DRUKUJ
 
Bartłomiej Dobroczyński
Inteligencja religijna
List
 


Inteligencja religijna
czyli człowiek zdolny do najwyższej troski
 
z Bartłomiejem Dobroczyńskim, psychologiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, o tym, czy istnieje inteligencja religijna, rozmawia Ela Konderak
 
Modne są dzisiaj różnego rodzaju badania inteligencji. Uczeni odkryli, że oprócz “zwykłej” inteligencji, istnieje inteligencja emocjonalna i społeczna. A czy istnieje coś takiego, jak inteligencja religijna, talent religijny?
 
W pewnym sensie tak. I mówię to jako psycholog, a nie jako człowiek religii. Możemy posiadać różne uzdolnienia, np. matematyczne, muzyczne czy plastyczne, ale możemy też posiadać coś, co można określić jako zdolności religijne. Są to predyspozycje, które uwrażliwiają nas na odbiór określonego typu informacji i ułatwiają nam poruszanie się w kontekście religijnym. Co wcale jeszcze nie musi oznaczać relacji do sfery religijnej w sensie metafizycznym, do sacrum.
 
To znaczy…?
 
To znaczy, że rozmawiając o inteligencji religijnej, wcale nie musimy mówić o czymś, co określa się jako “doświadczenie wybrania” czy “powołanie”. Możemy oczywiście mówić również o tym, ale warto sobie uświadomić, że o inteligencji religijnej można rozmawiać także w sposób, który nie zakłada istnienia transcendencji albo nie potrzebuje brać jej pod uwagę.
 
Wobec tego co to jest inteligencja religijna? Czy istnieje zestaw symptomów, które świadczą o tym, że człowiek jest nią obdarzony?
 
Zacznijmy od słów Paula Tillicha, który definiował religię jako “najwyższą troskę”. Człowiek religijny to człowiek zdolny do “najwyższej troski”, to ktoś, kto w jakimś sensie troszczy się o wszystko. Być zdolnym do “najwyższej troski”, to mieć percepcję całości: umieć dostrzec nie tylko siebie, ale i innych, nie tylko ludzi, ale i zwierzęta, nie tylko zwierzęta, ale i cały świat – wszystko, co istnieje. To byłaby pierwsza cecha inteligencji religijnej: zdolność do widzenia całości.
 
Są ludzie, którzy mają tendencję do patrzenia syntetycznego, całościowego, ale są i tacy, którzy myślą analitycznie, cząstkowo. Człowiek, który widzi świat całościowo, będzie miał wrażliwość otwierającą na religijny sposób widzenia świata. Analityk będzie w tej materii oporny. Weźmy np. zdanie z Ewangelii, które mówi, że nawet wróbel nie spada z drzewa bez Bożego przyzwolenia (por. Mt 10, 29-31). Jeśli ktoś widzi świat syntetycznie, całościowo, to takie zdanie do niego przemówi, ale jeśli myśli analitycznie i cząstkowo – niewiele będzie dla niego znaczyć. Może nawet pomyśleć: “A co mnie obchodzi wróbel?”. Bo znaczenie wróbla w świecie jest zgoła niewielkie. Natomiast człowiek widzący całość rzeczywistości, powie: “Ach, więc Bóg jest taki, że troszczy się nie tylko o ludzi i anioły, ale o wszystko, również o wróble czy lilie polne, które dzięki Niemu są przyozdobione. Cały świat jest dla Niego ważny!”.
 
