DRUKUJ
 
Alicja Mazan–Mazurkiewicz
To będzie naprawdę dom
eSPe
 


Wiersz Herberta, niezależnie od tego, co jest w nim podstawową intencją poety, zaświadcza o nierozstrzygalnej sprzeczności, która pojawia się w ludzkim umyśle, gdy próbuje on przykroić obraz wiecznego spełnienia do ludzkich potrzeb: wyobraźnia człowieka nie stworzy ideału, obraz ten, im dokładniej przemyślany, tym bardziej wyda się fałszywy.
 
Warto przy okazji zauważyć, że jest to pułapka myślowa, w którą łatwo wpaść, a współczesna poezja kontestująca wierzenia religijne (nie mam tu na myśli Herberta) o tym zaświadcza; porażkę wyobraźni wobec rzeczywistości religijnej traktuje się często jako swoisty dowód na nieprawdziwość tej rzeczywistości.
 
Wracając do Herberta: oczywiste, że nie mówi on o rzeczywistym niebie i piekle. Niebo i piekło to w jego poezji figury, które wyrażają absolutnie ziemskie, doczesne i przeraźliwie dotkliwe doświadczenie. Ale przynajmniej pośrednio zaświadczają także o odarciu współczesnego człowieka ze zmysłu sakralności; przecież przekonujący naszą wrażliwość obraz rzeczywistego nieba czy piekła nie nadawałby się, by użyć go jako kostiumu... Można to zrobić tylko z obrazem, który sam w sobie odczuwany jest jako fałsz, konwencja, stereotyp kulturowy, nie zawierający w sobie prawdy.
Nie tylko zsekularyzowana kultura, ale także naiwna pobożność zdolna jest tworzyć stereotypy, które trzeba obalić. Odpychający obraz nieba jako azylu usankcjonowanego egoizmu przedstawia Twardowski w wierszu Odpusty. To naprawdę karykatura nieba:
świętych leżakowanie
miłość bez kantów
Oczywiście, wizja ta zostaje odrzucona przez podmiot mówiący w wierszu, a za jego pośrednictwem – również przez modelowego odbiorcę, którego koncepcja jest wpisana w tekst.
 
Zaskakująco odmienną wobec naszych eschatologicznych oczekiwań wizję przedstawia także Miłosz w wierszu Ten świat. Oto na końcu czasów:
Okazuje się, że to było nieporozumienie.
Dosłownie wzięto, co było tylko próbą.
Rzeki zaraz wrócą do swoich początków,
Wiatr ustanie w krążeniu swoim.
 
W wierszu Miłosza przedstawione zostało totalne unieważnienie historii – wszystkiego, co od chwili stworzenia rozgrywało się w czasie. Finał dziejów nie jest ich ostatecznym uwieńczeniem, nadaniem im sensu, lecz ich przekreśleniem: powrotem do punktu zero czasu i ludzkiej historii, jakby nic się nigdy nie zdarzyło. W chwili powszechnego zmartwychwstania okazuje się, że tak na serio nie było ludzkiego upadku ani odkupienia – tak można dopowiedzieć zaledwie sygnalizowaną, skrótową wizję eschatologiczną Miłosza. A jak odczytać jej sens? Oczywiście nieporozumieniem byłoby sądzić, że Miłosz nakazuje czytelnikowi traktować owo alternatywne wyobrażenie jako możliwość o choćby niewielkim stopniu prawdopodobieństwa. Prowokacyjnie twierdzący ton wypowiedzi podmiotu – jakby przedstawiana wersja była czymś, co już zostało stwierdzone i tym samym nie podlega dyskusji, jest po prostu faktem – obnaża fikcyjność sytuacji. Została ona zatem sfingowana jako eksperyment myślowy: istotne jest, jak zareagujemy na taką wizję. Czy zgodzimy się z konkluzją wiersza zawartą w tym jedynym oceniającym zdaniu:
Jaka ulga! Odetchnijcie, którzyście dużo cierpieli.
Miłosz prawdopodobnie oczekuje, że wzbudzi nasz sprzeciw i że w owej konkluzji dosłyszymy ton ironii. Albo nawet prowokację: bo któż to może z zewnątrz, jakby z wyższością, mówić do tych, którzy dużo cierpieli? Kto z ludzi nie jest jednym z tych cierpiących?
 
Uznanie, że wszystkie ludzkie cierpienia i zaangażowania były na niby, że ten świat był iluzją, przekreśla godność człowieka. Czy można uznać, że jesteśmy aktorami swojego człowieczeństwa, którzy przez pomyłkę uznali graną rolę za egzystencjalną prawdę? Inna sprawa, że pokusa odciążenia ludzkiego bytu z jego rzeczywistej powagi znajduje zwolenników, z czego Miłosz zdaje sobie sprawę; można uznać, że wiersz pośrednio przedstawia te pokusę.
 
Od wyrażonej w poezji negacji wizji fałszywych, uproszczonych, duchowo miałkich, niegodnych Boga ani człowieka, przejdę do wizji afirmującej – Jana Twardowskiego, który przedstawia piękne, przekonujące obrazy nieba. Urzeka w nich ludzkie ciepło. To obrazy świętych obcowania; Twardowskiego nieporównanie bardziej interesują w niebie ludzie (a nawet niekiedy zwierzęta!) niż aniołowie. Charakterystyczne i zastanawiające, że w wizjach nieba rzadko poeta mówi o Bogu. Wydaje się to paradoksalne, bo opisując ziemię, życie tu i teraz, Twardowski nieustannie pisze o spotkaniach z Bogiem! W niebie mniej Boga niż na ziemi?!
 
Oczywiście, nie. Bóg dla Twardowskiego jest równie bliski na ziemi i w niebie, poeta może mógłby powtórzyć za świętą Tereską od Dzieciątka Jezus jej pytanie: co więcej mogę mieć w niebie, gdy z Bogiem zjednoczona jestem już teraz? Odpowiedź Tereski wydaje się paradoksalna: naddatkiem nieba jest większa (nieporównywalnie) możliwość czynienia dobrze na ziemi. Również u Twardowskiego niebo bywa bardziej pełne ziemi niż... sama ziemia. Odnajduje się to, co utracone.
W wierszu W niebie bohater liryczny przepycha się wręcz przez zastępy męczenników, mija także tych bliższych sobie świętych, których zna z imienia, i znajduje:
[...] moją matkę
w niespalonym domu
przyszywa guzik co się gubił stale
Ile trzeba przejść nieba żeby ją odnaleźć

Niebo jest zatem ludzkie – jest domem, nowym, ale też w pewnym sensie utraconym domem dzieciństwa, spalonym – w świecie doczesnym.
 
 
 
strona: 1 2 3