DRUKUJ
 
Jadwiga Martyka
Upragnione dziecko
Źródło
 


Ścieżki życia
 
 Maria i Tomasz pragnęli mieć potomstwo, nie wyobrażali sobie bowiem domu bez dzieci. Zaplanowana ciąża początkowo przebiegała bez zakłóceń, niestety zakończyła się poronieniem. Podobnie było z kolejną. Przeżyli szok, młoda mama była bliska załamania.
Szukali wsparcia w modlitwie, ponieważ obydwoje są ludźmi głęboko religijnymi, tym bardziej, że z punktu widzenia medycyny nie było żadnych nieprawidłowości. Gdy Marysia po raz trzeci znalazła się w stanie błogosławionym, małżonkowie zwrócili się o szczególną pomoc do błogosławionej Karoliny. I nie zawiedli się.
 
Marysia i Tomek poznali się w czasie studiów, a było to w krakowskich Sukiennicach, lecz bynajmniej nie na imprezie czy romantycznym spacerze, ale w czasie pracy. Obydwoje bowiem - by podreperować swoje budżety, a jak ogólnie wiadomo, potrzeby żaków są duże, zaś źródła zdobywania funduszy ograniczone - zatrudnili się w jednej z restauracji. Od tamtej pory decyzje podejmowali już razem. O wspólnej drodze życiowej zadecydowali pod koniec studiów, ponad siedem lat temu, równocześnie postanawiając, że osiądą na stałe w Krakowie.
 
Tomasz skończył medycynę, Maria została logopedą. Po dwóch latach małżeństwa zaplanowali upragnione dziecko. Gdy Marysia zaszła w ciążę, ich radość nie miała granic. Niestety, trwała krótko, ponieważ w dwunastym tygodniu doszło do poronienia płodu.
- Obydwoje bardzo to przeżywaliśmy - Maria najchętniej wymazałaby ten trudny okres z pamięci. - Ale takich rzeczy nigdy nie da się całkiem zapomnieć - mówi. - Przez trzy miesiące stanu błogosławionego ogromnie związaliśmy się z dzieckiem, a teraz musieliśmy się z nim rozstać, nie wiedząc nawet jak wygląda i jaką ma płeć. To był wielki szok, zwłaszcza dla mnie.
 
Małżonkowie wrócili akurat z wakacyjnych rekolekcji Rodzin Domowego Kościoła i wkrótce potem Marysia znalazła się w szpitalu. Ze stratą dziecka długo nie mogła się pogodzić.
- W tym wielkim bólu i nieukojonym żalu przypomniałam sobie, że niedawno, właśnie na oazie, oddałam życie maleństwa Jezusowi. Nie wyobrażałam sobie jednak, że taka właśnie będzie wola Boża. Ona zupełnie nie zgadzała się z moimi, dobrymi przecież pragnieniami. Na szczęście nie załamałam się i nie odwróciłam od Boga, lecz cały czas obydwoje z mężem modliliśmy się gorąco, by udało się nam przetrwać ciężkie chwile.
 
Po roku małżonkowie zdecydowali o powołaniu na świat kolejnego dziecka. Od samego początku ciąży Maria była pod wnikliwą kontrolą specjalistów. Wyniki badań wskazywały jednak na duże prawdopodobieństwo poronienia.
- Moment, w którym usłyszałam tę informację, był dla mnie straszny - opowiada Maria. - I chociaż próbowałam sobie wytłumaczyć, że widocznie Pan Jezus tak chciał, wewnętrznie się buntowałam i czułam ogromny żal. Było mi po prostu bardzo, bardzo źle.
 
W przeciągu tygodnia młoda mama miała wykonać rozstrzygające badania. Przez cały ten czas nie traciła nadziei na urodzenie zdrowego dziecka i żarliwie się modliła, prosząc wręcz o cud. Stało się inaczej.
- Gdy mąż odebrał wyniki badań, gdyż sama nie miałam odwagi podejść do okienka, po jego minie już widziałam, że coś jest nie w porządku.
I rzeczywiście. Nastąpiło kolejne poronienie.
 
- Okres żałoby po stracie naszego drugiego nienarodzonego dziecka był po prostu okropny - Marysia nie kryje smutku. - Te wydarzenia wywarły negatywny wpływ na moją psychikę. Miałam lęki, trudno mi było funkcjonować, musiałam korzystać z porad psychologów.
Maria nie poddała się jednak. Postanowiła w dalszym ciągu walczyć o dziecko. Tomek podzielał w pełni jej zdanie i wspierał ją we wszystkich działaniach. A co najważniejsze - wierzyli, że wszystko się uda. Wykonali szereg specjalistycznych badań medycznych, a te nie wykazały żadnych nieprawidłowości.
 
 
 
strona: 1 2