DRUKUJ
 
Grażyna Kich
Dzieci Sancji
Cuda i Łaski Boże
 


 Bułgaria - nieskażona przyroda, pasma gór oraz błękitny brzeg Morza Czarnego. Naród bułgarski został ochrzczony wcześniej niż polski, lecz niemal pięćset lat panowania Turcji pozostawiło do dziś widoczne ślady w wielu dziedzinach tamtejszego życia. Katolicy stanowią zaledwie jednoprocentową mniejszość wyznaniową. Żyją w diasporze oddalonej od środowisk i krajów katolickich. Z braku powołań kapłańskich pospieszyli im z pomocą polscy kapucyni. Wśród nich znajduje się br. Tomasz Kryger, "dziecko Sancji". 
 
W Sofii, stolicy Bułgarii, wraz z dwoma współbraćmi od trzech lat posługuje brat Tomasz Kryger, który zakochał się w świętym Franciszku, biedaczynie z Asyżu i postanowił go naśladować. Dzisiaj sam jest szczęśliwy i niesie to szczęście innym. A dlaczego w Bułgarii? - Sam bym tego nie wymyślił, to wynika wyłącznie z poczucia humoru Pana Boga - dodaje ze śmiechem.
 
Ale zanim to nastąpiło, jego rodzice przeżyli chwile smutku i rozpaczy. Mieszkali w jednej miejscowości, niedaleko siebie. Do ołtarza zaprowadziła ich miłość. Oboje mieli liczne rodzeństwo. - Dziadków też pamiętam. Byli bardzo religijni, dawali nam chrześcijański wzór życia. Babcia uczyła mnie, jak odmawiać różaniec - wspomina brat Tomasz.
 
Wyproszone potomstwo
 
Wydarzenia te miały miejsce w Białośliwiu w archidiecezji gnieźnieńskiej. Tam właśnie od roku 1937 w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa posługiwały siostry serafitki. Były bardzo zżyte z ludźmi, posługiwały wśród chorych w domach, uczyły religii, do lat pięćdziesiątych XX wieku prowadziły ochronkę dla dzieci i pracowały w przychodni lekarskiej, dbały o kościół i zawsze były blisko ludzi. Niewiele ich było - najwyżej sześć - ale bardzo mocno oddziaływały na parafian, których życie upływało w cieniu "swoich" sióstr zakonnych. W ogrodzie sióstr serafitek były pierwsze truskawki i najsmaczniejsze maliny w okolicy, na które chodziliśmy po lekcjach katechezy. To właśnie do "swoich sióstr" zwracali się ze swoimi troskami i potrzebami zwykli ludzie.
 
- Rodzice czekali na dzieci trzy lata. To wydaje się niedługo, ale w pierwszym roku po ślubie mama poroniła, w drugim roku ciąża okazała się martwa. Takie fakty rodziły niepokój. Dlatego siostry serafitki poradziły, żeby rodzice modlili się za wstawiennictwem służebnicy Bożej siostry Sancji Szymkowiak - opowiada brat Tomasz i dodaje. - Rodzice otrzymali od sióstr obrazek z modlitwą. Mama z tatą codziennie odmawiali tę modlitwę. W modlitwie o łaskę potomstwa moich rodziców wspierały siostry serafitki oraz rodzone siostry mojej mamy. Jedna z sióstr serafitek przywiozła z Poznania listek z kwiatka z grobu siostry Sancji. Podarowała go mojej mamie, by go przy sobie nosiła. Mama przez czas bycia w stanie błogosławionym nie rozstawała się z listkiem i codziennie z tatą odmawiali modlitwę przez wstawiennictwo kandydatki na ołtarze ze zgromadzenia sióstr serafitek. Listek z grobu siostry Sancji był dla mamy duchową pomocą. Zapewniał ją o bliskości siostry Sancji. Mama nosiła ów listek wierząc, że Siostra Sancja pomoże jej w miesiącach noszenia nas pod sercem. Okazało się, że trwało to osiem miesięcy, jako że jesteśmy wcześniakami - kontynuuje brat Tomasz.
 
O tym, że wyproszonych dzieci jest dwoje a nie jedno rodzice dowiedzieli się dopiero tuż przed ich narodzinami. Bliźniaki - chłopiec i dziewczynka - urodziły się, a wśród bliskich zapanowała wielka radość i wdzięczność Panu Bogu.
  
 
strona: 1 2