DRUKUJ
 
Rafał Ziemkiewicz
Dwór i czworaki - polski folwark
Zeszyty Karmelitańskie
 


Krótko mówiąc - zamyka się kolejny cykl w trudnych stosunkach pomiędzy dworem a ludem. Po karnawale „Solidarności” i Okrągłego Stołu przychodzi znowu kac, rozczarowanie polską szopką i darcie szat, że chamy po raz kolejny zgubiły złoty róg. Rozgoryczeni reformatorzy i ich akolici produkują wypowiedzi o niedojrzałości Polaków, o antyelitarnych resentymentach społeczeństwa (zupełnie przy tym nie dostrzegając resentymentów własnych, antyegalitarnych) etc. Sporo w tych wypowiedziach obserwacji i stwierdzeń słusznych. Tylko że wszystko zatopione jest w ogólnej niemożności wszystkiego.
 
Tymczasem - wcale na ten pasztet nie byliśmy skazani. Nie takie problemy miały w swych dziejach różne społeczności i jakoś sobie z nimi poradziły. Stan rozdarcia i fakt, że większa część Polaków nie ma poczucia żadnego nadrzędnego wspólnego dobra to efekt błędu popełnionego przez architektów III RP.
 
Egoizm – jedyna droga do wspólnoty
 
Gdy słyszę lamenty nad plebejskością i antyelitarnością Polaków, które mają być dla nas obciążeniem nie do przezwyciężenia, staram się zwrócić uwagę na fakt, że dokładnie takie same cechy przejawia społeczeństwo największego światowego mocarstwa - Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Amerykanie przywykli gardzić swymi jajogłowymi i nienawidzić polityków jako grupy społecznej, amerykańskie elity przywykły gardzić religijnym i konserwatywnym „midwestem” (niektórzy mówią „jesuslandem”, i jest to nazwa pogardliwa) - i nic w tym nowego. Ba, mało kto pamięta dziś, że ta wzorcowa demokracja zbudowana została przez ludzi głęboko demokracji wrogich. Ojcowie Założyciele utożsamiali ją bowiem z rządami nieodpowiedzialnego motłochu i pisali konstytucję z myślą o zapobieżeniu im.
A mimo to Amerykanie są społeczeństwem fantastycznie prężnym, o niezwykłej zdolności organizowania się do rozmaitych akcji społecznych, z silną tradycją ofiarności na rzecz ogółu.
 
Ta różnica wynika z faktu, że Amerykanie, choć równie jak Polacy plebejscy i nieufni wobec elit, są społeczeństwem właścicieli, a nie fornali pracujących na cudzym. Uśmiecham się z politowaniem, ilekroć słyszę należące do żelaznego repertuaru krytyków kapitalizmu frazesy o premiowanym przez ten ustrój egoizmie. Otóż tak właśnie jest - Amerykanie temu zawdzięczają swe poczucie wspólnoty, że od pokoleń wychowywani są w egoizmie. Uczą się, że każdy musi sam odpowiadać za siebie. Za siebie i za swoją najbliższą rodzinę. Ale skoro tak sprawa wygląda, siłą rzeczy, automatycznie, przychodzi odpowiedzialność za najbliższe sąsiedztwo, za wspólnotę. A potem - za hrabstwo, stan, kraj. Właśnie dzięki temu w amerykańskim miasteczku sąsiedzi potrafią pomóc potrzebującym o wiele skuteczniej, nie mówiąc już o tym, że taniej, niż jakakolwiek odgórna pomoc społeczna. Fakt, że w 40-tysięcznym miasteczku zaangażowanych społeczników da się naliczyć „tylko” siedmiuset, miejscowy burmistrz przedstawiał mi jako powód do wstydu i troski.
 
Poczucie wspólnoty buduje się w USA od dołu - właśnie dlatego, że w ogólnie panującym egoizmie każdy musi odpowiadać za siebie. Człowiek, który za siebie nie odpowiada, nie przyjmie tym bardziej odpowiedzialności za innych.
Uparcie usiłuje się Polaków wtłoczyć w model europejski, stworzony na potrzeby innej zupełnie sytuacji. W efekcie demokracja zamieniła się w wydzieranie sobie przez polityków i stojące za nimi grupy społeczne kawałów czerwonego sukna rzeczpospolitej, w partyjne targowisko, na którym sprzedaje się zasoby kraju w zamian za głosy, bez myślenia o przyszłości. Mechanizmy wypracowane do wspierania sprawiedliwości w krajach umowy społecznej na folwarku zamieniły się - i było to nieuchronne - w mechanizmy wielkiego szabru.
 
To nie rokuje nadziei. Polacy po wszystkim, co ich spotkało, bardziej przypominają zawziętych, niespecjalnie ze sobą związanych osadników z Dzikiego Zachodu niż uładzone społeczeństwa europejskie. I najmądrzejsze, co możemy zrobić, to skorzystać z doświadczenia amerykańskiego. Zamienić pańszczyźnianych we właścicieli. Zmusić ich do odpowiedzialności za siebie i swoich najbliższych, zamiast wiecznego oglądania się na dziedzica. To niezbędny początek.
 
Mówiło się o tym - „Solidarność” właśnie na powszechnym uwłaszczeniu zbudować chciała porządek wolnej Polski. Niestety, ta koncepcja przegrała z uwłaszczeniem nomenklatury. Środowisko byłych doradców Wałęsy uznało, że uwłaszczona nomenklatura będzie gwarantem nie tylko spokojnego przebiegu transformacji, ale też jej demokratycznego charakteru - podczas gdy rzesze prostych Polaków uznane przez nią zostały za potencjalne zaplecze dla prawicowej, narodowo-katolickiej dyktatury, za zagrożenie dla przyszłości. I jako takie musiały zostać obezwładnione. Jak powiedzieć robotnikom, że przyjmujemy taki wariant reform, który dla nich oznaczać będzie utratę pracy, oszczędności i gwałtowny spadek poziomu życia? – pytały wtedy siebie samych elity. I same sobie odpowiadały: nic im nie mówić! I tak nie zrozumieją, że reformy trzeba przeprowadzić, więc im mniej będą wiedzieć, tym lepiej.
Dziś przedstawiciele środowiska, które tak właśnie zadecydowało, najgłośniej ujadają o „antyinteligenckich kompleksach” Polaków. Nie wydaje mi się, żeby mieli do tego moralne prawo.
 
Rafał Ziemkiewicz
   
 
strona: 1 2 3