DRUKUJ
 
Tadeusz Basiura
Spór o naukę religii w szkołach
materiał własny
 


Nieliczni, chociaż bardzo głośni przeciwnicy religii w szkole, jako argument przeciwko jej nauczaniu w ramach istniejącej bazy oświatowej podnoszą sprawę przymuszania do uczęszczania na te lekcje uczniów określających się jako ateiści. W tym wieku (12-17 lat) ateizm częściej zastępuje znana szkolna wymówkę „brzuszek i główka” niż świadomy i zdeklarowany wybór. Ot, niewielka grupa uczniów próbuje w ten sposób urwać się z zajęć, gdzie wymagana jest określona wiedza. Gdyby np. chemia, czy matematyka miały podłoże religijne, również byliby gorliwymi ateistami, byleby nie chodzić na te lekcje. Oczywiście, wystarczą 2-3 dominujące osoby w klasie, aby pociągnąć za sobą kolejne 4-5 osób i już rodzi się problem braku lekcji określonej przepisami alternatywnej dla nauki religii – etyki. Tylko gdyby takie lekcje były prowadzone (w klasie musi być przynajmniej 7 osób chcących na nią uczęszczać), zaraz okazałoby się, że nie ma na nie kto chodzić. Przykładem mogą być liczne szkoły niepubliczne, które również nie mają w programie lekcji etyki, bo... nie ma na nie chętnych! Wszelkie zarzuty przeciwników nauki religii na brak w programie szkół nauki etyki są tylko akademickimi dywagacjami.

Trudno sądzić, aby nastoletnim wieku można było być pewnym swojego światopoglądu. Owszem, niektórzy młodzi ludzie nie chodzą do kościoła, nie przystępują do spowiedzi św. i Komunii św., ale to nie oznacza ich ateizmu. Raczej świadczy o powierzchownym wychowaniu religijnym w domach. Ale to wcale nie oznacza, że jest on ateistą! Aby do takiego wniosku dojść, potrzeba stosownej wiedzy, doświadczenia życiowego oraz wynikającego z nich wewnętrznego przekonania. Deklaracje o ateizmie szkolnej młodzieży trudno za takie uznać. Trzeba poznać istotę wiary, trzeba poznać treść Biblii, aby móc w oparciu o rzeczowe argumenty określić się jako ateista. Ojciec św. Jan Paweł II w czasie swojej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny powiedział znamienne słowa: „Każdy człowiek, który wybiera światopogląd uczciwie, według własnego przekonania, zasługuje na szacunek. Natomiast niebezpieczny, powiedziałbym, dla jednej i dla drugiej strony, i dla Kościoła, i dla tej drugiej strony – nazwijcie ją jak chcecie – jest człowiek, który nie wybiera ryzyka, nie wybiera wedle najgłębszych przekonań, wedle swojej wewnętrznej prawdy, tylko chce się zmieścić w jakiejś koniunkturze, chce płynąć, kierując się jakimś konformizmem, przesuwając się raz na lewo, raz na prawo, wedle tego, jak zawieje wiatr.” Czy kunktatorstwa należy uczyć dzieci i młodzież? Bo do tego zmierzają akcje przeciwników nauki religii w szkole, mówiący o ogromie ateistów wśród młodzieży. A może dać im czas na podjęcie takiej decyzji, aż dorosną? Nikt ich przecież siłą przy Kościele nie więzi. A może to przeciwnicy Boga sieją zamęt w młodych umysłach, wtrącając się w uprawnienia rodziców i wmawiają im młodzieży, że są ateistami, i nie muszą chodzić na lekcje religii? Znamienne, że ta młodzież, niby przymuszana wbrew swojemu światopoglądowi do nauki religii, za 3-5 lat zanosi swoje niemowlęta do kościoła, aby przez Chrzest św. włączyć je do chrześcijańskiej wspólnoty. Świadomie i z pełną odpowiedzialnością podejmują decyzję za swoje dziecko. Wszystko to jest w wyraźnej sprzeczności z tym, czego niby domaga się ucząca się młodzież.

Sztandarowym argumentem przeciwników nauki religii w szkole są koszty, które w związku z tym trzeba ponieść. W ich mniemaniu, koszty, jakie pochłania nauka religii, są przyczyną braku możliwości rozwoju szkól, kształcenia dzieci i młodzieży na wyższym poziomie. Faktem jest, że ok. 31 tys. księży i katechetów – nauczycieli religii jest wynagradzanych za swoją pracę. Ale czy kwota ok. 500 - 600 mln złotych rocznie może być sumą decydującą o poziomie polskiej edukacji? Poza tym na te koszty patrzy się w kategorii pieniędzy wyrzuconych w błoto. Nikt z oponentów nawet nie próbuje zestawić tych kosztów z korzyściami, jakie nauka religii daje w całokształcie edukacji i wychowania młodego pokolenia. A że takie są, nie ulega to żadnej wątpliwości, dlatego tak skrupulatnie są przemilczane. Gdyby edukację oprzeć tylko na przedmiotach, które potrzebne są w dorosłym życiu, to czy np. zasadne są koszty ponoszone na lekcje śpiewu, plastyki. Jakoś to nikomu nie przeszkadza, że ta nauka przyda się tylko bardzo nielicznym. Tutaj nie mówi się o kosztach, zmarnowanych pieniądzach, rzeszy niepotrzebnych nauczycieli, o istniejących możliwościach rozwijania talentu poza szkołą.


 

 
strona: 1 2 3