DRUKUJ
 
o. Stanisław Wysocki OC
Czy śmierć boli?
List
 


Ból fizyczny można oszukać. Jeśli nie zadziałał ibuprom, to pomoże ketonal, a jak nie, to dadzą ci zastrzyk... Z bólem duszy jest inaczej. Trzeba znaleźć odpowiedź, trzeba jakoś zareagować. Nie można długo pozostać bez odpowiedzi na te pytania. Dlatego ludzie męczą się i szukają. Zauważyłem, że cierpienie zmienia ludzi, pomaga im przewartościować pewne sprawy w życiu, nieprawdziwe jest jednak powiedzenie, że ich uszlachetnia.
 
Owszem, spotykam osoby, które uświadamiają sobie wtedy, że śmierć będzie następnym, ostatnim, krokiem w ich życiu. Szli przez życie i radośnie, i w cierpieniu, z sukcesami i z porażkami, a teraz chcą jak najlepiej odejść. Nawet w rozmowie są bardzo spokojni, pogodni, zatopieni w modlitwie, z różańcem w ręku... Otwierają się na Boga, w Nim szukają odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego?". To jednak znikomy procent. Częstszą reakcją ludzi jest złość, pretensje do wszystkich, począwszy od Pana Boga, a skończywszy na rodzinie, lekarzach, wolontariuszach, pielęgniarkach. Odnoszę wrażenie, że chcą oni obdzielić innych swoich cierpieniem.
 
Czy to pytanie: „dlaczego?", zadają także Ojcu?
 
To podstawowe pytanie, dlatego często słyszę je w szpitalu. „Niech ksiądz mi powie, dlaczego ja tak muszę cierpieć?" „Za jakie grzechy?". Niestety choroba jest ciągle postrzegana jako kara Boża. Bardzo często odpowiadam: „Za żadne grzechy. Jeżeli Pan Bóg, który jest naszym najlepszym Ojcem, tak się zabawia z tobą, swoim dzieckiem, tak ci odpłaca za twoje życie, to ja pierwszy wypisuję się z tej partii".
 
To wystarcza?
 
Czasami sytuacja jest tak dramatyczna, że nie pozostaje nic innego, jak zareagować żartem. Kiedy widzę leżącą na łóżku trzydziestolatkę, żółtą, z pociętym podczas operacji, powykręcanym przez ból ciałem, to mam jej wtedy wykładać naukę Kościoła o cierpieniu? Ona potrzebuje przede wszystkim psychicznego wsparcia w walce o życie, pocieszenia, a nie pouczenia.
 
Zdarza się oczywiście, że ktoś drąży temat, dopytuje się. Wtedy poważnieję. Próbuję odpowiadać, że i cierpienie, i choroba, i śmierć są częścią życia, trzeba przez nie przejść. „Każdy z nas prędzej czy później się o tym przekonuje. Dzisiaj ty, jutro ja. Możesz z tego uczynić ofiarę Panu Bogu, bo ty, Jego dziecko, tak jak Jego Syn, niewinnie cierpisz". Wielu to uspokaja.
 
Znajdują odpowiedzi na swoje pytania?
 
Jeżeli ktoś jest wierzący - nie musi być solidny w praktykowaniu - bardzo często szuka odpowiedzi w religii i znajduje ją. Może więc powoli uspokajać ból duszy, znajdować antidotum. Pytanie jednak powraca - nawet jeśli się znajdzie odpowiedź na dzisiaj, na jutro, na pojutrze, to z chwilą, kiedy ból fizyczny się zwiększy, trzeba ją w sobie odnaleźć ponownie. Musi być ona naprawdę solidna, gdyż na końcu trzeba będzie się na niej oprzeć.
 
Gorzej jest z ludźmi, którzy są „letni" w swojej wierze. Ich też boli dusza, ale oni zupełnie nie mają, na czym się oprzeć. Są bezradni, gdy lekarz oznajmia na przykład, że zostały im trzy dni życia; są też najbardziej pogubieni. Trudno się do nich zbliżyć, bo napotyka się wtedy tupet, hardość, a nawet wulgarność.
 
Staram się do końca uszanować ich wybór. Kiedy wchodzę do sali, mówię zawsze: „Dzień dobry! Szczęść Boże!". Każdy wybiera to, co chce. Pytam wszystkich, jak się czują, czy czegoś nie potrzebują. Chcę im pokazać, że jestem, ale nie będę chodził i nagabywał: „nawróć się, nawróć się…". Poznałem kiedyś profesora, który trafił na oddział intensywnej terapii z powodu kłopotów z sercem. Przez tydzień wpadałem na chwilę, żeby posiedzieć, porozmawiać. Jego córce bardzo zależało, żeby pojednał się z Panem Bogiem i za każdym razem pytała mnie: „No i co, proszę Ojca, wyspowiadał się?". Za którymś razem zapytałem: „Pani go kocha?". „Tak" „To proszę szanować jego wolę. Wiele dyskutowaliśmy, niektóre z jego racji podzielam, inne szanuję. Nie mogę teraz namawiać go na spowiedź". To tak, jakbym miał powiedzieć: „Stary, słuchaj, łaziłem, traciłem czas, spowiadaj się, bo ja muszę odfajkować następnego nawróconego". W przeddzień wyjścia ze szpitala profesor podziękował mi za to, że na niego nie naciskałem. Po kilku tygodniach przyjechał znowu do szpitala, ale tylko po to, żeby się wyspowiadać. Miesiąc później zmarł.
 
 
strona: 1 2 3 4