DRUKUJ
 
Robert Piłat
Wspólnota i przebaczenie
Zeszyty Karmelitańskie
 


Przebaczenie
 
Osąd moralny jest tylko wstępną fazą radzenia sobie z problemem krzywdy, której skutki potrafią napiętnować życie jednostki i wspólnoty na bardzo długi czas. Następnym jest zadośćuczynienie i przebaczenie. Myślę, że świat bez zadośćuczynienia nie byłby światem moralnym, bowiem poczucie sprawiedliwości wymaga, by zło było ukarane, a jego skutki wyrównane. Można zapytać, co by się stało gdybyśmy byli skłonni zapłacić tę cenę? Zrezygnować z reguł moralnych na rzecz reguł pragmatycznych? Zamiast karać złoczyńców, wprowadzilibyśmy jakiś idealny system resocjalizacji, który zmieniałby złoczyńców w lepszych ludzi i tym sposobem zmniejszał ilość zła w przyszłym świecie. Są dwa argumenty przeciwko tej pociągającej skądinąd utopii. Po pierwsze, osoba skrzywdzona miałaby prawo zaprotestować, mówiąc: „Ten człowiek skrzywdził mnie, zajęto się nim i stał się lepszym człowiekiem, a co ze mną i z moją krzywdą?”. Po drugie, inni ludzie postawieni w sytuacji wyboru dobra lub zła nie mieliby żadnego pożytku z doświadczenia tych, którzy wcześniej zbłądzili. Należy więc od sprawcy krzywdy czegoś wymagać. Z drugiej strony, ofiara nie może czekać biernie, aż postępowanie złoczyńcy (zadośćuczynienie) i społeczeństwa (kara) przyniosą jej należytą satysfakcję. Takie wyczekiwanie byłoby całkowicie nierealistyczne. Dawna krzywda jest w dużej mierze nie do naprawienia. Zmieniają się i złoczyńca, i skrzywdzony; dóbr, które zostały odebrane nie da się zwrócić, ponieważ już nie istnieją, nie można powetować utraty zdrowia, życiowych możliwości, śmierci bliskiej osoby, poniżenia itd. W tej sytuacji właściwą odpowiedź na krzywdę stanowi tylko przebaczenie, tylko ono jest w stanie powstrzymać samonapędzający się mechanizm poczucia krzywdy, wewnętrznej izolacji i pragnienia odwetu. W tym sensie przebaczenie należy się zarówno krzywdzicielowi i ofierze, jak wspólnocie, w której żyją.
 
Przebaczenie jest jednak aktem bardzo trudnym, Do jego spełnienia nie wystarczy dobre serce, co przekonująco pokazał Fiodor Dostojewski na przykładzie Nataszy i jej ojca w powieści Skrzywdzeni i poniżeni. Przebaczenie musi zawierać w sobie obietnicę, że nie powróci się do roszczeń w przyszłości, że nie wykorzysta się własnego cierpienia przeciw złoczyńcy, nie będzie się powtarzało aktu oskarżenia. Czy taka postawa jest możliwa? Z jednej strony, znając ludzką naturę – powinniśmy uczciwie powiedzieć, że nie... Bo kto może ręczyć za siebie w przypadku tak trudnych obietnic? Z drugiej strony, nie brakuje przykładów wspaniałomyślności i zdolności wybaczania bez cienia resentymentu. Współwystępowanie obu tych postaw jest prawdziwą filozoficzną zagadką. Możliwość odbudowania wspólnoty ludzi po destrukcji spowodowanej krzywdą wydaje się zatem tak samo zagadkowa.
 
Pojednanie
 
Trzecim elementem dopełniającym przebaczenie i stabilizującym je w danej wspólnocie jest pojednanie. Do pojednania nie wystarczy warunek, że strony postanowiły nie krzywdzić się w przyszłości. Pojednanie musi się opierać na przebaczeniu, a to z kolei na sprawiedliwym osądzie. I tu właśnie czai się paradoks. Na drodze pojednania zło musi zostać zdefiniowane i przypisane konkretnym sprawcom. Prawda o minionym złu musi zostać ujawniona. Lecz na ogół ani ofiary, ani krzywdziciele nie są skłonni do jej ujawnienia. Z jednej strony działa chęć zapomnienia, z drugiej chęć obwinienia. Jedna i druga postawa nie szanuje prawdy o przeszłych zdarzeniach, pomniejszając lub powiększając ich wagę moralną. Dlaczego mielibyśmy działać w imię pojednania, skoro w gruncie rzeczy nie chcemy tego, co jest jego podstawowym warunkiem – odsłonięcia prawdy? A mimo wszystko skłaniamy się czasem do pojednania. Sądzimy, że dobrodziejstwa płynące z jego działania będą większe niż cierpienie związane z rozdrapywaniem ran i usuwaniem uprzedzeń. Tym oczekiwanym dobrem ma być trwały stan stosunków wzajemnych, nowa postać współistnienia, a w konsekwencji – nowy stan własnego istnienia.
 
Nie da się całkiem usunąć paradoksalności pojednania. Chcemy go i nie chcemy zarazem. Byłoby naiwnością sądzić, że jakiś jeden szlachetny i mądry akt zbiorowy, przebaczenie wszystkim przez wszystkich – mógłby usunąć wszystkie trudności na drodze do pojednania. Być może trudności te nigdy nie znikną, a tymczasem my już dziś chcielibyśmy przynajmniej pokazać postawę pojednania. Sądzę, że postawa ta musi mieć dwa minimalne, lecz niełatwe do realizacji komponenty: po pierwsze pewnego rodzaju męstwo moralne – moralne zdecydowanie, które rozumie wszystkie trudności i paradoksy, lecz przechodzi nad nimi do porządku i nie wbudowuje ich w sferę motywacji, pozostawiając je refleksji. Po drugie, potrzebny jest ironiczny dystans wynikający ze zrozumienia nieskończonej perspektywy, jakiej wymaga obietnica przebaczenia, a zarazem zaakceptowanie konieczności powtarzania tej obietnicy, zaakceptowanie swojej moralnej niedoskonałości. Ironiczny dystans broni tu przed spiralną zależnością, która od niepewności moralnej prowadzi do bierności, a od bierności do poczucia winy, które z kolei prowadzi do jeszcze większej atrofii woli. Tymczasem wiedząc o własnej niedoskonałości, ironizując ją, możemy niejako wbrew niej, dążyć do pojednania i angażować się w odbudowywanie naruszonych więzi z innymi ludźmi. Trudno czasem uwierzyć, że ironiczny dystans może iść w parze z prawdziwym moralnym zaangażowaniem, lecz to osobliwe połączenie jest nie tylko możliwe, ale z wyłożonych w tym szkicu powodów konieczne.
 
Robert Piłat
 
strona: 1 2