DRUKUJ
 
Paweł Kmiecik
Iść z Jezusem przez życie
materiał własny
 


No dobrze, może i robię zakupy w niedzielę, ale kiedy indziej mam się tym zajmować? Przecież w pozostałe dni ciężko pracuje, a w sobotę po południu zwyczajnie jestem zmęczony i nie chce mi się nic robić. Zresztą, ja jeden niczego tu nie zmienię, miejcie pretensje do tych wszystkich innych ludzi! To oni tak tłumnie robią zakupy w niedzielę!
 
No dobrze, to zdarzyło się raz, przecież to nic wielkiego: delegacja służbowa, jeden pokój na dwie osoby. Ona samotna, ja też.. i o co ten hałas? Czy komuś przez to stała się krzywda?
 
Nikt mnie nie rozumie, moi byli przyjaciele stali się jacyś dziwni, coraz częściej mówią mi, że się zmieniłem. Gdyby spędzali w pracy chociaż połowę tego czasu, co ja, moglibyśmy ewentualnie na ten temat podyskutować, a w tej sytuacji nie ma z kim i nie ma o czym. Nie rozumieją mnie, nikt mnie nie rozumie, wszyscy mają do mnie tylko pretensje, zamiast, jak ja, wziąć się za porządną pracę...
 
Przestałem chodzić do kościoła – nie mam na to czasu, zawsze można się pomodlić w domu.. jeśli ma się na to czas i ochotę, ostatnio jednak w ogóle nie mogę się skupić na modlitwie. Może następnego dnia uda się znaleźć chwilę i pomodlić na spokojnie.. albo i nie.. właściwie niby do czego jest mi to potrzebne? Od tego pieniędzy w portfelu nie przybywa...
 
. . .
 
Kolejny, zwykły dzień. Nagle telefon. Straszna wiadomość: zmarł Ojciec. Zwalniam się wcześniej z pracy i jadę na do domu. Co prawda, ostatnio coraz częściej kłóciłem się z rodzicami, nie mogliśmy się pogodzić, ale to poważna sprawa – muszę zająć się pogrzebem. W poukładanym życiu zrobił się wyłom – potrzebowałem kilka dni urlopu na załatwienie wszystkich formalności. Mimo tego, mam teraz więcej czasu w ciągu dnia niż zwykle.
 
Wszyscy znajomi z pracy wyjechali na szkolenie za granicę, a ze starymi przyjaciółmi nie rozmawiam – w rezultacie nie mam teraz nawet z kim pomówić... Czuję się dziwnie, ta samotność, cisza i bezczynność dobijają mnie. Staram sobie jakoś z tym radzić, zaczynam robić porządki w mieszkaniu. Przypadkowo, w dawno nie otwieranej szafce, wśród innych książek, znajduję Pismo Święte. Bardzo dawno nie miałem go w ręku. Jeszcze dłużej nie czytałem! Co mam do stracenia, czasu mam teraz więcej. Otwieram i zaczynam czytać. Przypowieść o synu marnotrawnym. A to Ci przypadek! Czy na pewno przypadek? Zaczynają przychodzić myśli, refleksje i wspomnienia z czasu, gdy razem z Jezusem rozpoczynałem każdy dzień, jak żyłem zgodnie z przykazaniami Bożymi i nauką Kościoła.. Ależ byłem wtedy naiwny! Chociaż... to było takie piękne, czyste, radosne, spokojne, nie to, co teraz... brutalny świat pełen przemocy i kłamstw, który jest taki również przeze mnie.. a może to teraz jest coś nie tak? Może właśnie teraz jestem naiwny? Dlatego, ponieważ myślę, że sam niczego nie zmienię, więc lepiej iść z falą podobnych do mnie i nie starać się niczego zmieniać? Jestem naiwny, bo skupiam się na zdobywaniu dóbr i umiejętności, które przeminą wraz ze mną i cóż po mnie pozostanie oprócz złych rzeczy, które zrobiłem by te wszystkie dobra uzyskać? No właśnie, co ja właściwie zrobiłem? Po co mi to wszystko? Po co tak gonię?
 
Przez swoje postępowanie nie mam teraz nawet z kim porozmawiać – starych przyjaciół porzuciłem a nowi okazali się niegodnymi miana „przyjaciel”. I co teraz? Jestem sam... ale... czy na pewno? Może jeszcze nie wszystko stracone? Może uda mi się jeszcze wrócić do Jezusa? Tam będzie rozwiązanie wszystkich problemów. Co prawda zaszedłem tą drogą głęboko w las, ale może jeszcze nie jest za późno na nawrócenie? Nie, to głupie, jeszcze zabłądzę i dopiero wtedy będzie kłopot. To raczej nie ma sensu... raczej... a może jednak warto spróbować? Wewnętrzny głos mówi: wracaj! Biegnij! Wyruszam więc w trudną, powrotną drogę: wybiegam z domu, biegnę przez ciemny las, mijam zdziwione, pełne kpiny i złośliwości spojrzenia ludzi, których spotykałem w drodze w tamto miejsce, z którego teraz uciekam. Biegnę całą noc. Nie odczuwam jednak zmęczenia, wręcz przeciwnie, z każdą chwilą czuję się coraz lepiej.
 
W końcu udało się! Wróciłem do tego miejsca, w którym jakiś już czas temu rozstałem się z Jezusem. Pusto. Jak teraz mam Go znaleźć? Może przejdę się jeszcze w kierunku, z którego razem kiedyś szliśmy?
 
Nagle czuję dotyk. Dłoń na moim ramieniu. Odwracam się. Patrzę. To on! Jezus! Widzę w Jego oczach radość, w moich pojawiają się tylko łzy – żalu i szczęścia. Zamiast słów, Jezus otwiera szeroko ramiona i bierze mnie w objęcia. Jak za dawnych czasów. Tak, jak ojciec syna. Syna marnotrawnego. Mówię „przepraszam”, on się tylko uśmiecha i przytula mnie jeszcze mocniej. Tak, tu jest moje miejsce.
 
Paweł Kmiecik
 
 
strona: 1 2