DRUKUJ
 
Weronika Ostatek
Nikt nie przejdzie twojej drogi
List
 



 
 Każde pielgrzymowanie zaczyna się od jakiegoś wezwania, niekoniecznie tak spektakularnego jak powołanie Abrahama. Najczęściej przecież decyzja, by wyjść "z ziemi rodzinnej i z domu swego ojca", rodzi się stopniowo i bez fajerwerków. Wędrowcy powiadają, że sama podróż jest już celem, ale spektakularny finał dodaje drodze blasku, a pewnie i sensu
 
Trafić na Camino
 
Sądząc po publikacjach, także tych wirtualnych, systematycznie rośnie zainteresowanie Polaków odbyciem pielgrzymki do Santiago de Compostela. Zorganizowane wyjazdy oferują już nawet biura podróży; widziałam polskie zaproszenie do odbycia rowerem Camino (droga, szlak albo po prostu pielgrzymka do Santiago de Compostela). Gdy my wybieraliśmy się na Jakubowy szlak, a był to rok 2004, udało się zdobyć stosunkowo niewiele informacji. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to tzw. Rok Święty, w którym liturgiczne wspomnienie św. Jakuba przypada w niedzielę i wtedy miejsce jego legendarnego grobu przeżywa prawdziwe oblężenie wiernych z całego świata. Do wspomnień i rad naszych przyjaciół, którzy trafili na Camino przed nami, dodaliśmy swoje wyobrażenia, plany i pomysły. A przede wszystkim głęboko chowane ponaglenie, by wreszcie wyjść z ziemi rodzinnej, a dla każdego z nas było to gdzieś indziej, w innym mieście, a nawet kraju.
 
Zanim jeszcze stanęliśmy na ubitym szlaku Camino o charakterystycznym rdzawo-czerwonym kolorze, św. Jakub wspierał nas w nieco chaotycznych przygotowaniach. Do ostatniego niemal dnia nie wiedziałam, jak, skąd i z kim pójdę. Kilka miesięcy wcześniej swoim pragnieniem wyruszenia do Santiago podzieliłam się z przyjaciółką i to wraz z nią planowałyśmy podróż do Hiszpanii. Czas niestety nie pozwalał, by wedle średniowiecznego zwyczaju pieszą pielgrzymkę rozpocząć już na progu własnego domu. Dosłownie kilkanaście dni przed datą zarezerwowanego lotu dowiedziałyśmy się, że „znajomi znajomych" w podobnym terminie planują odbyć pielgrzymkę podobną trasą. Szybka wymiana e-maili, mała korekta planów, jakieś kompromisy pozwoliły skompletować niewielką grupkę ludzi, którzy wiedzieli już coś o sobie, choć osobiście nigdy się nie spotkali. Połączyło nas coś bardzo ważnego: ten sam cel i pragnienie wejścia na szlak naznaczony krokami tysięcy podobnych nam peregrinos. Nie miało już wielkiego znaczenia, kto skąd przyjechał, najważniejsze było to, że 6 września wAstordze Krysia, ojciec Jakub, Dorota i ja (później dołączył jeszcze Paweł) zaczęliśmy nasze Camino.
 
W gościnie u templariusza
 
Nie bez obaw stawialiśmy pierwsze kroki w stronę Santiago, choć pierwsze dni były po ludzku najprostsze - jeszcze żadnych odcisków czy nadwyrężonych mięśni, żywe ideały i pobożne plany. Codzienność Camino na swój sposób je zweryfikowała. Już na pierwszym noclegu czekała nas niespodzianka, którą jeszcze długo będziemy wspominać. Trafiliśmy bowiem do nietypowego refugio (schroniska) w miejscowości Manjarin, gdzie ugościł nas… templariusz Tomas!
 
Gdy wyłanialiśmy się zza zakrętu, odezwał się dzwon wiszący przy wejściu do domu, oznajmiający przybycie nowych pielgrzymów. Zostaliśmy przywitani i skierowani do rozlatującego się kamiennego budynku nieopodal, który nie nastrajał optymistycznie, bo chmury na niebie wieściły deszcz. Ojcu Jakubowi udało się jednak wynegocjować, że spać będziemy u gospodarza, bo na poddaszu swojego domu dysponował jeszcze kilkoma miejscami dla pielgrzymów. Manjarin to miejsce niezwykłe ze względu na Tomasa i jego historię. Całe życie, z głęboko duchowych powodów poświęcił opiece nad pielgrzymami, choć wyznawanej (i praktykowanej!) przez niego religii daleko do ortodoksji. W pełnym tradycyjnym rynsztunku (bo czy to był habit, czy zbroja, ciężko powiedzieć) ze łzami w oczach uczestniczył w sprawowanej pod jego dachem Eucharystii. Później przyznał, że od wielu lat te ściany nie słyszały słów Mszy św. Na pamiątkę tego spotkania ojciec Jakub zostawił Tomasowi płytę z chorałem gregoriańskim wykonywanym przez dominikanów. Gdy opuszczaliśmy jego dom, z głośników dostojnie płynęła Salve Regina…
 
Przy wielkim drewnianym stole, przy którym najpierw odbyła się Msza, a później „ziemski" posiłek, poznaliśmy ludzi, którzy stali się nam bliscy na wszystkie kolejne dni. Z radością pozdrawialiśmy ich tradycyjnym „Hola! Buen Camino!", a potem, u kresu naszej drogi, padaliśmy sobie w ramiona, gratulując dotarcia do celu i dziękując sobie nawzajem. Po drodze jeszcze wiele razy doświadczaliśmy jednoczącej  siły Eucharystii.
 
 
 
strona: 1 2 3