DRUKUJ
 
Jerzy
Pomiędzy wahadełkiem a krzyżem
Szum z Nieba
 


Świadectwo
 
Już jakieś trzy lata po Pierwszej Komunii Świętej moja relacja z Bogiem zaczęła się rozluźniać. O wierze w ogóle nie myślałem, bierzmowanie było już dla mnie zwykłym „papierkiem”. Uważałem Kościół za martwy, sądziłem, że nie ma w nim Boga, a jedynie nudna, smętna tradycja. O Bogu przypominałem sobie tylko wtedy, gdy było mi naprawdę źle, bo miałem wtedy do Niego o to pretensje.
 
Gdy miałem 17 lat, kolega zaczął mnie wprowadzać w tajniki czarnej magii. Czytał na ten temat różne książki – ocierało się to o satanizm i czary. Bardzo się na tym sparzyłem. Zrobiłem też wtedy coś bardzo złego, więc w moim życiu zaczęły się dziać straszne rzeczy. Później wyparłem to wydarzenie z pamięci i postanowiłem, że będę lepszym człowiekiem. Chciałem to jakoś naprawić, ale o własnych siłach. Nosiłem wprawdzie krzyżyk na szyi, jednak nie chodziłem do kościoła – podświadomie bałem się Pana Boga z powodu tego, co zrobiłem w przeszłości...
 
Kiedy więc po jakimś czasie znów spotkałem tego kolegę, a on zaczął mi mówić o bioenergoterapii, pomyślałem: „O nie! Już raz mnie w coś wciągnął”. Wytłumaczył mi jednak, że tym razem to jest dobra, tzw. „biała magia”. Zetknął się z dwoma uzdrowicielami, którzy mu pomogli, gdy leżał z bólem w krzyżu, a lekarze byli bezradni. Nie wiem dlaczego, ale to mnie przekonało. Chciałem spróbować, zwłaszcza gdy powiedział, że ludzie od tego zdrowieją. To było bardzo zachęcające, bo odpowiadało mojemu pragnieniu pomagania innym.
 
MISJA: BIOENERGOTERAPIA
 
Gdy więc kolega opowiedział mi o możliwości uzdrawiania, uznałem, że to musi pochodzić od Boga. Miałem nadzieję, że w ten sposób będę mógł zrobić coś dobrego – spełniać jakąś misję, robić coś fantastycznego. Nauczyłem się więc przyzywania energii i posługiwania się wahadełkiem. Kupowałem też „krople duchowe”, które miały mnie prowadzić do wyższego poziomu rozwoju duchowego. Człowiek, który robił te krople, odprawiał nad nimi jakieś modły i dzięki temu za parę złotych miesięcznie oferował innym bezwysiłkowy rozwój duchowy.
 
Stopniowo rodziło się we mnie poczucie, że skoro mogę pomagać, to jestem „kimś”. Najpierw myślałem, że to Pan Bóg uzdrawia, posługując sie mną. A potem... że ja uzdrawiam przy pomocy Pana Boga. Prosiłem o spłynięcie energii na rzeczy lub osoby, przepuszczałem te energie przez tzw. czakramy człowieka, którego miałem uzdrowić. Przykładałem do nich ręce i prosiłem, żeby ta energia spłynęła od Pana Boga do mnie, a przeze mnie do chorej osoby. Prosiłem też Go o bezpośrednie uzdrowienie tych osób lub odjęcie im bólu. Praktykowałem to głównie wśród znajomych. Zająłem się również radiestezją, ale w moim przypadku nie były to różdżki, tylko wahadełka. Traktowałem to wszystko jako kontakt z Bogiem. Zacząłem też nosić coś w rodzaju talizmanu, ale przez pierwszy tydzień czułem się strasznie zmęczony, wręcz wyzuty z sił. Wytłumaczono mi wtedy, że to talizman wyciąga ze mnie „złe energie” i dlatego źle się czuję.
 
Po jakimś czasie zorientowałem się, że co najmniej raz dziennie muszę ściągnąć na siebie energię, żeby się lepiej poczuć (wcześniej wystarczało mi przyjęcie jej raz na dwa tygodnie). Potem okazało się, że już 2-3 razy dziennie muszę się „naładować”, żeby czuć się normalnie. Kolega robił mi sesję terapeutyczną, a potem ja sam prosiłem o te energie – na siebie, na jedzenie, na wodę, którą piłem. Korzystałem nadal z „kropelek duchowych”. Człowiek, który je sprzedawał, wytwarzał też „odpromienniki” – buteleczki z naenergetyzowaną wodą, porozstawiane w kształcie krzyża (co było dla mnie potwierdzeniem, że ma to związek z Panem Jezusem). Sprzedawaliśmy także kasety z przekazem energetycznym. Na początku była to muzyka, potem oprócz niej był przekaz na podświadomość. Ciekawe, że jak tego słuchałem, to zaczynały mi się zaciskać szczęki... Kiedyś dałem też kropelki pewnej kobiecie, która miała problemy po zjedzeniu czegoś ciężkostrawnego. Okazało się, że pomogły, ale następnego dnia... dolegliwości wróciły. Zaniepokoiło mnie również, że gdy coś mi dolegało i stosowałem bioenergoterapię – ból przechodził z jednego miejsca w drugie w ciągu jednego seansu. Zastanawiałem się dlaczego, skoro to pochodzi od Pana Boga? Już wtedy powinienem zauważyć, że coś tu nie gra. Przecież Pan Bóg uzdrawia trwale. Zauważyłem jednak, że te wszystkie praktyki mnie uzależniają. Dopiero potem jezuita – o. Józef Kozłowski wyjaśnił mi, że taki właśnie jest sposób działania złego ducha: najpierw wszystko jest dobrze – bo inaczej nikt by się na to nie nabrał – a potem coraz gorzej. Ale wtedy już nie można przestać ani samemu się z tego wydostać bez pomocy Pana Boga.
 
 
strona: 1 2 3