DRUKUJ
 
Ks. Henryk Zieliński
Moje spotkania ze Zmartwychwstałym
Idziemy
 


 Wszyscy chyba szukamy czasem dowodów na Chrystusowe zmartwychwstanie. Nawet ci, co uchodzą za głęboko wierzących. Ja również szukam, choć od ponad dwudziestu lat jestem księdzem i wiarę w zmartwychwstanie głoszę niejako z urzędu. Codziennie potrzebuję nowego potwierdzenia, mimo że kilkakrotnie wchodziłem do Grobu Bożego w Jerozolimie i dotykałem kamiennej płyty, na której miało być złożone Ciało Zbawiciela. Modlitwa w tym miejscu była wielkim przeżyciem i pomocą w lepszym rozumieniu biblijnych opisów. Ale żeby samo oglądanie na własne oczy pustego grobu przyczyniło się znacząco do mojej pewności w wierze – trudno powiedzieć. Przecież wchodząc tam, nie spodziewałem się znaleźć szczątków Chrystusa.
 
Również w pierwszych godzinach po Chrystusowym zmartwychwstaniu nie wszyscy, którzy widzieli pusty grób, uwierzyli. Nie wiemy jaka była pierwsza reakcja rzymskiej straży. Ale pewnie niezbyt głęboka, skoro za parę groszy zdecydowali się o wszystkim zapomnieć i rozgłaszać kłamstwa, zresztą dość ryzykowne, jakoby zasnęli na warcie, pozwalając Apostołom wykraść Jezusowe Ciało. Kłopoty z właściwą interpretacją faktu, że grób był pusty, mieli nawet ci, którzy wierzyli w bóstwo Chrystusa. Maria Magdalena pytała ze łzami w oczach rzekomego Ogrodnika, gdzie przeniósł Ciało Pana. Zaś Piotr, choć wszedł do wnętrza grobu i widział porzucone płótna oraz chustę, to w odróżnieniu od Jana nie uwierzył od razu, lecz „wrócił do siebie, dziwiąc się temu, co się stało”.
 
Widać sam pusty grób to było i jest za mało, żeby wszystkich przekonać do wiary. No może z wyjątkiem Matki Bożej i św. Jana. Jednak dla większości zwykłych ludzi o wiele bardziej przekonujące okazywało się spotkanie żyjącego Chrystusa, nawet gdy początkowo nie był rozpoznawany. Tak było i z Marią Magdaleną, i z uczniami w Emaus, i ze św. Tomaszem, i z tymi, dla których Jezus piekł ryby nad jeziorem. Tak jest i z nami. O naszej wierze nie decyduje ani pusty grób, ani Całun Turyński, choć to wszystko może w wierze pomagać. Jednak o prawdziwej wierze decyduje spotkanie żyjącego Chrystusa.
 
Wśród wielu dowodów Chrystusowego zmartwychwstania dla mnie najważniejszy jest ten, który najczęściej bywa pomijany, a mamy z nim do czynienia na co dzień. To Eucharystia. Gdyby bowiem Chrystus nie zmartwychwstał, to nawet jeśli byłaby ona celebrowana do dzisiaj, to raczej w czwartek lub w piątek, a nie w niedzielę. I byłaby co najwyżej smutną pamiątką męki i śmierci Jezusa, a nie radosną celebracją męki, śmierci... i zmartwychwstania. Stało się jednak inaczej i Kościół w czasach apostolskich, idąc za przykładem Chrystusa z Emaus, gromadził się na Łamaniu Chleba w każdą niedzielę. Apostołowie sami nie zdobyliby się na taką „niewierność” wobec Ostatniej Wieczerzy.
 
Ale najważniejsze jest to, że każda Msza św. jest szansą na codzienne spotkanie żywego Chrystusa. Uwielbionego, ale wciąż tego samego, który pozwolił się dotykać św. Tomaszowi i zwracał się po imieniu do Marii Magdaleny. Z tego spotkania z Chrystusem płynie moc naszej wiary.
 
Z racji niedawnej Uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego życzę wszystkim naszym Czytelnikom, Współpracownikom i Przyjaciołom, aby mieli w swoim życiu jak najwięcej takich głębokich spotkań z Chrystusem, nie tylko na Wielkanoc. I niech te spotkania pozostawiają w ich sercach tak niezatarte ślady, jak te, które pozostały w sercach uczniów po spotkaniu z Chrystusem w Emaus.
 
Ks. Henryk Zieliński