz w tygodniu, jeśli uda się nam zdobyć, (czyli ubłagać w jakimś sklepie) darmowy grysik, zawozimy do najbiedniejszych rejonów naszej parafii. Ponieważ do wielu miejsc nie da się dojechać samochodem (zresztą ani parafia, ani siostry, ani ja nie mamy samochodu) dwa kilometry wertepami favel ciągniemy na taczkach dwudziestolitrowy gar zupy. Tak naprawdę jako jedyny mężczyzna ja ciągnę, a siostry podtrzymują. Gdy przybyliśmy na miejsce, w starym baraku była ustawiona już dość długa kolejka. Chciałem odpocząć po wymagającej wysiłku i uwagi drodze, jednak wielu krzyczało, żeby zupę rozdzielał padre. Podobno lepiej smakuje. Oczywiście, że była to kokieteria, ale wziąłem chochlę i rozdzielałem białą papkę. Najpierw dawałem po pełnym talerzu, później trochę mniej. Zupy ubywało szybko, lecz kolejka jakby rosła. Wreszcie zarządziłem, trochę ze wstydem, że mogą brać tylko dzieci. Ludzie odchodzili z kolejki z miską w ręku, ale stali z boku i patrzyli ze spuszczoną głową, jak rozdaję resztę zupy, a mnie chciało się płakać... Kiedy przyszła jeszcze jedna kobieta, z małym chłopcem trzymającym miseczkę w ręku, siedząc na trawie odpowiedziałem tylko: „Przepraszam”. Kobieta, widząc moje rozterki, objęła mnie ramieniem i powiedziała: „Padre, nie martw się. Nie zmienisz świata ważne, że jesteś wśród nas”.
 
Wracając do domu, zastanawialiśmy się wraz z siostrami, co jeszcze możemy zrobić dla tych ludzi. Marzy się nam bar dla ubogich, gdzie biedni mogliby tanio zjeść, a dzieci za darmo. Marzy się nam apteka z prostymi lekarstwami i środkami opatrunkowymi (wiele dzieci umiera z braku podstawowej pomocy medycznej np. przez zakażenie). Marzy się nam długopis i zeszyt dla dzieci szkolnych... Okazuje się, że to są marzenia z innego świata. Ofiarność naszych parafian ledwie starcza na prąd i paramenty potrzebne do Mszy św. Wszelkie organizacje charytatywne z Europy bardziej są skore, (co też nie jest takie proste) pomóc w jakiejkolwiek budowie lub zakupie sprzętu, ale dać na zupę? Tego się nie da wymierzyć i pokazać światu. Pozostaje nam żebranie. Nikt nie uczył mnie żebrania, a tutaj nawet żeby dostać minimum socjalne, dla mnie samego za moją pracę (100 reałów czyli 200 zł na miesiąc, na kupno prostego posiłku dziennie), muszę prosić kilka razy w tygodniu... najczęściej słysząc: „Nie ma. Może jutro”. Dla mnie to wielka szkoła pokory...
 
Prawie wszyscy są nieczuli na prośby, bo na każdym kroku ktoś prosi o pomoc. Nawet milioner mógłby rozdać wszystko i zabrakłoby dla wszystkich. Wielu zaczepia mnie na ulicy i nie bardzo chce wierzyć, że Europejczyk i nie ma jednego reała... Najbardziej bolesne jest pozostawienie proszącego dziecka. Kilka dni temu zaczepił mnie siedmioletni chłopiec, siedzący na chodniku: „Proszę mi pomóc, jestem bardzo głodny”. Popatrzyłem na niego. Zadbany, dobrze ubrany, nie natrętny, mały chłopiec. Kupiłem mu akaraże, typową potrawę na Bahia, którą sprzedają kobiety na ulicy. Zapytałem go, dlaczego nie idzie do domu. Odpowiedział mi: „Przyjechałem do miasta z odległej miejscowości z moim tatą. Tata leży tam... pijany. Już trzy dni on pije i śpi, a ja siedzę przy nim”. Widziałem, że chłopiec chciał się rozpłakać, ale się szybko opanował i podając mi rękę, powiedział: „Dziękuję. Niech cię Bóg błogosławi przez całe twe życie...” Odszedłem. To było najpiękniejsze błogosławieństwo, jakie usłyszałem w życiu. Udzielił mi go siedmioletni chłopiec na ulicy wielkiego miasta. Obejrzałem się. Chłopiec usiadł przy pijanym ojcu i poprawił mu głowę. I znowu wracając do domu wołałem kolejny raz: „Pomóż nam Boże, pomóż nam, niech spadnie z nieba złoty deszcz, pomóż nam, pomóż, mój Boże któryś Jest.”
 
I jeszcze jeden obrazek, który Pan dał mi do rozmyślań. Przed chwilą na mojej ulicy mijałem grupę półnagich czekoladowych dzieciaków, które grały w piłkę, zrobioną ze starych szmat. Były takie roześmiane, o ciemnych radosnych oczach... Zatrzymały piłkę, żebym przeszedł bezpiecznie. Zatrzymałem się i ja na chwilę, aby na nie popatrzeć. Wszyscy chłopcy boso, w starych, brudnych spodenkach. Dziewczynki nieuczesane, w podartych bluzeczkach. Wszystkie rozkrzyczane, ale radosne i przyjazne dla siebie. Starsze dzieci pomagały i bawiły młodsze, dzieliły cukierek na cztery części... Czy mam prawo zmieniać ich świat? Pamiętam w mojej ojczyźnie kilkuletnie dzieciaki ubrane w piękne koszulki, krawatki czy sukieneczki. Dzieciaki, których domy pełne były cudownych zabawek i cudów techniki. Pamiętam dzieciaki, które nigdy nie zauważały przechodzących staruszków, których oczy nigdy się nie śmiały, których ręce nigdy nie dzieliły się niczym... Dwa światy i dwa smutki.
 
Tak, wyrwany w inny świat, wędruję codziennie po brazylijskich favelach i rozmawiając z Panem, rozmyślam: „za czym tak tęsknimy, za czym tak gonimy... o co się martwimy... co jest tak ważne, że nie śpimy po nocach... Wszystko przemija, tylko jedno pozostaje - Padre, nie zmienisz świata. Ważne, że jesteś z nami”.
 
Z tą refleksją pozostawiam was, moi drodzy. Na chwilę przenieśliście się do mojego brazylijskiego świata. Bóg zapłać wszystkim za pamięć i proszę o modlitwę... Może intencja nie jest wielka, ale przez małe do wielkiego - „niech na Saramandaii, wśród favel Salvadoru nie zabraknie grysiku na mleku, dla każdego głodnego dziecka...”
 
Zapraszam na stronę www.favela.republika.pl
Z mokrego i pełnego błota Salvadoru w Brazylii.
 
ks. Mariusz Berko