DRUKUJ
 
Andrzej
Przygoda i wielka łaska
Zeszyty Odnowy
 


Trudno jest mówić o Panu Bogu, mówiąc o swoim życiu, bo to zawsze mówię ja. Nie chcę jednak mówić o sobie, ale o tej łasce, która nam była dana. Pamiętam na początku lat dziewięćdziesiątych na jednym z Czuwań Odnowy w Częstochowie była modlitwa wstawiennicza za osoby, które czują w sercu miłość do Boga i chciałyby pojechać do krajów byłego Związku Radzieckiego, by świadczyć o tym. Pomyślałem wtedy: „Nigdy! Wszędzie, ale nie tam!”. Minęło parę lat i dzięki przyjaźni ze Stefanem Mitasem i o. Piotrem Kurkiewiczem dane nam było pojechać pierwszy raz na Ukrainę. Trudno powiedzieć dokładnie, jak to było, bo tych wyjazdów było już kilkanaście. Wiadomo, siódemka dzieci na utrzymaniu, dom, rodzina, firma, a w niej kilku pracowników, to duża odpowiedzialność za konkretne rodziny, to konkretne zaangażowanie, a nie zabawa. Ale ponad tym wszystkim jest miłość do Pana Boga, która zrodziła się wtedy, gdy mieliśmy po czternaście, piętnaście lat i chcieliśmy świat zawojować dla Jezusa.
 
Chciałbym tu przytoczyć tylko parę epizodów. Wyjazd misyjny krótkotrwały, jakieś trzy tygodnie. Musicie sobie wyobrazić, jesteśmy w czterech czy pięciu miejscach, wtedy jeszcze z czwórką dzieci, żona w ciąży. Przyjeżdżamy na jedno miejsce, wypakowujemy się, karmienie, ubieranie, ciuszki, ktoś tam chce spać, temu jest źle: „Mamo, mi się tu nie podoba”. I wyjazd w następne miejsce – znowu pakowanie itd. Zewnętrznie to może i było męczące, ale naprawdę być rodziną na misjach w kraju, gdzie małżeństwo czy związki są kojarzone z trzecim czy czwartym partnerem, a prawie każde dziecko poczęte z innym mężczyzną; w społeczeństwie, gdzie kobieta dokonuje dziesięć, czasem więcej aborcji – ci ludzie po prostu patrzą na nas, a my nawet nie musimy nic mówić. Ludzie patrzą, jak się schylam po dziecko, które płacze, jak się odnoszę do żony, jak w tym wszystkim zachowuje się moja rodzina.
 
Przeżyliśmy tam najwspanialsze lata, od lat osiemdziesiątych jesteśmy osobiście zaangażowani w Kościół – nie tylko w niedzielę. Naprawdę, życie tam jest wspaniałą przygodą – takie proste rzeczy. Kiedy pierwszy raz tam pojechałem: przychodzi do mnie dziewczyna z takim zaniedbanym chłopakiem i po ukraińsku mówi, że to jest jej przyjaciel narkoman. Ja się go pytam: „Co chcesz?”, a on mówi: „Żebyś się za mnie pomodlił”. „No dobrze, możemy, ale dlaczego chcesz, żebym się za ciebie pomodlił?”. „Bo chcę Jezusa”. „A znasz Jezusa?”. „Nie”. „A chodzisz do kościoła?”. „Nie”. „A jesteś ochrzczony?”. „Nie”. Zamurowało mnie. W polskich warunkach trudno spotkać takiego klasycznego poganina. Nie wiedziałem, co zrobić. Na szczęście dzięki braciom odłączonym i oazie księdza Blachnickiego biję rekord świata i w piętnaście minut mówię mu o Jezusie, a on tylko to łyka, łyka… Wreszcie mi się wątek skończył. On tak patrzy i powtarza swoje: „Czy możecie się za mnie pomodlić?”. Ja: „Możemy”. No to modlimy się.
 
Ci, którzy mają doświadczenie chrztu w Duchu Świętym, wiedzą, co to jest dar języków. Po prostu modlimy się za tego chłopaka: „Panie Boże, weź go, przecież szuka Ciebie, my nic nie mamy”. Modlimy się we dwóch, i ten narkoman zaczyna się modlić w językach. Wcześniej spotkałem się z tym tylko w Dziejach Apostolskich. Słuchajcie, byłem przerażony! Nie wiedziałem, co z tym zrobić. Zastanawiałem się, czy możemy kogoś takiego przyprowadzić do kościoła. Na szczęście, gdy my modliliśmy się w zakrystii, w kościele odbywało się spotkanie ewangelizacyjne. O. Piotr mówi: „Dawajcie go tutaj”. Zaprowadziliśmy go więc do kościoła, gdzie ludzie śpiewali i modlili się modlitwą uwielbienia. Stałem z boku i patrzyłem na tego człowieka. Był wystraszony, podejrzewam, że pierwszy raz był w kościele. Po chwili zaczął się rozglądać po ludziach, łapać proste słowa pieśni uwielbienia i za chwilę widziałem, że zaczyna klaskać. Kiedy trzy miesiące później pojechaliśmy tam z żoną, by prowadzić rekolekcje, podszedł do nas jakiś chłopak i zapytał mnie: „Pamiętasz mnie?”. Twarz jakaś znajoma… nasz narkoman! W jasnej koszuli, umyte włosy, uśmiech na twarzy, zupełnie inny człowiek. Pytam: „Co teraz robisz?”. „Tu, przy parafii, pomagam wyciągać narkomanów...”.
 
 
strona: 1 2