DRUKUJ
 
Olgierd Jędrzejczyk, Magdalena Kowarzyk
Wiara ratuje mnie każdego dnia
Czas Serca
 


 
z Olgierdem Jędrzejczykiem, znanym miłośnikiem Krakowa, autorem m.in. „Niech Kraków zawsze Kraków znaczy” i wiceprzewodniczącym Małopolskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich rozmawia Magdalena Kowarzyk
 
 Jak rodziła się Pana wiara?
 
Wiary uczyli mnie rodzice i wychowawcy. Miałem ogromne szczęście, trafiałem na wspaniałych ludzi, którzy uczyli mnie myśleć i dyskutować. Pamiętam poglądowe nauczanie ks. Śmiałowskiego, który szczegółowo rozpatrywał z nami dzieje Starego Testamentu, umiejętnie tłumaczył ich zawiłość i umiał nas po prostu zafascynować. Do dziś mam przed oczami koszyk z nadrzecznej trzciny, który uplotłem dla Mojżesza! A Pierwsza Komunia Święta w 1939 roku! Co to było za przeżycie! Dwie noce nie spałem, aż rodzice z obawy wezwali lekarza… Tak się przygotowywałem, tak przeżywałem oczekiwanie na spotkanie z Bogiem – i wierzyłem, że ten Bóg jest żywy, że to ten sam Chrystus, który dwa tysiące lat temu przyszedł na ziemię.
 
Poza tym ogromną rolę w moim życiu odegrał katolicyzm praktyczny mojego ojca, oficera, od którego pobierałem pierwsze lekcje ekumenizmu. W tych czasach taka postawa jeszcze nie była popularna. Ojciec zawsze dbał o to, by na przysięgę rekrutów gromadzić przedstawicieli wielu wyznań. Zresztą w Słonimie, moim rodzinnym miasteczku, przed wojną znajdował się największy w Polsce meczet. Odwiedzałem go z tatą, by bez butów wejść do środka i uszanować wiarę innych ludzi!
 
Żył Pan rzeczywiście w specyficznych warunkach…
 
W okresie mojej młodości, spędzonej na Ziemi Nowogródzkiej, czytało się „Pana Tadeusza”, „Konrada Wallenroda” – i to ciśnienie Mickiewicza rodziło w nas miłość do kraju i wiary. Z tych czasów pamiętam również pielgrzymki do sanktuarium Matki Bożej Żyrowickiej, położonego niedaleko rodzinnego Słonima. Do dziś moją Matką Bożą jest Pani Żyrowicka, o której wieszcz wspomina w przypisie do pierwszych strof „Pana Tadeusza”.
 
Potem było koło ministranckie w parafii św. Jakuba w Warszawie, gdzie schroniliśmy się przed bolszewikami. Tam uczyłem się poezji religijnej, śpiewu gregoriańskiego. To mnie zewnętrznie motywowało do wiary, zanim jeszcze rozpocząłem własne świadome poszukiwania. A potem było podziemne gimnazjum Batorego, gdzie na lekcjach w poszukiwaniu sensu przekraczało się granicę czysto materialną. A potem znów gimnazjum św. Jacka w Krakowie i katecheta ks. Bednarski. To on zapędzał nas w dyskusje o tomizmie i uczył myślenia! Zajęcia z apologetyki, dyskusje o życiu i ludzkich dylematach, kazania ks. Wernera w kościele św. Barbary… Nas uczono wiary filozoficznie, tak byśmy dokonywali świadomego wyboru i nie uchylali się od poszukiwania głębi.
 
Nie mogę odejść od tych nauk. Nie mogę też odejść od słów mojej mamy, która powtarzała, że nasza wiara z punktu widzenia pojęć estetycznych jest piękna. Ja tę chęć poznawania wiary, także poprzez estetykę, zawsze miałem. Stąd m.in. moje umiłowanie muzyki i przekonanie o podwójnej sile modlitwy śpiewanej – a zarazem umocnienie mojej wiary…
 
A jeśli pojawiają się pytania i wątpliwości?
 
Proszę odwiedzić mnie w domu i zobaczyć książki, które zawsze leżą na moim biurku. Jest ich wiele, ale wśród nich Pismo Święte zajmuje miejsce szczególne. Skupiam się na Ewangeliach, ale największy problem mam z Apokalipsą. I wciąż sam siebie pytam: wierzysz w TO? – i odpowiadam: tak, ja w TO wierzę…
 

 
strona: 1 2