DRUKUJ
 
Ks. Henryk Skoczylas CSMA
Kochany Aniele, święty Aniele
Któż jak Bóg
 


Codziennie rano i wieczór pewna pobożna matka uczyła pacierza trzyletniego synka, Eugeniusza. Jedna z modlitw była do Anioła Stróża. Zawierała ona kilka wezwań ciepłych, serdecznych, bardzo żywych i obrazowych. Stąd chłopiec, stając na krześle, składał rączki i wpatrując się w oczy swojej mamy, bardzo chętnie powtarzał za nią słowa modlitwy:
 
Kochany Aniele, święty Aniele,
Ty jesteś moim stróżem,
I zawsze przy mnie stoisz.
Powiedz Panu, że chcę być dobry
I by mnie chronił z Bożego tronu.
Powiedz Matce Bożej,
    że Ją bardzo kocham
I by mnie pocieszała
    w chwilach strapienia.
Osłaniaj mnie w czasie
    niebezpieczeństw
I zawsze prowadź dobrą drogą.
 
Także w kwietniowy poranek 1894 roku najpierw była modlitwa, następnie śniadanie, a po śniadaniu zabawa na podwórku przed domem. Pół godziny później dziecko wybiegło na pobliską łąkę, aby zbierać polne kwiaty i fikać koziołki ze swoim pieskiem. Pojawił się wówczas na drodze cygański tabor. Jechało kilka kolorowych wozów krytych dachem. Każdy z nich był zaprzężony w parę łaciatych koni. Obok wozów szły Cyganki w długich, wielobarwnych sukniach. Na ich twarzach malowało się ogromne zmęczenie, a szaty świadczyły o skrajnej nędzy. Jedna z nich, widząc bawiące się dziecko na łące, podeszła kilka kroków ku niemu i zaczęła go wabić grzechotką. Dziecko – nieświadome niebezpieczeństwa – zbliżyło się do niej i wyciągnęło rączkę po grzechotkę. Cyganka dała mu grzechotkę i – biorąc go za rękę – poprowadziła ku jadącym cygańskim wozom. Gdy oddalili się od domu kilkaset metrów, Cyganka złapała go wówczas i wsadziła do jednego z wozów. Dopiero wtedy chłopiec spostrzegł, że stało się z nim coś dziwnego i zaczął rozpaczliwie płakać, ale było już za późno.
 
Cygański tabor jechał dzień za dniem, mijając wioski i małe miasteczka. Nieszczęsne dziecko, po pierwszych dniach przerażenia i płaczu, zaczęło się powoli uspokajać i wkrótce „stało się” jednym z cygańskich dzieci, z umorusaną buzią i z rozczochraną czupryną. Ubrany był tak, jak wszystkie cygańskie dzieci, w długą koszulinę po kostki, a w jego oczach czaił się ogromny smutek. Dzieci cygańskie szybko nauczyły go różnych sztuczek potrzebnych do kradzieży i żebraniny. Tak upłynęły mu długie cztery lata.
 
Dziecko wyczuwało jednak, że to nie jest jego świat. W miarę jak przybywało mu lat zew natury dawał mu się coraz bardziej odczuwać. Chociaż nie pamiętał prawie nic ze swoich pierwszych trzech lat życia, tajemniczy instynkt mówił mu, że cygański tabor nie jest jego rodziną i że ten rodzaj życia nie odpowiada mu. Toteż pewnego dnia, korzystając ze swobody – jaką Cygani już mu dawali  – oddalił się od karawany i uciekł. Nie wiedział jednak, ani gdzie się znajduje, ani gdzie należałoby się udać. Wiedział jedynie, że gdzieś na świecie jest ogródek, mały piesek, dom i mama. Intuicja mówiła mu, że póki sił mu starczy, musi jak najdalej odejść od taboru cygańskiego. Była już noc, kiedy padł u skraju drogi wyczerpania. Na szczęście ktoś go tam znalazł i zawiózł do najbliższej komendy policji. Tutaj został nakarmiony i – po spokojnie przespanej nocy – komendant policji zaczął go przyjaźnie przepytywać, by się dowiedzieć, kim jest i skąd pochodzi. Najpierw przypuszczał, że jacyś niedobrzy rodzice porzucili to dziecko, ale z tego, co ono mówiło, szybko zorientował się, że stało się coś innego. Chłopiec zapytany o imię odpowiedział, że Cygani wołali go „Franz”. „To nie może być prawdziwe imię francuskie – zauważył policjant. A mama jak ci mówiła – zapytał z kolei?” „Mama mówiła do mnie: «mój kochany» lub «skarbie»”. Nie dało się z niego nic więcej wydobyć. O swoim ojcu nic wogóle nie pamiętał. Komendant policji i pozostali policjanci zastanawiali się, jakie dalsze kroki powinni podjąć w tej sytuacji. Któryś z nich przypomniał sobie, że faktycznie kilka lat temu otrzymali wiadomość o zaginięciu pewnego dziecka, ale takie meldunki napływały kilka razy w roku. W tamtych czasach jedynym środkiem nagłośnienia były gazety. Istniał także telegraf, ale w tych celach był mało użyteczny. Policjanci sięgnęli do ogłoszeń sprzed kilku lat, ale nie znaleźli jednak nic takiego, co by im pomogło odkryć tożsamość zaginionego chłopca. W pewnym momencie chłopiec powiedział, że przypomina sobie pewną modlitwę do Anioła Stróża, której nauczyła go mama, i którą odmawiał często, będąc wśród Cygnów. „Czy mógłbyś ją nam powiedzieć” – spytał komendant. Chłopiec prawie instynktownie złożył rączki, wzniósł oczy ku górze i zaczął ją recytować:
 
Kochany Aniele, święty Aniele
Ty jesteś moim stróżem,
I zawsze przy mnie stoisz...
 
