DRUKUJ
 
Jola Workowska
Czy dziecko wystarczy tylko kochać?
Zeszyty Karmelitańskie
 


Jednak by bez obrzydzenia patrzeć na swoje dzieci, trzeba otworzyć drzwi ciekawości. To dzięki niej możemy poznać tajemnice wieku dojrzewania. Ciekawość pozwala wyzwolić się z naiwnych wizji świata, w których dziecko niewiele różni się od cherubinka, a kłopoty wychowawcze mają tylko rodziny patologiczne. Dobra ciekawość każe rodzicom przestać myśleć o przyszłości i sugeruje skoncentrować się na „tu i teraz”. Ciekawość pozwala budować przestrzeń równowagi, w której możemy zapytać sensownie o nasze i dziecka preferencje.
 
Ważną zaletą ciekawości jest zachowanie dystansu wobec ukochanego, ale jakże duchowo obcego dziecka, szczególnie wtedy, gdy jego zachowanie burzy równowagę życia rodziny. Mistrzynią w szukaniu takiej równowagi była Monika, matka św. Augustyna.
 
Ciekawość daje dystans i pobudza do otwartego myślenia, ale prowadzi też do wielu głupich i szkodliwych poglądów oraz wyobrażeń. Czy warto ryzykować utratę autorytetu? Czy nie lepiej zaufać podręcznikom i „tylko” kochać dziecko? Wciąż przecież słyszy się zawołania o tym, by „się nie lękać, bo sama miłość wystarczy”. I może nie warto słuchać zgnębionych myśli, a jedynie oddać się bezgranicznie sile miłości? Obserwując zachowania krnąbrnych dzieci, niejeden rodzic dokonuje matematycznych kombinacji i z niedowierzaniem stwierdza, że przegrał życie w grze, w której nie powinno być pokonanych. Bo idealistyczna, rodzicielska miłość przynosi piękne owoce tylko w filmach familijnych, w których dobro zawsze procentuje, a cierpliwość zostaje wynagrodzona. Codzienne pranie pieluch czy czekanie na pijanego syna zostanie wynagrodzone tylko poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Jedynym ratunkiem przed zgorzknieniem jest bowiem, jak sądzę, przyjęcie następującej strategii: zamiast narzekać na dzieci, nauczmy się mądrej ciekawości, tzn. poddanej rozumowi.
 
Wielcy nauczyciele chrześcijaństwa głosili nie tylko to, że wiara szuka rozumu, ale i możliwa jest droga przeciwna, na której rozum szuka wiary. O tym, że są to poszukiwania warte samego Sherlocka Holmesa, wiedzą rodzice ogolonych, wytatuowanych dzieci. I nie są to żadne mrzonki ani iluzje. W każdym buntowniczym nastolatku mieszka nasze dziecko. Musimy jednak bardzo dużo napracować się, by się do niego dostać. Tym właśnie różni się nadzieja od marzenia. Nadzieja to realna perspektywa wymagająca odpowiednich dróg działania.
 
Za spełnienie moich nadziei odpowiedzialna jestem tylko ja; sama, własnymi rękami mam modelować rzeczywistość. Im więcej mam różnych marzeń i pragnień, tym więcej mam nadziei na lepszy byt, na nowe i ważne spotkania z własnymi dziećmi, z sobą samą. Dopóki rodzice mają nadzieję, otwierają się na coś nieznanego, niespodziewanego. Bycie rodzicem niewiele różni się od bycia starym rybakiem z opowiadania Stary człowiek i morze Ernesta Hemingwaya, któremu przez 84 dni nie udaje się złowić żadnej ryby. Gdy w końcu Santiago wygrywa walkę z merlinem, traci swą zdobycz. W drodze powrotnej do domu atakują ją rekiny i pomimo wielkich starań rybaka, nie udaje mu się uchronić zdobyczy przed ostrymi zębami drapieżnej ryby. Ale Santiago walczy do końca. W jego świecie „człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”.
 
Podobnie jest z rodzicami, tymi mądrymi, nie biologicznymi: o swoje dzieci walczą do końca. Nawet, gdy dziecko ucieknie z domu i głośno wyrzeknie się swoich związków rodzinnych, nie przestanie być dzieckiem, największym ich darem. A przyjęcie daru, jak wskazuje św. Tomasz, oznacza również przyjęcie dawcy, czyli różnych odsłon Pana Boga. Dawca jest w swoim darze, mówi trzeźwy myśliciel średniowieczny. Wiele opisów miłości, łaski jako samoudzielania się Boga, sugeruje taki właśnie obraz – darować można przede wszystkim siebie. Zatem w darze, jakim jest dziecko, dawanie siebie musi być darmo – nie może być zapłatą, nie może być zasłużone, nie może też nakładać warunków na dar. Dar, jakim jest dziecko, można odrzucić. Ale jeśli się ów dar przyjmie, trzeba być z nim do końca. Jak stary rybak ze swoim złowionym merlinem...
 
Jola Workowska
– dziennikarz niezależny, doktorant na Wydziale Stosunków Międzynarodowych i Politycznych UJ. Kraków.
 

* - W fachowej literaturze  przedmiotu znajdziemy wiele informacji o nagminnie występującym wśród dzieci i młodzieży zjawisku „samobójstwa instrumentalnego”, czyli zażycia dużej ilości środków farmakologicznych w chwili, w której istnieje możliwość odratowania. Nazywa się je „samobójstwami instrumentalnymi”, ponieważ uznaje się je za instrument nawiązywania kontaktów z otoczeniem, wołanie do rodziców, do społeczeństwa o pomoc psychiczną, o radę, o zainteresowanie. W liczbach bezwzględnych, wg GUS, na sto tysięcy mieszkańców – 425 dzieci w wieku 10-14 lat popełnia samobójstwa i ilość ta z roku na rok narasta.
 
strona: 1 2 3