Żeby widzieć rzeczywistość w taki sposób, potrzebna jest zdolność do empatii, czyli  odczuwania tego, co czują inni, tak jakby się samemu to przeżywało. Na przykład patrzysz na kogoś i widzisz, że jest zmarznięty i głodny, więc mówisz: “Trzeba mu dać koc i coś do zjedzenia”. To wydaje się oczywiste, ale empatia może dotyczyć wszystkiego: równie dobrze jak zmarzniętym człowiekiem, możesz martwić się wróblem, który leży i ma chorą łapkę. Mówisz wtedy: “Trzeba mu pomóc”. Ktoś zapyta: “Ale dlaczego?”. “Bo bardzo cierpi” – odpowiesz. “A skąd wiesz, że bardzo cierpi?”. No właśnie, skąd wiesz? Stąd, że potrafisz się poczuć jak wróbel ze złamaną łapką. Podobnie jest, gdy widzisz drzewo, które ma złamaną gałąź i wiesz, że trzeba ją obwiązać, bo wtedy się zrośnie. To jest właśnie zdolność do empatii. Czy ona musi zamienić się w religijną wrażliwość? Niekoniecznie, ale może do niej zaprowadzić.
 

dziecko i religia
 
Mówi się, że małe dzieci są naturalnie empatyczne. Czy to znaczy, że są naturalnie religijne?
 
Jest w tym coś z prawdy. Dziecko w wielu tradycjach religijnych jest traktowane wyjątkowo. W Ewangelii Jezus daje do zrozumienia, że dzieci mają specjalny status, bo do takich jak one należy królestwo niebieskie (Mt 19, 14). Mówi też: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego (Łk 18, 17). Bycie dzieckiem czyni człowieka godnym królestwa Bożego. W innych tradycjach religijnych dziecko jest również ważne. Na przykład w buddyzmie tybetańskim kolejnego wcielenia dalajlamy poszukuje się wśród dzieci. Indianie bardzo cenią Czarnego Łosia, który w swej autobiografii opisuje, jak w wieku dziewięciu lat otrzymał powołanie do życia duchowego. Wiązało się to z ciężką chorobą i wizjami, które naznaczyły go na całe życie.
 
Dlaczego właśnie dziecko?
 
Być może dlatego, że jest naiwne, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, czyli nie doszukujące się podstępu, nie mające ukrytych motywów, niczego nie posiadające, nie obwarowane wewnętrznie i nie uwikłane w rozgrywki, które często dominują w dorosłym życiu. Dziecko jest otwarte i proste. Co ciekawe, Jezus nie wskazał jakiegoś konkretnego dziecka, wskazał na dziecięcość jako cechę oznaczającą świeżość, zaufanie, prostotę. Szczególnie podkreślał prostotę: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom (Łk 10, 21). Można przypuszczać, że istnieje powinowactwo między dzieckiem a człowiekiem dorosłym, którego umysł jest prosty. Prostota może tu być rozumiana albo jako prostolinijność, w przeciwieństwie do zawikłania i krętactwa, albo jako brak ozdobników, czyli skomplikowania, wiążącego się z próbą imponowania innym. Podsumowując: zarówno dziecko, jak i człowiek dorosły, który jest prosty i ubogi w duchu, to ktoś godny królestwa Bożego, bo nie ma w nim podstępu, czyli skomplikowania, w złym sensie tego słowa.
 
Jest jeszcze jedna ciekawa cecha, którą mają dzieci. Otóż małe dziecko potrafi w sposób zupełnie naturalny dostrzec, że rzeczy nie istnieją osobno, ale w jakimś sensie przynależą do siebie i wzajemnie na siebie wpływają. Ten aspekt “przynależności” jest ogromnie ważny w religijności. Religio po łacinie znaczy: “ponownie związać, połączyć, umocnić”. Człowiek obdarzony inteligencją religijną ma łatwość odczuwania przynależności, i to na różnych poziomach.
 
On wie, że sam również jest częścią czegoś, przynależy do czegoś. To jest bardzo widoczne w dawnych tradycjach religijnych, np. w kulturach plemiennych, gdzie wszystko jest doświadczane jako jedna, pulsująca całość. Podobne wątki można znaleźć w Ewangelii, np. wtedy, kiedy Jezus mówi o ośle, który czeka na Niego i trzeba go odwiązać i przyprowadzić albo o rybie, która ma w sobie statera na podatek. Albo też w Starym Testamencie, gdy jest mowa o Eliaszu, który był głodny, więc przyfrunął kruk i przyniósł mu jedzenie, a on dzięki temu mógł iść dalej, albo o oślicy, która widziała anioła. Gdyby przeczytać te fragmenty Indianinowi znad Amazonki albo Aborygenowi z Australii, którzy nigdy o chrześcijaństwie nie słyszeli, to oni by je zrozumieli, może nawet lepiej niż my...
 
