DRUKUJ
 
Rafał Ziemkiewicz
Dwór i czworaki - polski folwark
Zeszyty Karmelitańskie
 


Proces ten trwał przez całą polską państwowość - inaczej niż na zachodzie kontynentu, w Polsce ukształtował się najpierw „naród szlachecki”. Pozostałe stany zostały z jednej strony przygniecione liczebną, ekonomiczną i polityczną dominacją szlachty (znacznie liczniejszej u nas niż np. we Francji czy Niemczech), z drugiej jednak miały spore możliwości przenikania do stanu uprzywilejowanego, jak o tym świadczy choćby osławiona Liber chamorum. Rzutki, przedsiębiorczy i sprytny mieszczanin albo kmieć mógł, znów muszę dodać: znacznie łatwiej niż na Zachodzie, stać się szlachcicem. Sprawiło to, że nie było u nas wojen chłopskich, wielkich ruchów burżuazyjnych i w ogóle żadnych poważniejszych niepokojów społecznych (wyjąwszy konflikty na tle etnicznym, polsko-ukraińskie). Trzeba powiedzieć: niestety!
 
A potem tak kształtujące się społeczeństwo poddane zostało długotrwałemu wynaradawianiu, wielkiemu upustowi krwi, głównie szlacheckiej, w powstaniach, hekatombie elit w drugiej wojnie światowej i półwieczu feudalizmu stosowanego, jakim był w swej istocie realny socjalizm.
Następnie obdarowane zostało wymyśloną i praktykowaną przez społeczności zasadniczo od nas różne – liberalną demokracją.
 
Polska niemożność
 
Dwór i czworaki, czyli folwark - ten obraz najlepiej oddaje istotę polskiego społeczeństwa. Z jednej strony władza, czyli dziedzice. Z drugiej - masy, czyli pańszczyźniani Polacy.
Co najistotniejsze: folwark nie jest przedsięwzięciem wspólnym. Odpowiedzialność za jego losy jest wyłączną domeną dziedzica. Pańszczyźniani nigdy nie byli w sprawy folwarku wtajemniczani, nigdy nie odczuwali ich na swojej skórze. Dla nich sprawą podstawową są stosunki z dziedzicem. Dziedzic ma wobec nich obowiązki: zadbać, nakarmić i zapewnić dach nad głową, zbudować ochronkę dla dzieci fornali i „bandosiarnię” dla starców. To się należy i to jest oczywiste. Z drugiej strony, dziedzica każdy stara się oszukać. Nie pracować, kiedy ekonom się odwróci, coś świsnąć, kiedy się nadarzy okazja - to też jest oczywiste.
Czy na folwarku można wprowadzić demokrację? Można, jeśli się pod tym hasłem rozumie tylko procedury - wybór władz większością głosów i podejmowanie takim samym sposobem decyzji. Ale istnienie i funkcjonowanie tych procedur nie daje wcale oczekiwanych skutków, jeśli nie wyrastają one z demokratycznego ducha wspólnej odpowiedzialności za wspólne dobro.
 
A takiego ducha na folwarku nie ma. Dla pańszczyźnianych demokracja to taka sytuacja - zaskakująca skądinąd - w której sami mogą sobie wybrać pana. A jaki pan jest dla pańszczyźnianego dobry? Taki, który mało goni do pracy, dużo rozdaje i którego łatwo się oszukuje. Efektem demokracji na folwarku będą więc kariery dziedziców, którzy sami, wspólnie z pańszczyźnianymi, rozszabrowują wspólny (acz ta wspólnota nie jest dla większości oczywista) majątek, nie licząc się z przyszłością. Którzy rozdają świadczenia społeczne ponad możliwości kraju i nie reagują, gdy milion – a zdaniem niektórych nawet prawie trzy miliony – obywateli najzwyczajniej okrada wspólną kasę, wyłudzając nienależne renty i zasiłki. Efektem wprowadzenia demokracji na polskim folwarku jest bezprzykładne w naszych dziejach trwonienie szans rozwoju i zasobów - ze wszystkich krajów Europy, a bodaj całej OECD, przeznaczamy najmniejszy odsetek PKB na inwestycje w przyszłość, na edukację, naukę, upowszechnienie kultury. Brakuje pieniędzy na obronność i budowanie pozycji międzynarodowej, na bezpieczeństwo obrotu gospodarczego, czyli ochronę tego, co służy budowaniu dostatku. Ogromne kwoty natomiast pakujemy w podtrzymywanie archaicznej struktury rolnictwa, w dotowanie nieopłacalnych i niemających przyszłości dziedzin przemysłu, na czele z górnictwem, we wspomniane już renty i zasiłki. Nie dawajmy się zwieść pozorom, utrzymywanym dzięki chwilowo wysokiej stopie wzrostu i unijnej kroplówce - Polska przejada dorobek przyszłych pokoleń i szykuje narodowi marny los.
 
Rzecz oczywista, że budzi to sprzeciw i bunt elit, mniej lub bardziej świadomych stanu rzeczy, ale w każdym razie wyczuwających niekompetencję mas. Ten bunt znajduje ujście w kwestiach doraźnych, w niechęci do „populistycznej prawicy”, w resentymencie peerelowskim - ale jego przyczyny są poważne. Jednakże bunt ten jest bezsilny, bo zbuntowani nie są w stanie posunąć się do zakwestionowania folwarcznej demokracji. Wyżywają się w złośliwościach i różnych, niekiedy zgoła kabaretowych formach oporu wobec władzy oraz w narzekaniu na „antyinteligenckie kompleksy” rządzących polityków i wyborców, którzy wynieśli ich do władzy. Ale nic z tego poza gadaniem i wzdychaniem do lepszej przeszłości - czyli początków III RP, kiedy to „autorytety” miały większy społeczny posłuch - wyniknąć nie może. Jedynym pomysłem na poprawę sytuacji jest „ucywilizowanie” miejscowej ludności poprzez Europę.
 
 
 
strona: 1 2 3