DRUKUJ
 
ks. Jan Reczek, Dorota Mazur
Uzdrowienie to doświadczenie miłosierdzia
eSPe
 


Czasem wspominając o modlitwie wstawienniczej mówi się o uzdrowieniu międzypokoleniowym. Czym ono jest?
 
Warto zacząć od tego, jak rozumiemy uzdrowienie w sensie religijnym, czym ono jest w mojej historii przyjaźni z Bogiem. Uzdrowienie to doświadczenie niezgłębionego miłosierdzia, dotknięcia Bożej dłoni, która potrafi zdjąć ciężar z człowieka, nawet wtedy, kiedy nikt inny nie był w stanie go zniwelować. Są takie cierpienia, co do których medycyna pozostaje bezradna, specjaliści mówią: „Nie wiemy nawet, co to jest za choroba”. Nie można zdiagnozować schorzenia, tym bardziej nie wiadomo jak pomóc. Bardzo często okazuje się wtedy, że korzeniem niedomagania są sprawy duchowe. Nie uciekniemy tutaj od takich pojęć jak: grzech, jego skutki, potrzeba zadośćuczynienia. O uzdrowieniu międzypokoleniowym mówimy wtedy, gdy miłosierdzie zdejmuje z człowieka cierpienie wynikłe z powodu grzechów popełnionych w rodzinie w minionych pokoleniach. Doświadczyliśmy tego nieraz w modlitwie wstawienniczej, że wiele jest historii, które mają swoje korzenie w latach II wojny światowej. Minęły już całe dziesięciolecia, a mające wtedy miejsce zbrodnie ciągle się jeszcze rozlegają głośnym echem. Ich spuściznę nosimy w postaci obciążenia miejsc, domów, w których mieszkamy, ale również sumień i ciał, które nieraz są objęte cierpieniem z powodu grzechu, za który nie było przebłagania, pokuty, zadośćuczynienia. Przez wiele miesięcy modliliśmy się we wspólnocie Misericordia o uzdrowienie wewnętrzne z kobietą, która cierpiała przez kilkadziesiąt lat na niewytłumaczalny niczym ból głowy. Żaden lekarz nie był w stanie pomóc, jedynym lekarstwem były środki przeciwbólowe, które w pewnym momencie już nawet przestały należycie działać a poza tym bardzo zniszczyły układ trawienny. Dopiero w czasie modlitwy, dzięki danej przez Ducha Świętego łasce poznania zostało zrozumiane, że początkiem cierpienia jest sytuacja, której ta kobieta nie przeżyła osobiście, ale była historią minionego pokolenia. Ktoś, prawdopodobnie w czasie wojny, sprawiał cierpienie, czy doprowadził nawet do śmierci drugiego człowieka, zadając rany głowy. Ten grzech nie był odpokutowany, dlatego uzdrowienie dokonywało się przez wspólną modlitwę i nade wszystko przez Ofiarę Eucharystyczną. Ta kobieta przez wiele miesięcy, gdy tylko mogła, przystępowała do Komunii świętej, w imieniu swoim i swojego przodka prosząc o zmiłowanie. Składała zadośćuczynienie i - w sposób niezrozumiały dla lekarza - stawała się coraz bardziej wolna od boleści ciała. Dotykamy tutaj wielkiej tajemnicy naszych powiązań z minionymi pokoleniami.
 
Nieraz pojawia się tu pokusa, żeby spychać na innych odpowiedzialność za swoje życie. Na modlitwę o uzdrowienie nieraz przychodzili ludzie, którzy pochopnie orzekali, że mają problem związany z przodkami. My często nie wiemy, czy nosimy w sobie rany grzechów swoich czy cudzych i konkretnie jakich. Tylko ze szczególną łaską Bożą dojdziemy do tej świadomości, jakie trzeba złożyć zadośćuczynienie i jaka ma być droga modlitwy, by doświadczyć miłosierdzia.
 
Czy można powiedzieć, że upadki czy omdlenia są drogą do uzdrowienia?
 
Bałbym się tak jednoznacznego stwierdzenia. Choćby dlatego, że chociaż nieraz w tzw. spoczynku w Duchu Świętym rzeczywiście ktoś przyjmuje łaskę pewnego odpocznienia i pomnożenia sił, to nie byłoby rzeczą zdrową nadmiernie pragnąć takiego przeżycia. Nieraz takie pragnienie prowadzi ludzi do histerii i przez to na manowce. Pamiętajmy, że proste słowo upadek jest najbardziej słuszną nazwą tego zjawiska. Kard. Suenens, przez szereg lat opiekun z ramienia Ojca Świętego Odnowy w Duchu Świętym, w specjalnym dokumencie Spoczynek w Duchu jako kontrowersyjne zjawisko (wydanym parę lat temu w języku polskim przez Głos Ojca Pio) zaznacza, aby mówić, że to właśnie upadek a nie wyrokować w samej nazwie, że jest to w Duchu Świętym. To ważne, że jest to doświadczenie z porządku nie mistycznego, tylko mieszczącego się w granicach natury - psychicznego. I chociaż może ono mieć pozytywne skutki, a nawet Pan Bóg może się nim posłużyć, to zarazem nie trzeba przeceniać tego rodzaju fenomenu.
 
z ks. Janem Reczkiem rozmawiała Dorota Mazur
   
 
strona: 1 2 3