Wszechświat widziany z perspektywy religijnej jest wszechświatem rzeczy i organizmów wzajemnie ze sobą powiązanych: jedne dzieją się ze względu na inne.
Takie całościowe patrzenie jest przeciwieństwem patrzenia naukowego. Człowiek naturalnie religijny w pewnym sensie nie jest w stanie popatrzeć na świat naukowo.
 
Nie wiem, czy wszyscy się z tym zgodzą, wielu naukowców to osoby religijne...
 
Zaznaczyłem, że “w pewnym sensie”. Bo w pewnym sensie przeciwieństwem religijnego punktu widzenia jest naukowy punkt widzenia, który separuje rzeczy, powoduje, że wybieram z rzeczywistości fragment – np. płuco albo ucho, pluskwiaka różoskrzydłego albo miedź i zajmuję się tylko nim. Uważam, że ponieważ zajmuję się uchem, nie mogę zajmować się płucami albo: ponieważ zajmuję płucami, nie mogę zajmować się brzuchem. Oczywiście, wiem, że to są części większej całości, ale wiedza dotycząca jednej rzeczy jest tak złożona, że nie mam już czasu zajmować się innymi. Nauka zachodnia jest analityczna, tzn. wyodrębnia jakąś część rzeczywistości i zajmuje się nią, zapominając, że wszystkie elementy są ze sobą powiązane.
 
Natomiast myślenie religijne jest syntetyczne, tzn. wiąże rzeczy ze sobą. W sensie religijnym, separacja jest złem, np. oddzielenie potępionych od nie potępionych albo grzeszenie, nazywane oddzieleniem od Boga. Najbardziej pożądanym stanem dla człowieka jest bycie w jedności z Bogiem, w raju panowała jedność Boga i stworzenia.
 
Myślenie człowieka religijnego jest myśleniem wiążącym, pełnym troski, akceptacji i współczucia. Taki człowiek nie będzie oskarżał, jak np. Iwan Karamazow, który nie akceptował świata ze względu na łzę choćby jednego dziecka. Dla niego taki świat był nie do przyjęcia. To jest myślenie bardzo emocjonalne, nawet empatyczne, ale całkiem niereligijne. Ono w efekcie prowadzi do separacji, konfliktu, rewolucji, terroru. Osoba religijna raczej weźmie to dziecko na ręce, żeby nie płakało, zasadzi ogród, żeby je nakarmić, albo zbuduje szkołę, żeby mogło się uczyć.
 
Religijne myślenie jest myśleniem wiążącym i pełnym troski. Ktoś, kto jest naprawdę religijny nie potrzebuje zastanawiać się, kto jest temu wszystkiemu winny, bo to prowadzi do separacji, ale raczej funkcjonuje jak Matka Teresa. Współczucie i miłość są elementami scalającymi świat. Biblia mówi, że kiedyś zostanie otarta każda łza. Człowiek pełen troski o to, żeby została otarta każda łza, to człowiek religijny. Nie oznacza to oczywiście, że nie należy się zastanawiać – dlaczego biedny jest biedny, a cierpiący cierpi. Bywają ludzie bardzo religijni, którzy – jak brazylijski biskup dom Helder Camara* – nie tylko pomagali biednym, ale również piętnowali społeczne warunki utrwalające biedę. Jednak to ostanie powinno być domeną polityki.
 
Powiedziałeś na początku, że talent religijny może istnieć bez kontekstu nadprzyrodzonego. Wygląda na to, że jednak nie może.
 
