DRUKUJ
 
Agnieszka Jankowska
Moi drodzy parafianie...
materiał własny
 


Sceptyczne nastawienie


Nie dalej jak kilka dni temu zdarzyło mi się usłyszeć po raz kolejny niedzielne kazanie. Zdarzyło mi się, ponieważ, choć w miejscu, gdzie kazanie można usłyszeć, bywam celowo, to jednak bynajmniej nie w celu wysłuchania owych przemów zwanych kazaniami tam przychodzę. Istnieje bowiem kilka powodów, dla których mój i śmiem twierdzić, że nie tylko mój stosunek do kazań w polskich kościołach stał się sceptyczny.
 
Kazania niegdyś zwano u nas bardzo pięknie i słusznie homiliami. Homilia to tyle co `kazanie objaśniające fragment Biblii` (z greckiego homilos – tłum ludzi).

Grzmieć z ambony

Homilie wygłaszano więc NA TEMAT Ewangelii i w odniesieniu do niej. Mało tego, księża „wygrzmiewali” je dla tłumu i do tłumu, jak samo pochodzenie słowa homilia wskazuje. Były więc homilie niezbędnym dla laików komentarzem do tekstów świętych, powstałych przecież w innych niż nasze czasach i odmiennej zgoła kulturze. Ludy Bliskiego Wschodu, które wycisnęły swoje piętno na całej przecież Biblii, mają specyficzny sposób przedstawiania abstrakcyjnych pojęć za pomocą słów. I tak na przykład to, co my nazywamy sercem, duszą - w sensie siedliska ludzkich uczuć - bliskowschodnie ludy semickie określają jako nerki. To, co my nazwalibyśmy wielością, mnóstwem, przybiera u nich postać konkretnej liczby, której nie należy rozumieć dosłownie (sto czterdzieści cztery tysiące opieczętowanych w Księdze Apokalipsy oznacza całe rzesze zbawionych, a nie tylko nielicznych, rzec by można „ponumerowanych” świętych).

Istotne szczegóły
 
Takich perełek w Biblii jest mnóstwo. Nie brakuje też tekstów, które czytane w czasie Mszy dla wielu mogą być niezrozumiałe, jeśli wygłaszający kazanie nie przedstawi ich kulturowej czy tekstowej otoczki, jeśli nie wyjaśni szeregu elementów „dookolnych” przy tym tekście się pojawiających. Na przykład mało kto wie, że w przypowieści o Samarytance przy studni bardzo istotne dla jej zrozumienia jest to że spotkanie kobiety z kimkolwiek a tym bardziej z Jezusem było czymś wyjątkowym ponieważ szła ona do studni o „godzinie szóstej”, która według naszej rachuby czasu jest godziną dwunastą w południe. O tej porze panuje ogromny skwar i kobiety nie zwykły chodzić w tym czasie po wodę. Samarytanka jako przedstawicielka plemienia znienawidzonego przez żydów musiała iść więc do studni wtedy, kiedy była pewna, że nikogo nie spotka. Taką odrzuconą samarytankę spotyka Chrystus i nie gardzi nią, ale szanuje jej godność. Jeśli zostawić fragment o godzinie spotkania  bez komentarza, cała przypowieść będzie wtedy dużo uboższa.

A co znaczy być bliżej Boga?
 
U nas niestety, zamiast wyjaśniać, zaczęto po prostu kazać, mówić, czego w świetle prawa Bożego czy kościelnego robić nie należy, a co trzeba. I wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby nie jeden prosty, lecz jakże rzadko zauważany fakt – już dawno nikt nie mówi nam, dlaczego biblijnych i kościelnych zaleceń należy przestrzegać. Co najwyżej padają z ambony takie argumenty: Trzeba stawać się dobrym, by być bliżej Boga lub też nie grzeszyć, bo to od Boga oddala.

Kiedy jednak ostatnio ktoś z każących, a czasem może i karzących (parafian za zbytnią religijną opieszałość) powiedział nam, co znaczy być bliżej Boga, czym jest grzech?

