DRUKUJ
 
O. Tomasz Kwiecień OP
Wezwany wbrew sobie
List
 


 
 Ten święty Starego Przymierza w niczym nie przypomina bohatera pobożnych opowieści hagiografi cznych. Jest antybohaterem. Nie ma w nim niczego wielkiego. Jeśli jest w ogóle ikoną czegokolwiek, to duchowej tępoty i nieposłuszeństwa. Jest, jak mówi Psalmista, jak muł bez rozumu, można go okiełznać tylko wędzidłem (Ps 32,9)
 
Historia Jonasza to właśnie opowieść o Bożym wędzidle i oczłowieku tępym jak muł. A jednak to Jonasz jest prorokiem, do którego Pan Jezus bezpośrednio się odwołuje, i to dwukrotnie. Jak Jonasz był trzy dni we wnętrzu ryby, tak Syn Człowieczy we wnętrzu ziemi. Mieszkańcy Niniwy nawrócili się po wołaniu Jonasza. Tego samego Jezus oczekuje od słuchających Go, bo przecież w tym przypadku jest „coś więcej niż Jonasz” (por. Mt 12,39-41). Uparty prorok i jednocześnie biblijna figura Zbawiciela – jak bardzo głęboko i dosłownie Syn Boży stał się Synem Człowieczym, jeśli „przyznaje się” do Jonasza...
 
Prorok uciekający
 
Historia proroka zaczyna się od Bożego wezwania i dezercji Jonasza. Nie dyskutuje z Bogiem. Po prostu Mu ucieka. Byle dalej, byle nie słyszeć tego głosu. Udaje, że go nie ma, że ta sprawa go nie dotyczy. Chowa się w najgłębszej ładowni statku i ucieka w sen. Czyni to, co wielu z nas, kiedy nie chcemy stanąć wobec Innego, Boga czy człowieka. Wybieramy wtedy zapomnienie, kryjówkę w mysiej dziurze, byleby tylko nie stanąć oko w oko z nieubłaganym przeznaczeniem, z losem, z zadaniem, z wolą Bożą, z drugim człowiekiem.
 
Ładownia statku jest jak matczyne łono, w którym było ciepło i bezpiecznie. Nic nie musiałem robić i nie obchodziło mnie, co dzieje się na zewnątrz. Taką postawę najlepiej wyrażają słowa: „Dajcie wy mi wszyscy święty spokój!”. Nie ma mnie dla nikogo, a zwłaszcza dla Boga i tych ludzi, znienawidzonych mieszkańców Niniwy, odwiecznych wrogów Izraela. Niech ich piekło pochłonie! A w ogóle to nie moja sprawa.
 
Nawet wtedy, gdy już wiadomo, że Bóg nie odpuści, gdy upomina się o proroka zsyłając sztorm, on woli zginąć w morskich odmętach, niż wypełnić zadanie. Przerażonym żeglarzom poleca, by wrzucili go w rozszalałe morze. Jonasz woli nie być, niż otworzyć się na Boga. Wezwanie wydaje mu się gorsze od śmierci.
 

Prorok na rekolekcjach
 
Bóg zsyła ratunek. Jonasz wolałby pewnie tratwę, beczkę, kawałek deski. Ratunkiem okazuje się jednak śmierdzący, ciasny, ciemny i duszny brzuch morskiego potwora, Lewiatana, który z morzem igra (Ps 104,26)*. Oczywiście jest to teologiczna przenośnia. Autor księgi nie chciał powiedzieć, że Bóg urządził z wieloryba łódź podwodną, a z Jonasza kapitana Nemo. Chodzi wszak o znaczenie, a nie o reporterski zapis faktów. Niedoszły prorok chciał schować się w ciemność nieodpowiedzialności, dostał się zaś w ciemność inną, znacznie bardziej straszliwą. Dostał trzydniowe, intensywne i bolesne rekolekcje, podczas których podjął na nowo rozmowę z Bogiem i pojął przynajmniej tyle, że zgodził się na posłanie do Niniwy.
 
 
strona: 1 2