To wyobraźmy sobie świat, tak jak go widzą zdeklarowani neodarwiniści: nie ma żadnej nadnaturalności, nie ma Boga. Ale przecież są w nim nadal ludzie, którzy mają talenty religijne. To znaczy, że takie talenty są do czegoś potrzebne, czyli że istnieje biologiczna, społeczna czy psychologiczna potrzeba, która w toku ewolucji doprowadziła do wytworzenia czegoś takiego, jak zdolności religijne.
 
Chyba mi się nie podoba ten eksperyment myślowy…
 
Popatrz na to od strony socjologicznej. Istnieją dwa typy przywódców, oba ważne dla społeczeństwa: jeden to przywódca zadaniowy, drugi – społeczny. Pierwszy z nich to np. polityk, wizjoner albo naczelny inżynier, który dba o zrealizowanie zadań istotnych w danym momencie. Wyobraź sobie Wikingów: dla nich ważny był ten, kto zdobywał dużo łupów, tracąc przy tym niewielu ludzi. On nie dbał o to, żeby wszyscy w jego grupie czuli się dobrze, ale o to, żeby zadanie zostało wykonane. Podobnie, dobry dyrektor w przedsiębiorstwie mówi, że trzeba sprzedać tyle i tyle, w związku z tym musimy zrobić to i to. Ale istnieje również potrzeba drugiego typu przywódcy: kogoś, kto nie realizuje typowych zadań grupy, ale dba o to, żeby członkowie społeczności dobrze się ze sobą czuli, żeby tworzyli więzi i umieli współpracować. Tę potrzebę w przypadku Wikingów zaspokajali kapłani i szamani, a w przedsiębiorstwie robią to np. psychoterapeuci, których zatrudnia się coraz częściej. I szamani, i psychoterapeuci to ludzie, którzy powinni być obdarzeni inteligencją religijną, żeby mogli wykonywać swoje zadania. Inteligencja religijna przejawia się również jako zdolność do utrzymywania jedności w grupie. Przypomnę: religio to znaczy “wiązać, trzymać razem”.
 
Cokolwiek myślisz o świecie, bardzo ważne jest, żeby między ludźmi tworzyły się więzi i żeby grupa funkcjonowała zgodnie. Ktoś potrafiący zapewnić coś takiego jest szanowany przez polityków, nawet tych, którzy nie mają nic wspólnego z religią. Dlatego tak wielu przywódców odwiedzało Jana Pawła II. Wielu z nich nie wierzyło w Boga, ale odwiedzając osobę, która jest symbolem jedności, w pewien sposób dostawali od niej namaszczenie, jakby część energii, która się wiąże z zapewnieniem dobrego samopoczucia społecznego. I bardzo im na tym zależało.
 
Jeden człowiek o wielkiej religijnej wrażliwości może zjednoczyć wielką grupę społeczną. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego wszystkiego, co się stało w Polsce po roku 1980 bez udziału Papieża. Siła wewnętrzna pojedynczego człowieka powiązana z poglądami religijnymi społeczności jest w stanie czynić cuda, nawet gdyby Pana Boga nie było.
 

dojrzałość i religia
 
Talent najlepiej odkryć w dzieciństwie. Dawniej wyznaczało się w rodzinie jedno dziecko, które miało iść do klasztoru albo zostać kapłanem. Takie dziecko można było jakoś ukierunkować, rozwinąć duchowo, nawet gdy jego inteligencja religijna była przeciętna.
 
