DRUKUJ
 
Bartek Jaskot, Bartek Maziarz
Chłopak ze Stali
Ruah
 


Wspomniałeś o kapłaństwie. Byłeś w seminarium, jak to Cię zmieniło?
 
Byłem bardzo rozśpiewanym seminarzystą, dużo korzystałem z lekcji śpiewu... No i przede wszystkim, wiesz – miałem możliwość zaglądnięcia w siebie bardzo mocno. Do swojego serca, do swojej duszy. Bardzo ważne było dla mnie to, że moi kierownicy duchowi prowadzili mnie w ten sposób, żeby najpierw muszę odkryć swoje człowieczeństwo, a dopiero później wybrać, kim będę. To była dla mnie wolność. Miałem dużo czasu, żeby odkryć wiele znaków, które prowadziły mnie w tym kierunku, w którym idę teraz.
 
No właśnie, masz rodzinę, która niedawno się powiększyła. Czy któryś z Twoich synów był już na stadionie?
 
O tak, mój najmłodszy synek, Franiu, który w tym roku kończy 3 lata, brał już udział w niejednym treningu Stali. Oczywiście nic na siłę nie zaszczepiam, sami wybiorą, co chcą. Ale umie mówić już „Stal Mielec!” (śmiech)
 
A jak wybiorą Stal z Rzeszowa?
 
Nie wybiorą! (śmiech)
 
Skąd się wzięło to Twoje zamiłowanie?
 
Cała moja rodzina kocha ten zespół, tradycje są bardzo mocne. Moi wszyscy bracia, kuzynowie grali w tym klubie. Mój tato, jak byłem bardzo małym dzieckiem, zaprowadził mnie na pierwszy mecz i to była taka miłość od pierwszego wejrzenia... Teraz na to patrzę jako na część mojej rodziny. Od dwóch lat opiekuję się młodym zespołem, jaki mamy w Stali. Pomagam im w różnych dziedzinach i zastanawiałem się, czy jestem tutaj potrzebny, ale chyba tak. Wielką nagrodą dla mnie są momenty, kiedy ludzie pytają o Chrystusa. Pytają bogaci, biedni, kibice, działacze, młodzi piłkarze... Ale piłka nożna jest takim wariactwem, że trzeba uważać, bo bardzo mocno potrafi wciągać, przyćmiewać inne dziedziny życia i, tak jak muzyka, wywoływać dobre jak i złe uczucia.
 
W tym zdaniu, które przytoczyłem o Tobie na początku naszej rozmowy, zostałeś nazwany sympatykiem. Wydaje mi się, że to zabieg celowy, żeby tylko nie użyć słowa kibic, które jest źle kojarzone w naszym kraju. Zanim zacząłeś pracować w klubie jeździłeś na mecze z kibicami (tzw. „wyjazdy”). Jak byś odpowiedział teraz na taki zarzut: jeździłeś na wyjazdy z kibicami, a tutaj śpiewasz o Bogu?
 
Wiele razy modliłem się podczas wyjazdów. Bo wiadomo, że były szalone i pełne radości momenty, ale niestety były i takie, gdzie dochodziło do konfliktów pomiędzy grupami kibiców i policją. Nie wiem, jest to po prostu trudne. Środowiska kibicowskie to bardzo trudny teren, wręcz misyjny. Marzy mi się, żeby kiedyś dla tej społeczności zagrać na scenie. Na to jednak musi przyjść odpowiedni czas, chociaż przy różnych spotkaniach, na przykład świątecznych, śpiewam im kolędy przy stole.
 
Na koniec jeszcze o internecie. Wielokrotnie podkreślałeś, że dzięki swojej stronie internetowej, załatwiasz większość swoich koncertów. Kiedy szukałem informacji o Tobie w sieci, to w kilkudziesięciu miejscach, nawet na blogach nastolatek, gdzie piszą o swoich przeżyciach miłosnych, znajdowałem linki do Twoich mp3. To pomaga czy przeszkadza?
 
Zawsze staram się ustalać z pozostałymi członkami zespołu, który utwór wybierzemy i udostępnimy na stronie. I to po prostu wędruje. A Pan Bóg nam to oddaje na różne sposoby. Trzeba mieć świadomość, że walczymy o pokolenie dzisiejszych gimnazjalistów i licealistów, dla których Internet jest jak tlen. Oni po prostu z tego korzystają i tym żyją. Dlaczego więc nie mają przenikać do sieci dobre dźwięki i słowa?
 
W piosence „WNiM” śpiewasz o niespełnionych marzeniach. A czy Twoje marzenia się spełniły?
 
Wszystkie na pewno nie, ale dużo marzeń się spełniło. Od momentu, kiedy w swoim życiu odkryłem, że warto ufać Bogu, oddawałem mu sprawy, rzeczy czy różne sytuacje życiowe. Wydawało mi się, że nie będę w stanie bez nich żyć, a dzięki Niemu odkryłem, że On ma dla nas jeszcze wspanialsze rozwiązania. I te moje marzenia spełniały się na przeróżne sposoby i to takie, których zakończenia nawet nie byłem w stanie sobie wyobrazić.
 

Więcej o Bartku na www.BartekJaskot.PL
fot. Radosław Kuliś / bartekjaskot.pl
     
 
strona: 1 2 3 4