Świat jest konkretny
 
Gdyby zrobić wśród ludzi wychodzących z kościołów sondaż na temat tego, co w ich sposobie myślenia zmieniło usłyszane przed chwilą kazanie, wyniki mogłyby unieszczęśliwić niejednego kaznodzieję. Wiele kazań bowiem w polskich kościołach jest ładnych, okrąglutkich, stylistycznie dopracowanych, ale niewyobrażalnie wręcz ogólnych. Tymczasem świat, który nas otacza, jest konkretny, więc Bóg, który, jak wierzą chrześcijanie, świat stworzył, może być co najwyżej niewyobrażalny, ogólny zaś na pewno nie jest. Kiedy więc słyszymy w kościele, że grzech oddala od tegoż Boga, warto byłoby przypomnieć parafianom, czym ten grzech jest i co oznacza to oddalenie od Boga, które ów grzech ma swej definicji.

Nawet w tekście religijnym, jakim jest kazanie, może warto też czasem użyć określenia zło zamiast zużytego grzech. Warto przedstawić psychologiczne skutki popełniania zła przez człowieka, takie jak utrudnienie nawiązywania relacji z innymi, utrata szacunku do samego siebie itd. Jeśli oddalamy się od bliźnich i od samych siebie, jesteśmy dalej również od absolutu, który jest dobrocią.

Słowem nie wspomnieć o Ewangelii...
 
To są namacalne skutki zła, które dużo bardziej bolą niż abstrakcyjne oddalenie się od Boga, które już teraz w świadomości wielu wiernych nic nie znaczy. Wszak każdy kapłan podstawową wiedzę psychologiczną posiada, a połączenie jej ze wskazówkami moralnymi zaiste mogłoby przynieść lepsze skutki niż ogólne napominanie.
 
Bardzo cenię sobie natomiast kazania, w których księża nie stronią od przedstawiania własnych doświadczeń religijnych, ale robią to w sposób umiejętny. Na tyle szczegółowo, by uświadomić wiernym, co znaczy być blisko Boga i jaką radością może być obcowanie z Nim, i na tyle ogólnie, by nie obnażać się zbytnio przed – było nie było - obcymi sobie osobami.
 
Gdy słucha się kazań wygłaszanych w czasie rozmaitych uroczystości nie mających odzwierciedlenia w czytaniach z danej niedzieli, nasuwa się jeszcze jedno pytanie: Dlaczego tak często księża, mówiąc o uroczystości, słowem nie wspomną o tym, co kilka minut wcześniej czytają w Ewangelii. Parafianie pozostają z niedosytem, niezrozumieniem biblijnego tekstu, a z kościoła wychodzą z przeświadczeniem, że najważniejsze są imieniny lub kolejny jubileusz pracy duszpasterskiej księdza proboszcza (z całym szacunkiem dla tegoż), a nie zrozumienie i wprowadzenie w życie tego, co ów ksiądz i nie tylko on nazywa Słowem Bożym. Rzecz jasna, uroczystość jest ważna, ale czy nie lepiej czyjeś zasługi lub jakąś uroczystość omówić podczas tak zwanych ogłoszeń  parafialnych? Może byłyby one wtedy bardziej lubiane i chętniej słuchane, a Ewangelia odzyskałaby w sercu i umyśle wiernych należne jej miejsce.

DLA wszystkich ludzi
 
Nie przeczę, jest wiele pięknych i wartościowych kazań, stanowczo jednak za mało, skoro po to, by usłyszeć wyjaśnienie tego, czego się nie rozumie w Biblii, trzeba się udawać do znanych parafii w dużych miastach.
 
Niech kazanie więc nazywa się kazaniem, ale też niech będzie homilią, o Bogu i ludziach oraz DLA wszystkich ludzi, którzy są w kościele – dla babć z laseczką, które nie czytują biblijnych egzegez i naukowych książek, dla zmęczonych po ciężkim dniu, którzy mimo wszystko coś ze słów czytanych na mszy chcieliby zrozumieć, dla wierzących, którzy przyszli z potrzeby serca, a może i umysłu, a nawet... dla niewierzących, którzy znaleźli się tam może przypadkiem, a może zupełnie celowo. Drodzy parafianie może wtedy nie tylko będą słyszeć, ale też zaczną słuchać.
 
Agnieszka Jankowska
 
***