DRUKUJ
 
Mariusz Furgał
Chorzy z miłości
List
 



z dr. Mariuszem Furgałem, psychiatrą, pracownikiem Zakładu Terapii Rodzin w Krakowie, rozmawia Marcin Jakubionek
 
 Dlaczego pracuje Pan z rodzinami?
 
Nie tylko z rodzinami - prowadzę także terapię indywidualną. Wybrałem jednak pracę w Zakładzie Terapii Rodzin, ponieważ w pewnym momencie - jeszcze na początku mojej kariery zawodowej - zainteresowały mnie przypadki zaburzeń, których ani medycyna, ani psychologia nie potrafiły trafnie zdiagnozować. Np. dziecko cierpiało na silne i periodycznie występujące torsje. Z punktu widzenia medycyny była to choroba refluksowa, ale leki, które stosuje się w takich przypadkach, były nieskuteczne. Od strony psychologicznej dziecko było okazem zdrowia. Co zatem wywoływało torsje? Psychologowie, mówiąc trochę żartobliwie, rozejrzeli się wokół i dostrzegli, że dziecko ma rodzinę. Okazało się, że to problemy w relacji między jego rodzicami były przyczyną tych zaburzeń.
 
Dziecko zachorowało, bo jego rodzice nie mogli się dogadać?
 
W terapii rodzin nazywamy to zjawiskiem delegacji. Jeżeli np. rozpada się więź między małżonkami, wtedy jeden z członków rodziny jest niejako delegowany do reprezentowania objawu: „choroby rodziny" - dziecko zaczyna sprawiać problemy wychowawcze, staje się niegrzeczne, zaczyna chorować. Problemy te nasilają się w miarę zaostrzania się kryzysu małżeńskiego. Widząc to, rodzice zawieszają spory i całą uwagę skupiają na dziecku, które w ten sposób dostaje niejako nagrodę za to, co mu się przydarzyło. Za każdym razem, gdy konflikt wybucha, historia się powtarza. Mechanizm ten wzmacnia zaburzenia dziecka i po pewnym czasie dochodzi do utrwalenia symptomu.
 
Dlaczego akurat dziecko staje się delegatem?
 
Dziecko zawsze bardzo intensywnie przeżywa to, co dzieje się pomiędzy rodzicami. Nie potrafi sobie radzić z emocjami tak jak dorośli. Nie umie się zdystansować, nie może pójść z kolegami na piwo ani też uciec od swojej rodziny. W systemie, którym jest rodzina, bywa ono najbardziej wrażliwym elementem. Podobnie jest z najsłabszym ogniwem - pęka, pomimo że w pozostałych też występują naprężenia.
 
Użył Pan pojęcia „system rodzinny"...
 
Mówiąc najprościej system rodzinny to wszystkie osoby tworzące rodzinę i interakcje, które między nimi zachodzą. Poszczególne elementy tego systemu połączone są między sobą siecią zależności - każda zmiana w jednym z nich pociąga za sobą zmiany w pozostałych. Jeżeli jakiś problem dotknie kogoś z rodziny, to jego konsekwencje ponoszą także pozostali jej członkowie.
 
Rodzina przypomina więc organizm, który np. reaguje na grypę podwyższoną temperaturą?
 
Można tak powiedzieć. System rodzinny zawsze broni się przed nowymi zjawiskami. Mówimy wtedy, że dąży do homeostazy - czyli do pewnej równowagi. Za wszelką cenę próbuje utrzymać rodzinę w całości, zachować status quo. Jednocześnie musi się dostosowywać do nowych wyzwań, przed którymi staje rodzina. Generuje więc energię, która potrzebna jest do zmian, przebudowy. W rodzinie ustawicznie ścierają się te dwie siły. Próbują się wzajemnie znieść, ale też jedna drugą kontroluje. Jeżeli jedna inicjuje zmianę, to druga dba o to, żeby nie była ona chaotyczna, przypadkowa czy destrukcyjna.
 
Przykładowo: dorosłe dziecko zakochało się i chce założyć własną rodzinę (czyli opuścić dotychczasowy system). W rodzinie pojawiają się wtedy rozmaite obawy i lęki. Rodzice mają wątpliwości, czy ich pociecha nie jest jeszcze za młoda na samodzielne życie, czy wybrała odpowiedniego partnera. Najczęściej te obawy mają charakter nieświadomy. Zależy im na tym, by ich dziecko się usamodzielniło i było szczęśliwe, ale gdzieś podświadomie odczuwają lęk - rozum mówi jedno, a serce podpowiada drugie. Nie mają żadnych racjonalnych powodów do obaw, a jednak się niepokoją. Dziecko również dopatruje się różnych niedogodności w opuszczeniu rodziny. Nie jest pewne, czy sobie poradzi, czy zarobi na swoje utrzymanie. W ten sposób system broni się przed zmianą. Miłość do przyszłego małżonka jest jednak tą energią, która popycha je do opuszczenia domu. Bilans tych wszystkich „za" i „przeciw" zdecyduje o tym, czy mu się to uda. Doświadczenie pokazuje, że większość dzieci po tych wszystkich prawie rytualnych czynnościach, które przygotowują rodzinę do zmiany, odchodzi i zakłada własną rodzinę.
 
 
 
strona: 1 2 3