Komendant i pozostali policjanci wysłuchali tej modlitwy jak urzeczeni. „Ta modlitwa pomoże nam ustalić kim jest ten chłopiec i skąd pochodzi” – stwierdził komendant. Po czym poprosił chłopca o kilkakrotne jej powtórzenie, a w międzyczasie jeden z policjantów dokładnie zapisywał słowa modlitwy. Następnego dnia główne francuskie dzienniki podały wiadomość o odnalezieniu zaginionego chłopca i jako znak rozpoznawczy podały tylko część jego szczególnej modlitwy do Anioła Stróża. Druga część celowo nie została ujawniona, gdyż miała posłużyć policji w celu zidentyfikowania matki tegoż dziecka.
 
W miejscowości Fains pewna kobieta dowiaduje się od sąsiadek, że dzienniki francuskie donoszą o odnalezieniu się jakiegoś małego chłopca, który zaginął przed czterema laty. Jako znak rozpoznawczy policja podała część jakiejś modlitwy do Anioła Stróża, której niegdyś nauczyła go matka. Gdy kobieta wzięła do ręki gazetę i przeczytała całe ogłoszenie, omal nie zemdlała z wrażenia, gdyż rozpoznała tę modlitwę, która była poniekąd jej własną kompozycją. Natychmiast zgłosiła się do najbliższej komendy policji i wśród łez i okrzyków radości oznajmiła, że jest tu mowa niewąpliwie o jej zaginionym synku, Eugeniuszu. Policjanci w celu sprawdzenia kazali jej przedstawić brakującą część modlitwy. Kobieta zamknęła oczy, przytuliła obydwie dłonie do serca i, płacząc ze wzruszenia, recytowała pozostałą część modlitwy. Policjanci, nie mając cienia wąpliwości podali jej nazwę miasta i adres komendy policji, gdzie powinna udać się po swoje dziecko. Na drugi dzień w południe matka i synek spotkali się i po serdecznym przywitaniu odmówili razem ze łzami w oczach zbawienną modlitwę do Anioła Stróża, która teraz miała dla nich znaczenie niesamowite:
 
Kochany Aniele, święty Aniele
Ty jesteś moim stróżem,
I zawsze przy mnie stoisz...
 
Jest to prawdziwe wydarzenie. Miało ono miejsce we Francji w latach 1894-1898. Chłopiec nazywał się Eugene Loup i został porwany w miejscowości Fains, położonej w połowie drogi między Reims i Nancy. Cyganie wędrowali z nim głównie po północnych regionach Francji. Spotkanie z matką miało miejsce w Amiens (zob. E. Marcolini, Storie e Leggende di 100 Paesi, Ed. Piemme, Asti 1993, s.70-75).
 
Pismo Święte i Ojcowie Kościoła przedstawiają jako prawdę wiary naukę o istnieniu i misji Aniołów Stróżów. Jest ona powszechnie przyjęta w Kościele, ale nie jest ogłoszona jako dogmat. Począwszy od XII wieku, wybitni teolodzy twierdzą, że nie tylko chrześcijanie, ale każdy człowiek przychodząc na świat, otrzymuje w darze od Boga swojego Anioła Stróża. Pierwsza i najbardziej znacząca wzmianka o Aniele Stróżu znajduje się w Ps 91: „Bo swoim aniołom nakazał w twej sprawie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach” (w. 11). Bóg, chociaż nie potrzebuje niczyjej pomocy do kierowania człowiekiem i do spieszenia mu ze wsparciem z własnej woli zechciał w tym celu poslużyć się dobrymi Aniołami. Aniołowie, których nazywamy „Aniołami Stróżami” strzegą nas, prowadzą nas przez życie, spieszą nam z pomocą, chronią od niebezpieczeństw, przedstawiają Bogu nasze modlitwy, wstawiają się za nami u Niego, pomagają w zdobywaniu większej doskonałości chrześcijańskiej, a nade wszystko w coraz doskonalszym poznawaniu Boga, co jest warunkiem w zdobywaniu prawdziwej miłości do Boga i człowieka.
 
Aniołowie święci, Bóg z miłości do człowieka, zaprosił Was do czujnej i życzliwej troski nad każdym człowiekiem, który przychodzi na świat. Dziękujemy Wam z całego serca za tę nadprzyrodzoną posługę, która ma na uwadze jedynie chwałę Bożą i nasze wielkie dobro. Amen.
 
Ks. Henryk Skoczylas CSMA