DRUKUJ
 
Elżbieta Ruman
Jaworowi ludzie
Idziemy
 


 
 – Czy miasto może być święte? – zapytała Małgosia Kożuchowska, kiedy omawiałyśmy kolejny program naszego telewizyjnego cyklu „My Wy Oni”. Otóż wygląda na to, że Jawor jest na dobrej drodze.
 
To niewielkie miasteczko na Dolnym Śląsku jest wyjątkowe. Z pozoru niczym się nie różni od innych miejscowości w swojej okolicy. Niewielki, wymagający remontów ryneczek, spora liczba bezrobotnych, młodzi, którzy tęsknym wzrokiem patrzą za znajdującą się bardzo blisko granicę. A jednak coś się dzieje. W każdy piątek tłumy – nie tylko młodzieży – spieszą do kościoła, żeby modlić się za wszystkich mieszkańców Jawora. Zamiast ogródków piwnych z dyskotekową muzyką, które dotąd były jedyną „artystyczną” atrakcją miasta, pojawiły się… koncerty uwielbienia. Rynek jest pełny, kiedy artyści z całej Polski przyjeżdżają śpiewać o nadziei, miłości, o Bogu.
 
A wszystko zaczęło się, kiedy do Jawora sprowadził się Sławek Janus z żoną i dwójką dzieci. – Zacząłem szukać pracy – opowiada – i zaproponowano mi dom kultury. Pomysł ożywienia artystycznego w tym niedużym miasteczku bardzo mi się spodobał. Wcześniej w życiu Sławka liczył się tylko taniec. – Był mistrzem Polski w tańcu towarzyskim – opowiada Basia, jego żona. – Takiego roztańczonego go poznałam i nie powiem, bardzo mi się spodobał. – Ale ciągle mi czegoś brakowało – dopowiada Sławek. – Wreszcie postanowiłem zdecydowanie rzucić taniec i rozpocząć nowe życie. Dlatego znaleźliśmy się w Jaworze. Jako kierownik domu kultury miałem pełne ręce roboty, jednak czułem, że to jeszcze nie to. – Pomagał, komu mógł – opowiada Basia – sąsiedzi dobrze o tym wiedzieli, czasami już poranek zaczynał się od stukania do drzwi i pytania: „Czy jest pan Sławek, półka w kuchni mi spadła”. Sławuś lubi głośno śpiewać i już w pierwszych tygodniach mieszkania tutaj postanowiłam zapytać sąsiadkę, czy jej nie przeszkadza. Usłyszałam: „Nie, nie, nawet telewizor wyłączamy, żeby lepiej słyszeć”. Jednak widziałam, że czasami jest nieswój, że ciągle czegoś szuka. Kiedy jeden z księży organizował wyjazd do Miedjugorie, powiedziałam: Sławuś, tego ci brakuje – jedź. Byłem zdziwiony jej pomysłem – dorzuca Sławek, ale pojechałem. I tam – zmieniło się moje życie. Kilka dni w ciszy, poświęconych modlitwie to był prawdziwy przełom. Kiedy tuż przed wyjazdem każdy z nas wyciągał z rąk księdza karteczkę z „orędziem” dla siebie, ja przeczytałem na swojej: „Bądź niosącym pokój”.
 
Wróciłem pewny już tego, co chcę w życiu robić. Odkryłem nową rzeczywistość, która zupełnie mnie pochłonęła – zachwyciłem się chrześcijaństwem. I tak zaczęło się przemienianie Jawora w miasto pokoju.
 
Slawek zaczął od organizowania modlitw o pokój – pokój w rodzinach, w mieście, na świecie. Dziś na piątkowe spotkania modlitewne do podziemi parafialnego kościoła przychodzi ponad dwieście osób!
 
Kolejny pomysł to koncerty uwielbienia. Zaproponował je władzom miasta, zamiast organizowanych na rynku ogródków piwnych! Na początku spotkał się z oporem – piwo to konkretne pieniądze, reklamy – ale po pierwszym koncercie następne były już organizowane razem z władzami miasteczka. Choć przychodziły tłumy, nikt się nie upijał, rodziny z dziećmi, młodzież i dziadkowie wtórowali chrześcijańskim muzykom. – Teraz myślę już o kolejnym koncercie, będzie pewnie jesienią, już wysłałem zaproszenia do artystów. Napisałem tez do Ojca Świętego z prośbą o błogosławieństwo dla Jawora, Miasta Pokoju – mówi Sławek Janus.
   
Czy całe miasto może być święte? Nie wiem, ale nastrój w Jaworze jakoś się zmienił i chyba ludzie częściej uśmiechają się do siebie.
 
Elżbieta Ruman