DRUKUJ
 
Jola Workowska
Czy dziecko wystarczy tylko kochać?
Zeszyty Karmelitańskie
 


Mądrzy rodzice trudnych dzieci
 
Dziecko mówi „nie” światu, który kocha i jednocześnie nienawidzi. Nie buntuje się przeciwko temu, co obce, ale przeciwko temu, co wspólne. Atakuje to, co jest mu bliskie: etos rodzinny. Od dobrego, metafizycznego ucha rodziców zależeć będzie tempo i kierunek tych zmian. Rodzice bowiem zawsze są architektami wszelkich przemian. Są dobrymi budowniczymi, gdy szybko i sprawnie potrafią odszyfrować znaki buntu, słabymi – gdy za wszelkie upadki dzieci obarczają siebie.
 
Złymi filarami w nowo powstającym świecie dziecka zawsze będą rodzice o trwałym i mocnym wizerunku swoich powinności, czyli tacy, którzy jeszcze przed narodzeniem dziecka wiedzieli, kim ono będzie i jakimi to oni sami będą doskonałymi, wszechwiedzącymi rodzicami. Ich zakonserwowany obraz świata, ich niewiara w możliwość własnej przemiany, ich zdolność do nieustannego usprawiedliwiania wszelkich wybryków dzieci, jak też ich nieumiejętność przyznania się do popełnienia jakiegokolwiek błędu, „spetryfikuje” raz na zawsze drzemiącą w każdym człowieku potencję do wstępowania wzwyż, czyli do stawania się osobą.
 
Dobrym budowniczym jest natomiast rodzic, który, jak mawiała Wisława Szymborska, chce się uczyć w szkole życia. Dzięki jego przemyślanym reakcjom na bunt dziecka, mogą wyłonić się wartości, które do tej pory nie były wyartykułowane, a które to konstytuują jego człowieczeństwo. Gdy rodzic nie potrafi przekonać dziecka do swojej wizji świata, musi rozpocząć drogę wewnętrznej przemiany. Od siły determinacji zależy dalsze życie rodziny: czy bunt dziecka będzie duchowym początkiem narodzin, czy też ostatnim etapem wspólnego życia.
 
Otaczający świat jest dla dorastających dzieci jakimś absurdem, czarną dziurą, nonsensem. Nie może być bowiem dobrym świat, który konstytuowany jest przez współistnienie dwóch elementów: dziecięcych pragnień oraz rozczarowań, które przynosi życie. Pozostawienie buntownika w jego krainie kończy się samobójstwem. Ale mądrym rodzicom nie zagraża widmo detoksu(*1) czy częstych odwiedzin na cmentarzu. Mogą oni zrobić dla swojego zbuntowanego dziecka o wiele więcej niż się wszystkim wydaje. Mogą w imię miłości żądać od dziecka, by było człowiekiem, istotą, która potrafi zbudować wspólnotę.
 
„Mały człowiek”, jak o dzieciach mawiał Janusz Korczak, musi na początek nauczyć się mówić. Poprzez język nawiązujemy kontakt z samym sobą i z drugim człowiekiem. Ale język jest nie samochodem, którego używamy w celu załatwienia jakichś interesów. By móc rozmawiać ze sobą, musimy uczyć się rozumienia. To, co dla nas – rodziców jest zwykłym pasemkiem włosów zwanym „dredem”, dla dziecka jest zewnętrznym znakiem jego niezadowolenia. Moc, która kryje się w słowach, nie jest do odczytania w słownikach semantyczno-syntaktycznych. Siła słów wypływa z buntu. Rozmawiać z dzieckiem, oznacza wniknąć w świat jego lęków i marzeń. Aby być skutecznym, trzeba chcieć zrozumieć dziecko; otwartość rodziców na inne wizje wspólnego życia jest gwarantem porozumienia się. Sukces odniesie ten rodzic, który w życiu kieruje się dwoma zasadami: miłością i odpowiedzialnością, dyktującymi mu, w jaki sposób zachować się w konkretnej sytuacji. Gdy majstersztyki codzienności nie przynoszą efektów, rodzice, niczym ewangeliczny Ojciec syna marnotrawnego, muszą uzbroić się w cierpliwość. I mieć nadzieję.
 
Nadzieja do końca i mądra ciekawość
 
Nadzieje są różne: mądre i głupie, dojrzałe i infantylne. Jak oddzielić jedne od drugich? Gdzie leży linia demarkacyjna? Czy mogę mieć nadzieję na to, że moja buntownicza córka wróci kiedyś na łono Kościoła, a marnotrawny syn znajdzie drogę do domu?
 
Nadzieja otwiera nas na innych ludzi. Sprawia, że napotkany człowiek nie staje się wrogiem czy konkurentem, ale partnerem. Dzięki istnieniu Drugiego, mogę spełniać swoje nadzieje. Dzięki istnieniu krnąbrnych, aroganckich, buntowniczych dzieci rodzice mają możliwość poznania samych siebie.
 
Oprócz pieniędzy dzieci nie potrzebują wiele do spełnienia swoich nadziei. Matka alkoholika, mąż narkomanki, rodzice ciężko chorego dziecka budzą się codziennie do życia i wiedzą, że ich sytuacja jest beznadziejna. Ale właśnie to poczucie tragizmu odsłania inny wymiar egzystencji. W chorobie, w buncie, w rozpuście ujawnia się siła człowieka. Tylko bezradna matka i zagubiony ojciec może mieć na tyle siły, by wciąż mieć nadzieję. By wciąż wierzyć, że ich ukochane dziecko to nie tylko dziewczyna z dredami i z papierosem w ręku. Nadzieja wymaga heroizmu i rodzi heroizm. Jest siłą bezsilnych.
 
 
strona: 1 2 3