Tak naprawdę nie ma znaczenia, kiedy ujawni się twój talent, czymkolwiek on jest. Niektóre talenty w ogóle ujawniają się późno. Można również późno “się obudzić” ze względu na sytuację życiową. W historii ludzkości było wielu ludzi, którzy zaczęli działać wtedy, gdy ich młodość dawno minęła. Kartezjusz np. zaczął pisać swoje dzieła dopiero kiedy był człowiekiem starym. Każdy ma swoją drogę. Jednemu zdarza się w życiu coś ważnego, kiedy ma trzy lata, a innemu – kiedy ma trzydzieści. Jak mówi Stary Testament, Sara, żona Abrahama, poczęła, gdy była stara, bo dopiero wtedy nastąpiła interwencja Boża. Już myślała, że nigdy nie zostanie matką, a stało się inaczej. Z religijnej perspektywy patrząc – młodość nie zawsze jest aż tak ważna (choć, jak mówiliśmy, dzieci są doskonałym przykładem “naturalnej religijności”, “czystości serca”, “otwarcia na wymiar nadprzyrodzony”). Bowiem talent religijny, rozumiany choćby jako zdolność do jednoczenia ludzi z natury rzeczy domaga się późniejszego wieku. Wymaga przecież umiejętności mediacji, sztuki kompromisu, czyli tak naprawdę – mądrości. A młodość i mądrość rzadko idą w parze. Z jednej strony bywają więc wczesne powołania, niemal dziecięce przebudzenia do życia duchowego, ale z drugiej strony jest wiele danych, które wskazują na to, że w różnych społecznościach człowiek prawdziwie religijny to człowiek starszy. Na przykład dawniej uważano, że dojrzałość zakonną osiąga się dopiero po pięćdziesiątce. Są też takie teksty (jungowskie z ducha), które mówią, że człowiek realizuje się dopiero w drugiej połowie życia. W tradycji hinduskiej istnieje przekonanie, że przez pierwsze dwadzieścia lat się uczysz, przez drugie – zakładasz rodzinę, a dopiero kiedy te lata miną, zaczynasz realizować się duchowo i otwierać na wieczność. W wielu indiańskich plemionach przyjmuje się, że człowiek może nauczać innych dopiero wtedy, gdy skończy pięćdziesiąt lat. Pojęcie starszyzny jest w różnych kulturach pojęciem pozytywnym.
 
Idea starca, do którego idzie się po naukę, była kiedyś bardziej obecna w kulturze europejskiej niż dzisiaj. Mówiłeś o byciu dzieckiem, które jest ważne w religijności. A co ciekawego może się wiązać w tym względzie z byciem starcem?
 
Talent religijny to nie jest tylko kwestia tego, co możesz z siebie dać. Do jego istoty należy również to, co możesz na siebie przyjąć. I kto wie, czy to właśnie nie jest najważniejsze i najbliższe Ewangelii. Papież, który tak uparcie odrzucał sugestie porzucenia swego urzędu, akcentował właśnie to. Chrześcijaństwo jest religią, w której przyjęcie czegoś na siebie, ofiara, zdolność do rezygnacji z różnych możliwości, z pewnej mocy, zgoda na bezsilność, jest w najwyższej cenie. Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz (J 21,18).
 
Częścią talentu religijnego jest umiejętność podporządkowania się czemuś, czego nie chcesz, tylko dlatego że widzisz, że tak trzeba. Dla wielu młodych ludzi, myślących praktycznie, taka perspektywa jest nie do przyjęcia. Trzeba czasem się zestarzeć, żeby ją w ogóle zauważyć. Trzeba czasem naprawdę dużej inteligencji religijnej, żeby zauważyć, że znalazłaś się w sytuacji, w której jedyne, co możesz zrobić, to powiedzieć: “Ja nie chcę, to naprawdę żadna przyjemność, ale nie moja, ale Twoja wola…”. Współczesny świat cierpi na niemożność patrzenia z tej perspektywy.
 
