DRUKUJ
 
Joanna Gorecka-Kalita
Kiedy rycerz umiera
List
 



 
 W dzisiejszych czasach mamy do czynienia ze swoistym rozdwojeniem w podejściu do śmierci. Z jednej strony rzeczywistość medialna epatuje nas nieustannie obrazami przemocy, które czynią śmierć zbanalizowaną, niejako popkulturową. Z drugiej strony w naszej rzeczywistości codziennej, prywatnej, śmierć jest właściwie nieobecna, wstydliwie spychana na margines. Można by rzec, że śmierć zastąpiła seks w roli kulturowego tabu: wszak walczymy o nieustające zachowanie młodości, nie wypada nawet się zestarzeć, a co dopiero umrzeć!
 
Śmierć jest czymś niestosownym, towarzyskim nietaktem. Staramy się ją zamieść pod dywan i wypchnąć poza zwyczajne ramy naszej egzystencji: umieramy w szpitalnej sali, w otoczeniu fachowego personelu, a nie wśród bliskich, umieramy bez pożegnania. Po śmierci zmarły przekazywany jest fachowcom z zakładu pogrzebowego, którzy oddadzą mu - oczywiście ograniczoną do niezbędnego minimum - posługę, będącą dawniej w gestii rodziny. Nawet okazywanie rozpaczy czy żałoby nie jest w dobrym tonie - no, chyba że jest to żałoba po ikonie popkultury, takiej jak np. księżna Diana! Ten ostatni przykład jest dobrą ilustracją społecznej neurozy, którą takie rozdwojenie musi rodzić: nasza potrzeba rytuału znajduje ujście w aktach zbiorowej histerii, podczas gdy śmierć naszych bliskich jest dyskretna, niemal wstydliwa - co najwyżej zasilimy potem budżet psychoterapeutów, którzy w zaciszu gabinetu pomogą nam przeżyć żałobę… Naprawdę, chyba w żadnej innej dziedzinie nie jesteśmy tak odlegli od średniowiecza.
 
Memento mori
 
Śmierć w średniowieczu kojarzona jest najczęściej z maksymą memento mori, wizją danse macabre, w której odrażające kościotrupy zapraszają do śmiertelnego tańca przedstawicieli wszelkiego wieku i stanu, z wstrętną kostuchą z naszej rodzimej „Rozmowy Mistrza Polikarpa ze śmiercią", której „upadł (...) kawał nosa". To jednak tylko część prawdy, a właściwie całkowita nieprawda w odniesieniu do całego średniowiecza. Ta uteatralniona, makabryczna wizja rodzi się w „jesieni średniowiecza", a więc w czasach Wojny Stuletniej i straszliwych zaraz, które wyzwalały rozmaite histerie religijne; w epoce zwanej niekiedy „średniowiecznym barokiem". XVI w., ze swą wyjątkową skłonnością do makabry, przyda z kolei śmierci niezdrowej, erotycznej konotacji. Śmierć w dobie wczesnego i klasycznego średniowiecza - a więc w XI-XIII w. - jest całkowicie odmienna, pozbawiona histerii i niezdrowej fascynacji, niejako naturalna. Sławny historyk-tanatolog Philippe Aric`s nazywa ją „śmiercią oswojoną".
 
Dziś mówimy, że ktoś miał „dobrą śmierć", jeśli np. umarł we śnie; dobra śmierć to ta, która nie jest poprzedzona cierpieniem, w pewnym sensie „śmierć w znieczuleniu ogólnym". Dla człowieka średniowiecza taka śmierć byłaby straszliwa, w pewnym sensie byłaby karą Bożą. Tu dotykamy pierwszej zasadniczej różnicy: śmierć jest czymś, do czego należy się przygotować; powinno się mieć świadomość jej zbliżania się. Człowiek powinien w tym zakresie być panem śmierci i jej okoliczności. Stara modlitwa, do dziś obecna w Kościele, mówi: A subitanea et improvisa morte, libera nos, Domine! -  „Od nagłej i niespodziewanej śmierci wybaw nas, Panie!" W literaturze średniowiecznej ta nagła i niespodziewana śmierć, zwana też śmiercią gwałtowną (łac. mors repentina), staje się najczęściej udziałem czarnych charakterów (odmiennie niż w dzisiejszych filmach sensacyjnych: „zły" musi poczuć, że umiera, to dopiero jest właściwa kara). Walczący z chrześcijanami Saraceni giną na ogół na miejscu od ciosu miecza, podczas gdy chrześcijanie, otrzymawszy podobny cios, mają prawo do uczciwej agonii. Podobnie gdy Tristan trafia strzałą z łuku wyjątkowo perfidnego barona, ten umiera… nim zdąży zawołać: „Spowiedzi!".
 

 
 
strona: 1 2 3