DRUKUJ
 
Agata Firlej, Robert Bil
Nawrócenie Alfonsa Ratisbonne’a
Miłujcie się!
 


Historia nawrócenia się na katolicyzm żyjącego w drugiej połowie XIX wieku francuskiego Żyda, Alfonsa Ratisbonne’a, jest niezwykłym dowodem na to, że Pan na wiele rozmaitych sposobów przyciąga do siebie ludzi. 
Alfons Ratisbonne stracił matkę jeszcze jako niemowlę, kilka lat później natomiast zmarł jego ojciec. Osieroconymi dziećmi - między innymi Alfonsem i jego bratem, Teodorem - zaopiekował się wuj, o którym obaj podopieczni zawsze wypowiadali się z wielką miłością i uznaniem.
 
Wuj był zamożnym bankowcem, więc braciom niczego nie brakowało. Zostali posłani do najlepszych szkół w Strasburgu - przy czym poważniejszy i bardziej zrównoważony Teodor spełniał wszelkie pokładane w nim nadzieje, podczas gdy Alfons uchodził za rodzinnego lekkoducha. Ze strasburskich szkół, jak sam wspominał, „wyniósł większą wiedzę o arkanach podbojów miłosnych niż o kulturze”. Alfons, chociaż był Żydem, przyjaźnił się z protestantami i katolikami. Sprawy religijne nie dzieliły przyjaciół, bo po prostu nie miały znaczenia dla żadnego z nich. Magisterium humanistyczne Ratisbonne uzyskał w instytucie, który uchodził za protestancki.
 
W tym czasie jednak miało miejsce pewne wydarzenie, które wstrząsnęło całą rodziną Ratisbonne’ów: brat Alfonsa, Teodor, przyjął chrzest w Kościele katolickim, a następnie, po kilku latach, przyjął święcenia kapłańskie i przewodził Arcybractwu Serca Maryi.
 
Im bardziej kogoś kochamy, tym większym gniewem i rozpaczą przejmuje nas sytuacja, gdy ukochana osoba oddala się od nas, przejmuje odmienne zwyczaje i inny styl życia. Alfons był pewien, że traci brata, co więcej: był przekonany, że zaangażowanie w sprawy wiary unieszczęśliwi Teodora. Bóg bliski wydawał mu się potęgą, która łamie i zniewala, odbiera wszystko, co w życiu najsłodsze i najpiękniejsze. Zabija radość. On sam wolał trzymać się od Boga z daleka. Za bardzo, jak mawiał, kochał paryskie Champs-Elisées – czyli ucieleśnienie wszystkiego, co lekkie, wesołe i niezobowiązujące. Wprawdzie wuj wprowadzał go, jako przybranego syna, do bankowych interesów i obiecywał mu świetną posadę w jednym z banków, jednak Alfonsa nudziła sztywna i oficjalna atmosfera biur: kiedy tylko miał okazję, urodzony hedonista, uciekał do swoich radosnych Champs-Elisées. A tymczasem Teodor – w mniemaniu Alfonsa – rezygnował ze wszystkich przyjemności, jakich można w życiu zaznać. Jego własny brat przystał do katolickich fanatyków! Dla Alfonsa jakiekolwiek zaangażowanie w wiarę oznaczało fanatyzm. Był rozgniewany i pełen żalu: do brata i do tej dziwnej religii katolickiej, która mu brata odebrała. Tym razem nie mógł tej religii po prostu zignorować: bezpośrednio dotknęła jego życia i zaczęła go drażnić. Dlatego nienawidził Kościoła katolickiego i walczył z nim.
 
Parę lat później, w roku 1841, 27-letni Alfons Ratisbonne dla podreperowania zdrowia wyjechał w podróż po Europie. Zamierzał odwiedzić rodzinę w Paryżu, zahaczyć o Neapol, gdzie chciał złożyć wizytę przyjaciołom, miał jakieś listy do Konstantynopola, następnie, zgodnie z zaleceniem lekarza, zamierzał przezimować na Malcie, aby wiosną, via Orient, powrócić do Strasburga, do oczekującej go narzeczonej. Narzeczona była mu, zgodnie ze zwyczajem, „przeznaczona” już jako niemowlę. Należała do bliskiej rodziny: była bratanicą Alfonsa. W czasie, gdy Ratisbonne wyruszał w swoją podróż, miała lat szesnaście i była, jak to opisywał: „najsłodszą, najmilszą i najbardziej czarującą dziewczyną, jaką można sobie wyobrazić”. Do tego bardzo zakochaną w narzeczonym. To jej delikatność i cicha obecność sprawiała, jak mówił Alfons, że on, sceptyk i ateista, instynktownie zwracał się do Boga (!), dziękując mu za taki skarb. Flora – tak miała na imię – była „aniołem stróżem” Alfonsa, skłaniając go do dobrych, acz nieracjonalnych z jego punktu widzenia, działań. Jednym z nich było Towarzystwo Pomocy Bezrobotnym Młodym Żydom, którego Ratisbonne był członkiem, angażując się energicznie w pomoc ubogim rodakom.
 
 
 
strona: 1 2 3 4