Najgłębsze doświadczenia religijne wiążą się z cierpieniem. I nie dotyczy to tylko chrześcijaństwa. W wielu religiach zaparcie się siebie, zmierzenie się z trudnymi i bolesnymi sprawami, to najważniejszy element życiowego wtajemniczenia. Posty, umartwienia, asceza są dziś mało zrozumiałe. Świat zachodni chce żyć wygodnie i miło. To nie znaczy, że jest coś złego w wygodzie. Ale istnieje jeszcze ta druga strona medalu. Ważną cechą człowieka obdarzonego inteligencją religijną jest zdolność myślenia w kategoriach wyższej konieczności. Doskonale wyraża to powiedzenie, które przypisywane jest starej religii z kręgów pogańskich: “można wprawdzie zmienić swój los na lepszy za pomocą magii, ale człowiek mądry w pokorze znosi wyroki bogów”. To jest bardzo zaawansowana świadomość religijna.
 

to, co nieuniknione
 
W swojej książce o religii Indian Lakota Wallace Black Elk (Czarny Łoś) pisze, że biali to dziwni ludzie. Kiedy Indianin dostaje “z góry” znak, że ma być szamanem, czyli – mówiąc naszym językiem – odkryje, że ma religijny talent i został powołany, to zwykle pomyśli coś takiego: “wszystko, tylko nie to”. Bo wie, że będzie cierpiał, będzie odczuwał ból swoich towarzyszy, będzie ich leczył, będzie miał kontakt z cierpieniem i całe jego życie będzie tym przepełnione. A co robią biali? Przyjeżdżają i proszą, żeby ich “uczyć na szamana”, bo myślą, że wiedza szamana daje moc i władzę... A szaman to człowiek, który cierpi zawsze, kiedy cierpi wspólnota. Jezus wziął na siebie cierpienia wspólnoty i je “przetworzył”. Dla ludzi z kultur rdzennych jest więc szamanem, czyli kimś, kto bierze na siebie ból innych i leczy ich. To naturalna funkcja każdego wrażliwego przywódcy religijnego.
 
Wyobraź sobie, że ktoś jest spowiednikiem. Nie musi być szczególnie uzdolniony religijnie, wystarczy, że jest wrażliwym człowiekiem i wysłuchuje codziennie tych wszystkich złych rzeczy, które ludzie w sobie noszą. Jeśli tylko nie jest nieczułym draniem, to nie jest mu łatwo. Psychiatrzy i terapeuci robią to samo i też nie jest im lekko. Przychodzą do nich dziesiątki ludzi z najróżniejszymi lękami i problemami. Obraz świata, który się wyłania z tych opowieści, bywa przerażający. Trudno po czymś takim mieć pozytywny obraz świata. Trudno zachować równowagę we własnym życiu. Można od tego nawet “zwariować”.
 
Spowiednik nie “zwariuje” tak łatwo jak psychiatra, bo ma świadomość, że nie siedzi w konfesjonale sam, a poza tym spowiedź jest często wielkim świadectwem działania Boga w ludzkich sercach.
 
Patrząc na sprawę psychologicznie, można powiedzieć, że częścią talentu religijnego jest umiejętność zablokowania się przed informacjami niosącymi ze sobą zło. Dlatego dobrze jest, jeśli najciężej chorzy, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, znajdują się pod opieką osób mających powołanie religijne, np. zakonników czy zakonnic. Albertyni i albertynki zajmują się ludźmi, którzy często są na dnie i mają problemy z elementarnym funkcjonowaniem w życiu. Przez pewien czas pracowałem z albertynkami, szczególnie z s. Mirosławą z Krakowa, i wiem, że to koszmarna robota. Nie dość, że w nocy przeżywało się oblężenie pijanych mężczyzn, chcących odzyskać kobiety, które od nich uciekły, to jeszcze s. Mirosława wsiadała w taksówkę, jechała na dworzec i zbierała ludzi, którzy byli w strasznym stanie, narażając się przy tym na wyzwiska, a nawet agresję. Trzeba naprawdę przekroczyć siebie, żeby coś takiego robić. Życie s. Mirosławy, to nie jest reality show w paśmie największej oglądalności. Znani ludzie nie przyjmują jej na salonach i nie chwalą; z trudem przyjdzie jej dostać się na audiencję u arcybiskupa: musi sobie sama poradzić z większością problemów, które na nią spadają.
 
