DRUKUJ
 
Olgierd Jędrzejczyk, Magdalena Kowarzyk
Wiara ratuje mnie każdego dnia
Czas Serca
 


Jak radzi sobie Pan z pojęciami przekraczającymi poznanie?
 
Takimi jak „światłość wieczna”? To pojęcie pomocnicze. Myślę, że chodzi o to, żeby wierzyć, choć nie wiemy dokładnie, jak to jest. Dziś nie da się jednak „wierzyć z rękawa”, potrzebna jest wiedza, stąd mój wielki szacunek do księży i ich wykształcenia teologicznego. Choć brzmi to przekornie, lubię słuchać nawet głupich kazań, ponieważ zawsze zostają z nich choćby dwa, trzy mądre zdania.
 
Kiedyś powiedział Pan, że określa siebie jako człowieka, który jest na kolanach po to, by wstawać. Skąd takie przywiązanie do modlitwy?
 
To wszystko wynika z wiary. W czasie wojny w jednym z warszawskich kościołów ksiądz krzyczał z ambony (a trzeba dodać, że wokół wisiały już wtedy plakaty z nazwiskami rozstrzelanych): jeżeli trzeba będzie modlić się o cud – a wiecie, o jakim cudzie mówię – to padnijcie na kolana! I ludzie padli! Cały kościół na kolanach! I jak tu nie wierzyć? A spotkania podczas zbierania materiałów dziennikarskich tuż po wyborze papieża Polaka… Byłem pierwszym dziennikarzem, który dotarł do Wadowic zaraz po tym wydarzeniu. I jak się z tego wyplątać? Nie da się! Choć wielu uczy się wiary najpierw poprzez zewnętrzność, to wszystko wpływa na nasze życie i sprawia, że stajemy się innymi ludźmi, że inaczej patrzymy. Dlatego wierzę w młodych i ich zapał, cieszę się ich spotkaniami religijnymi, bo jestem przekonany, że wracają z nich odmienieni.
 
Gdzie na tej „drodze do domu Ojca” znajdują się ludzie niewierzący?
 
Mają wciąż otwartą furtkę, ale są wolni. Bóg nie zmusza ich do wiary, ale wciąż zaprasza. Jeśli jesteś niewierzący, a postępujesz jak Chrystus, czynisz dobrze, jesteś dla mnie bratem w Chrystusie. Niewierzący często wytykają błędy Kościołowi. Ja próbuję na to patrzeć z innej strony: im lepiej poznaję błędy Kościoła, tym mocniej wierzę. Jeśli Kościół przeszedł przez takie zakola i nadal trwa, to musi coś w tym być!
 
A jeśli wszyscy naokoło myślą inaczej?
 
Mają do tego prawo. Przez 42 lata pracowałem w partyjnej „Gazecie Krakowskiej”, a mimo to nigdy nie dałem się wciągnąć do partii i zawsze przyznawałem się do swego katolicyzmu. Wyrzucano mnie z pracy i następnego dnia przyjmowano ponownie. Dało się. Ja bez wiary dawno bym już nie żył. Kościół pomagał mi nawet w prostych sprawach… Wiara uchroniła mnie przed alkoholizmem. W młodości dostałem warunkowe rozgrzeszenie – miałem zgłosić się po decyzję po paru dniach. Wie Pani, jak ja się czułem!? Warunek był taki: nie będę pił przez 1,5 miesiąca i przez 9 dni będę leżał krzyżem. I przestałem pić na 12 lat! Powtarzam raz jeszcze: nie da się tak po prostu tego wszystkiego przekreślić, wiara we mnie buzuje, ona ratuje mnie każdego dnia!
 
Tu nastąpiła przerwa. Nie musiałam więcej pytać. Wszystko wydawało mi się proste i naturalne. Wciąż brzmiały mi w uszach podniesione tony: „to po prostu w człowieku zostaje, człowiek nasiąka czymś i to daje mu siłę na zawsze – i nawet kiedy się zgubi, po jakimś czasie wraca… z tego nie można się wyplątać”. Pomyślałam o ludziach, którzy się zgubili. Tak wiele jest wśród nich bliskich mi osób. Daj Boże, by umieli odszukać w sobie tę iskrę, którą przecież kiedyś w sobie mieli. By znów zapłonął w nich ogień.
 
rozmawiała Magdalena Kowarzyk
 
 
strona: 1 2