DRUKUJ
 
Tomas Molnar
Religia, Kościół, nowoczesność
Fronda
 


To nie paradoks, że w tym rozczarowanym do religii świecie (mówimy o Zachodzie), który w nic nie wierzy, właśnie w łonie Kościoła spotykamy ludzi (księży, teologów, dyplomatów, zakonników), którzy entuzjastycznie odnoszą się do „umowy", którą Kościół zawarł z liberalnym społeczeństwem i którą uroczyście przypieczętował II Sobór Watykański. W rozmaitych wypowiedziach księży na łamach czasopism i w telewizji czytamy i słyszymy jak to współczesna epoka i współczesna filozofia wiążą się z demokracją, z liberalizmem, a nawet z krytyką i odrzucaniem przykazań i nauk religijnych, z ignorowaniem dokumentów papieskich. Gdy pojawia się taka skierowana przeciwko Rzymowi krytyka, jak ta, którą znajdujemy u francuskiego biskupa Gaillota i u niemieckiego duchownego Drewermanna, to zabierająca publicznie głos mniejszość Kościoła wita ją z radością, jakby te manifestacje służyły sprawie religii. U współczesnych księży więcej dziś wypowiedzi mających uchodzić za „nowoczesne" niż ich możemy przeczytać u Woltera, Diderota, Feuerbacha i Comte'a. Bije z nich niepohamowana wręcz radość, że Kościół się potyka i że jego miejsce zajmuje jakiś powszechny konsensus z nową nauką nowych czasów.
 
Tego „nastroju" - nazwijmy go raczej ideologicznym stanowiskiem - nie zapoczątkował Sobór; dobrze pamiętam wydawane w Niemczech czasopismo „Herder Korrespondenz" czy paryskie „Esprit", amerykańskie „Commonweal", chilijskie „Mensaje" i wiele innych, które na długo przed soborem przygotowywały ów Sobór, zwracając uwagę czytelnika na zacofanie Kościoła i planując przyszłość, kiedy to Kościół jako taki „odsunie się" i ustąpi miejsca demokracji, marksizmowi, sekularyzacji, w każdym bądź razie możliwie radykalnym „reformom". Było też w modzie i przeniknęło do soborowych dyskusji wbijanie klina przez pewnych myślicieli między sprawy istotne i nieistotne (essentiel i nonessentiel). W wyniku tego zabiegu to, co podobało się radykalnemu lobby teologów, było zaliczane do pierwszej kategorii, a co się nie podobało - było odrzucane.
 
* * *
 
Jakie jest wyjście? Jaka jest ostrożna prognoza? Nie ma większego sensu, spoglądając wstecz na historię Kościoła, szukać tam mniej czy bardziej prawdopodobnej drogi wyjścia z obecnej sytuacji kryzysowej. Każda bowiem sytuacja historyczna jest inna niż ta, z którą ją dzisiaj porównujemy. Obecna sytuacja już choćby dlatego jest nieporównywalna, że jest to pierwszy wypadek w dziejach ludzkich społeczeństw, kiedy nastąpiło całkowite zerwanie między instytucjami świeckimi i religijnymi. „Pałac" i „kościół" rozeszły się, ich interesy w żaden sposób nie dają się pogodzić. Mówimy o swego rodzaju historycznym szoku, a konkretnie o takim społeczeństwie, które jest zdane samo na siebie, które samo dla siebie próbuje ustanawiać prawa, próbuje stać się w pełni autonomiczne. Tego oczywiście zrealizować się nie da, już choćby z tego względu, że instytucje trwają w czasie, są stabilne, ich interesy nie ograniczają się do danej chwili, a ich korzenie otacza szacunek, dysponują one nawet pewną mitologią, gdy tymczasem lobby to kwiat jednej nocy, żyje krótko, jego interesy są czysto egoistyczne, nie uwzględniają okoliczności ani wymiaru czasu. Silniejszy zwycięża słabszego, nawet jeśli po to wymyślono welfare state, żeby w pewnych przypadkach móc przywrócić równowagę społeczną. Dzisiaj byle jakie, szkodliwe bądź frywolne lobby może zająć miejsce Kościoła i własne interesy prezentować jako politykę wspólnoty. Również na to amerykańska praktyka dostarcza mnóstwa przykładów.
 
Taka sytuacja ma już zresztą miejsce, legalizuje się nawet najbardziej nieludzkie zjawiska, jak skandale seksualne, narkotyki, molestowanie dzieci, „dobrą" śmierć, masowe aborcje, poniżające „rozrywki". Za dawno miniony można uznać nawet ten czas - chociaż upłynęło zaledwie pół wieku - kiedy Jacąues Maritain z entuzjazmem pisał w swoich książkach, że oto wreszcie demokratyczne państwo podejmie zadania postulowane przez Kościół i ślubuje wieczny pokój społecznie aktywnej i również samoograniczającej się religii. Maritain żył jeszcze, kiedy właśnie w idealnym, jego zdaniem, społeczeństwie i ustawodawstwie amerykańskim przyjmowano, jedną po drugiej, ustawy godzące w ład moralny, które dziś w imię postępu przejmuje Europa. Książka Maritaina Le paysan de la Garonne z połowy lat 60-tych, a więc wydana już po Soborze, to opis zajmujący, a jednocześnie pełen konsternacji i skruchy.
 
Głos Maritaina był jedynie pierwszym sygnałem nasilającego się trendu, zaczęto bowiem coraz częściej poddawać krytyce nie tyle postanowienia Soboru - wśród których były takie, które zapowiadały przyszłe katastrofy, masowe odchodzenie od Kościoła i wszczętą przeciw niemu radykalną krucjatę - co bulwersujące rozprzężenie wewnątrz Kościoła, brak dyscypliny, apostazję i mnożenie się mini-papieży. Teologowie atakujący nieomylność papieża sami siebie mieli za nieomylnych. Mogli to robić tym łatwiej, że media cały swój aparat oddały do ich dyspozycji, zapraszając do otwartej dyskusji żyjących dotychczas na uboczu księży i biskupów. Nawet ten, kto nie był radykałem, czuł pokusę, żeby opowiedzieć o swoich „kłopotach" i skrytykować tzw. „średniowieczną" postawę Kościoła w sprawach takich jak celibat księży, kapłaństwo kobiet, większa swoboda seksualna czy tolerancja wobec marksizmu. W rezultacie uczestnicy pewnego kongresu, który odbył się na uniwersytecie w Louvain, dostrzegli realizację zasad nauczania Chrystusa w „rewolucji kulturalnej" Mao Tse Tunga.
 
 
strona: 1 2 3 4 5