DRUKUJ
 
Teresa Pudłowska
Z Łaski Bożej
Idziemy
 



 
 To historia trochę niezrozumiała i dla mnie – opowiada  o. Maksym Popow, klaretyn z Krasnojarska, który założył w Rosji 34 grupy wychodzenia z uzależnień „Dwanaście kroków”. - Do dzisiaj nie do końca pojmuję, jak to się stało. Tak jak z moim powołaniem kapłańskim.
 
Mój ojciec był oficerem Armii Sowieckiej, zastępcą komendanta pułku od wychowania politycznego i ideologicznego żołnierzy i oficerów. Mama z wykształcenia jest reżyserem i działaczem kultury. Nie wierzyła w nic. Rodzina ze strony ojca szczerze wierzyła w ideały komunizmu.
 
Od pierwszej klasy szkoły podstawowej byłem oktiabrionkiem (odpowiednik zucha) i kochałem Lenina. Podobał mi się wielki portret wodza, który wisiał u nas w szkole; było na nim napisane: „Lenin żył. Lenin żyje. Lenin będzie żył”. Nie wiedziałem jak to możliwe, ale myślałem, że Lenin może to, czego inni nie mogą.
 
Miałem jednak wielki sekret. Od momentu świadomego dzieciństwa czułem w głębi swojego serca ciągłą Obecność. Kiedy było cicho, albo byłem sam, zwracałem się w myślach do tej Obecności i odczuwałem pokój. O Bogu nie wiedziałem nic; wiedziałem, że Go nie ma.
 
Kiedy miałem osiem lat, pojechałem z rodzicami do Niemiec Wschodnich; tam było nowe miejsce służby wojskowej ojca. Chodziłem do szkoły rosyjskiej, ale szybko nauczyłem się niemieckiego. Mogłem więc swobodnie poruszać się po mieście. Któregoś dnia, wracając ze szkoły, zatrzymałem się przy ogrodzeniu kościoła. I nagle ogarnęło mnie uczucie miłości, ciepła, światła i głębokiego pokoju. Przycisnąłem czoło do ogrodzenia, może nawet złożyłem ręce. Z tego cudownego stanu wyrwał mnie głos sąsiadki, która właśnie przechodziła. „Ty, syn Popowa, modlisz się?! Wszystko powiem twojemu ojcu!!!” – zagroziła. Wtedy po raz pierwszy zacząłem się modlić: „Boże, jeśli  istniejesz, uczyń tak, by ta kobieta nic nie powiedziała ojcu”. Kiedy wróciłem do domu i nie spotkało mnie ani lanie, ani awantura, zrozumiałem, że z tą Obecnością można rozmawiać.
 
Wiele razy przyjeżdżałem do centrum Berlina Wschodniego, żeby trochę posiedzieć w kościele katedralnym pod wezwaniem św. Jadwigi. Lubiłem słuchać organów, patrzeć na Mszę św. Nie rozumiałem tego, co księża robili, ale czułem się jak w domu. Bardzo chciałem modlić się, ale nie wiedziałem, jak się to robi.
 
Wróciliśmy do Związku Radzieckiego. Obowiązywał ostry zakaz chodzenia do cerkwi. W programie szkolnym była ciekawa książka Ethel Lillian Voynich „Szerszeń”, gdzie na końcu była przytoczona modlitwa po łacinie: „Dies irae, dies illa...”. Nosiłem tę modlitwę przy sobie. Dużo czytałem.
 
Odszukałem w Tomsku katolicki kościół, który służył jako obserwatorium astronomiczne. Przychodziłem tam i podziwiałem gwiaździste niebo. Powoli czasy się zmieniały, partia pozwoliła wierzyć w Boga i któregoś dnia znalazłem się na spotkaniu baptystów. Wyznałem swoje grzechy, by móc przyłączyć się do wspólnoty i modlić się z nią. Ale jak tylko planetarium przestało istnieć, poszedłem do kościoła katolickiego. Tam przeżyłem coś podobnego jak kiedyś w Berlinie i zrozumiałem, że moje miejsce jest w Kościele katolickim. Teraz, 17 czerwca, minie szósta rocznica mojego kapłaństwa.
 
Wszedłem na drogę życia zakonnego, a wspólnota braci klaretynów wiele dla mnie uczyniła. Bracia pomogli mi nauczyć się większej otwartości na Boga, uczyli mnie kochać i przebaczać. Dziesięć lat spędzonych w Polsce na formacji były czasem przebywania u najlepszych przyjaciół. Dla wielu ludzi moje powołanie było bliskie ich sercu, modlili się za mnie i wiem, że modlą się nadal. Teraz czuję radość, że mogę służyć ludziom w mojej parafii w Krasnojarsku. Czuję, że tu jest mój dom.
 
Pan Bóg daje mi łaskę normalnego funkcjonowania, a choruję na stwardnienie rozsiane i chorobę układu endokrynologicznego. Razem te dwie rzeczy są trudne, ale Pan Bóg pozwala mi codziennie iść i coś robić. A obowiązków i prac nie ubywa, lecz z każdym dniem przybywa: poradnictwo psychologiczne, tłumaczenia z języków obcych, wykłady z łaciny na uniwersytecie, grupy „Dwunastu Kroków”. Cieszy mnie, że Pan Bóg daje siły. Te sześć lat to życie z łaski Bożej i nic poza tym.
 
Opowieść o. Maksyma spisała Teresa Pudłowska