Większość z nas nie chciałaby mieć do czynienia z nieuleczalnie chorymi i umierającymi. Wręcz przeciwnie, chcielibyśmy mieć ten problem “zasłonięty”: nie ma śmierci, nie ma gnicia... Szpitale psychiatryczne też są budowane na obrzeżach miast, nikt się nimi nie chlubi, ludzie nie chcą o nich wiedzieć. Albertynki mieszkają gdzieś za Płaszowem; jedziesz daleko, wysiadasz w środku “niczego” i one tam właśnie są. Po co się tak męczyć? Nie lepiej być przedstawicielem handlowym?...
 
W chrześcijaństwie takie życie ma wielką wartość.
 
Bardzo rzadko mówi się o tym. Nie docenia się również innej ważnej dziedziny, czyli życia biernego, nie mówi się o jego wartości. Raczej się podkreśla, że życie jest wartościowe, jeśli możesz coś zrobić. A co wtedy, gdy ktoś urodził się tak bardzo niepełnosprawny, że jest jak roślina? Dostrzeganie sensu życia takiej “rośliny” jest istotną częścią myślenia religijnego. Chrześcijaństwo ma skłonności cierpiętnicze, a warto się czasem pokusić o inne spojrzenie na te sprawy. Rozmawiałem kiedyś z pewnym starym Indianinem o zespole Downa. Mieć takie dziecko, to jest tragedia dla wielu ludzi. A on mówi “Taki ktoś przynajmniej wie, kim naprawdę jest. Ty nie wiesz, kim jesteś. Całe życie szukasz i nie wiesz, a on wie. To z tobą jest coś nie w porządku, nie z nim. On jest jak wilk, jak orzeł. Jest, jaki jest”. Tak myśli człowiek widzący świat w kontekście religijnym.
 
Tu warto zrobić pewną uwagę. Istnieje coś, co zbliża do siebie myślenie religijne i naukowe. Jest nim dostrzeganie konieczności i nieuniknioności. W życiu codziennym akcentujemy dowolność różnych rzeczy: mogą być albo nie, i staramy się, żeby to od nas zależało. Cierpisz, więc bierzesz aspirynę i po chwili ból mija. Ale pewne rzeczy są nieuchronne, nieuniknione, np. wypadki, trzęsienia ziemi, tsunami. Tylko nauka i religia dają sobie z tym radę, bo ich domeną jest nieuchronność. Ty cierpisz, wydaje ci się, że nie ma nic ważniejszego ponad twoje cierpienie, a nauka ci mówi, że to kwestia przypadku i że takie rzeczy się zdarzały i będą się zdarzać, nie ma na to rady. Religia mówi natomiast, że cierpienie jest częścią życia, że Bóg cię kocha i wynagrodzi ci twój ból. W ten sposób i nauka, i religia przygotowują cię na kalectwo, głód czy śmierć. Mówią, że nie jesteś aż tak ważny. Musisz sobie jakoś z tym dać radę, ale nie poprzez zażycie aspiryny, bo ból i tak cię dopadnie. Nawet jeśli przez całe życie będzie ci dobrze, to i tak umrzesz. Niektórzy mówią, że świadomość nieuchronności śmierci to najgorsze, co może być w życiu.
 
Jak poradzić sobie z własnym talentem religijnym?
 
To osobna sprawa. Ten dar jest trudny. Kiedy czytasz “Dzienniczek” s. Faustyny czy “Żółty zeszyt” Małej Tereski, to widzisz, że zdolność do widzenia świata w sposób religijny bywa dla człowieka ciężkim balastem. I każdy obdarowany musi to jakoś sam udźwignąć.     
 

* dom Helder Camara (1909-1999) brazylijski arcybiskup, obrońca biednych i uciskanych, cieszy się dużym autorytetem
 
dr Bartłomiej Dobroczyński
– pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego, w swoich pracach zajmuje się głównie zagadnieniami związanymi z irracjonalizmem i historią myśli psychologicznej, autor licznych publikacji i książek, m.in.: “Ciemna strona psychiki”, “New Age”, “III Rzesza Popkultury”.