DRUKUJ
 
o. Stanisław Morgalla SJ, Dorota Mazur
...nigdy się nie kończy...
Czas Serca
 



z o. Stanisławem Morgallą SJ, psychologiem, dyrektorem Szkoły Formatorów przy Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie, rozmawia Dorota Mazur
 
 Miłość to złożone pojęcie… To zarówno cnota, jak i uczucie. Jak zatem szukać, by znaleźć jej znaczenie?
 
Miłość to niekończąca się historia. Nie sposób zamknąć jej bajkową puentą: „... i żyli długo i szczęśliwie”. Po nocy poślubnej trzeba wstać i posprzątać po weselu, a po najbardziej romantycznym uniesieniu trzeba zejść na ziemię i wrócić do codziennych obowiązków, dlatego w miłości bardziej się liczy szukanie niż znalezienie jej ostatecznego znaczenia.
Poza tym miłość niejedno ma imię. Inna jest miłość małżeńska, a inna rodzicielska; inna przyjaciół, a zupełnie inna nieprzyjaciół. Inaczej kochamy ojczyznę, a inaczej ulubione rurki z kremem czy serial telewizyjny. Jeszcze inaczej wygląda miłość, gdy się ma lat kilkanaście, a inaczej, gdy zjadło się już wszystkie rozumy albo zęby. Czy to chodzi o jedną miłość, czy o różne miłości? Czy to chodzi o sztukę kochania, czy o sztuki do kochania? Ludzie od zawsze spierają się o to i będą spierali. I to się nigdy nie skończy, bo miłość nigdy się nie kończy.
 
Miłość własna to podstawa. Jednak najczęściej jest ona brana za egoizm, a przecież bez niej nie będziemy mogli przejść do innych rodzajów miłości...
 
Z chęcią zgodzę się z tym, że miłość własna jest podstawą miłości, i to wszelkiej miłości. Gdyby tak nie było, Pan Bóg nie męczyłby nas tak przykazaniem miłości bliźniego jak siebie samego. A Pan Bóg wie, co robi, bo żadne inne stworzenie tak Mu się nie udało, jak człowiek. W końcu przecież jesteśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo, więc serce mamy wystarczająco wielkie, by kochać wszystkich i wszystko.
Problemy zaczęły się jednak zaraz nazajutrz po stworzeniu, gdy między ludzi wcisnął się zły duch i z zawiści zaczął psuć, co się tylko dało. Wtedy pojawiła się miłość własna, która zaczęła trącić egoizmem. A jak się pojawiła? Diabeł podpuścił pierwszych ludzi i wmówił im, że Bóg ich oszukuje. Puścił plotkę na temat Pana Boga, gdzie odrobina prawdy umiejętnie została zmieszana z wielkim kłamstwem. Ale to chwyciło i do dzisiaj chwyta. Przecież plotką można zniszczyć każdą miłość, a tych, co z zawiścią patrzą na zakochanych, nie trzeba daleko szukać. Jak sobie z tym egoizmem radzić? Nazywając rzeczy po imieniu, ucząc się szczerego dialogu i wzajemnego wyznawania win. Ludzkie serce jest zdolne do przebaczenia, a to też jest miłość, nawet miłość do kwadratu, bo miłosierdzie.
 
Miłość kojarzymy z romantycznością, czymś wzniosłym, a zatem Eros jest niedoskonałą miłością?
 
Z tym Erosem jest jak z obieraniem cebuli: im do głębszych poziomów się dociera, tym łzy coraz bardziej lecą, ale na koniec nic nie zostaje w ręku. Przecież w greckiej mitologii Eros to nieślubny synek Biedy i Dostatku, który jest wykapanym dzieckiem swoich rodziców: obiecuje i kusi, ale na koniec zostawia człowieka sam na sam z całą jego biedą.
To dlatego dobre romanse w stylu Romea i Julii muszą się kończyć tragicznie, bo romantyczna miłość, jeśli nie umrze od trucizny czy sztyletu, to na pewno padnie od nieznośnej nudy, którą tchnie codzienność i zwyczajność. Czy kogoś wzruszyłby widok Julii biegającej między kuchnią, dziecięcym pokojem a telefonem od szefowej z pracy? Kogo zainteresuje Julia, która straciła powab swojej dziewczęcości, ale za to zyskała wszelkie atrybuty matki i żony, czyli parę kilogramów nadwagi?
 
strona: 1 2