DRUKUJ
 
Marcin Pieszczyk
Kawałki mózgu na tapicerce czyli kino cynizmu
Fronda
 


1. Sztuka zawsze od wieków przedstawiała zarówno piękne i dobre, jak też okrutne i szkaradne oblicze rzeczywistości. Obok miłości pojawiało się cierpienie, czerń obok bieli. Obok posągów Ateny czy Afrodyty możemy dziś oglądać wizerunki Harpii; a z frontonów gotyckich katedr, obok dwunastu panien roztropnych, spogląda ku nam dwanaście panien głupich.
 
U podstaw udręk, czy to duchowych czy cielesnych, legły dwie zasadnicze przyczyny: po pierwsze - chęć całościowego ukazania rzeczywistości (bez bólu i cierpienia, ale też i bez ekstazy nie ma ani człowieka ani świata -mówili poeci barokowi wyśmiewając renesansową ułudę harmonii), po drugie zaś - pragnienie wzmocnienia pochwały cnoty (dwanaście wspomnianych wyżej gotyckich głuptasek podnosiło niewątpliwie prestiż pozostałych, cnotliwych niewiast). Kanon "dwóch celów" w literaturze złamały dopiero "Pieśni Maldorora" Lautreamonta, znacznie wzbogacające dzieło markiza de Sade, a ukazujące zło dla samej przyjemności obcowania z nim, tudzież jedynie pour pater.
 
2. Powyższe zasady obowiązują oczywiście również kino. W tym przypadku jednak znacznie krócej musieliśmy czekać na ów pierwszy krok w kierunku odwrażliwienia, a był nim bez wątpienia "Pies andaluzyjski" Buuela, szczególnie zaś scena przecinania skalpelem gałki ocznej czy też słynny atak mrówek. Element okrucieństwa był w tym filmie wyjątkowo widoczny, chociaż był on obecny w całej twórczości Buuela. Zarówno bowiem w "Piękności dnia", jak i "Yiridianie" element "niemoralności poza dwoma celami" został zachowany, choć był - trzeba to przyznać - znacznie bardziej zakamuflowany dzięki zachowaniu fabuły i linearności opowieści. Przez określoną symbolikę (w przypadku pierwszego filmu) czy skomplikowane sytuacje pychologiczne (w przypadku drugiego) ich odbiór był zbyt ograniczony do wąskiego grona odbiorców, aby stać się szkodliwym.
 
Obecnie wchodzimy w fazę umasowania kina okrucieństwa i - nie czarujmy się - kina nienawiści. To nowe zjawisko zaprzecza tezie ideologów postmodernizmu, że "wszystko już było". Otóż nie, nie wszystko, jeszcze kilka rzeczy można zrobić, a co najważniejsze - sprzedać!
 
3. W jednym z numerów "Frondy" Michał Kietlicz pisał o "Urodzonych mordercach" Oliviera Stone'a. W tekście tym zabrakło niestety myśli nad sprawą, zdaje się, najważniejszą, a mianowicie - dlaczego w ogóle "Urodzeni mordercy" powstali? Czy "ku przestrodze" przed okrutnymi jednostkami lub zdegenerowanymi społeczeństwami, w których takie jednostki się pojawiają? Czy jest to ostrzeżenie przed generującą okrucieństwo kulturą audiowizualną? A może to nie ostrzeżenie, lecz promocja tejże kultury, którą możemy nazwać śmiało kulturą śmierci?
 
Jedno jest pewne: Stone próbuje filmem tym coś przemycić do naszej wyobraźni, bez naszej wiedzy i przyzwolenia (super szybki, videoclipowy montaż!). Stone bawi się (z) widzem i (z) krytyką, mówiąc: "Patrzcie, przecież nie chwalę okrucieństwa, ja je tylko pokazuję!" Sposób w jaki to robi oraz skala całego przesięwzięcia powodują, że, Stone nolens volens swoim filmem firmuje i uprawomocnia pewne zachowania i mody.
 
4. Bardzo podobny jest "Pulp fiction" Ouentina Tarantino. Ten ostatni nawet nie sili się, tak jak Stone, na umoralnianie swojej opowieści. Po prostu pokazuje. We "Wściekłych psach", swoim ekranowym debiucie, scenie obcninania ucha towarzyszył jeszcze dreszcz emocji na widowni i skowyt ofiary. W "Pulp fiction" roztrzaskiwaniu kolejnych facetów - już tylko śmiech, zarówno głównych bohaterów, jak i widowni. (Jam nie bez winy - śmiałem się również, ale cóż miałem czynić, skoro scenki tak uciesznie skonstruowane?) Prawdziwa kulminacja następuje w momencie, gdy dwóch kumpli strzela trzeciemu - przez przypadek - w sam środek czaszki. Nic się nie stało oczywiście, tylko, o kurcze!, cała tapicerka we krwi, a do tego te części mózgu na tylnim siedzeniu - jakie to nieestetyczne i kto to będzie zbierać?
 
Ta moda na ośmieszenie cierpienia ma wymiar szerszy i obejmuje również inne dziedziny współczesnej kultury. Maciej Urbanowski w "Arcanach" nieprzypadkowo porównał młodych polskich prozaików do starożytnych cyników, którzy: "(...) sens swego życia widzieli w umyślnym obrażaniu opinii publicznej, w nieustannym drwieniu z jej ideałów i przesądów. Skrajni materialiści, cynicy cenili życie wedle praw natury. Potępiali wszelkie tradycyjne instytucje uważając je za sztuczne, nienaturalne, kłamliwe. W kulturze, społecznie akceptowanych wartościach dostrzega/i zwykły szwindel. Cynicy kpili z tych mieszczańskich złudzeń, widzieli w nich maskę, gębę. Oni byli mądrzejsi, wiedzieli już, że człowiek to w gruncie rzeczy zwierzę, a ideały to pożyteczne kłamstwa, które pomagają nasycić żołądek. Kto tego nie wie, mówili cynicy, jest śmieszny m, zasługującym na pogardę głupcem. "Bohaterowie Tarantino to również zwierzęta, co prawda dzikie, ale jednocześnie - śmieszne. Jak w cyrku, tyle tylko, że tam tygrys na trampolinie nie staje się niczyim wzorcem.
 

 
 
strona: 1 2