DRUKUJ
 
Mateusz Czarnecki
Niewyspane ojcostwo
List
 


Poza tym hodowałem w sobie kilka budzących moje poczucie zadowolenia pomysłów na kontakt z własnymi dziećmi. Te jednak w większości nie wytrzymały konfrontacji z osobowościami mych potomkiń. Ich płci (jak dotychczas same córki) i charakterów w swoich błogich planach na rodzicielstwo nie byłem w stanie wymyślić. A także tego, że i mnie samego pojawienie się dzieci odmieni.

Chcę być tym, kim jestem

Moje dzieci teraz są jeszcze małe. Szybko rosną. Swoją obecnością wyrażają zmienną postać świata. Po sobie tego nie widzę. Dzieci - to moje przemijanie. Wraz z nimi stałem się starszym pokoleniem. Zacząłem dobrowolnie odchodzić. Ustępować drogi. Dzieci są przede mną. Jeszcze ode mnie zależne, ale – tymczasowo. Muszę przyznać, że to dobra perspektywa do myślenia ożyciu jako czymś niezwykłym.

Byłem świadkiem, czy nawet uczestnikiem, porodu moich trzech córek. Mój udział w dziele stworzenia. Źródło, z którego czerpię żywotność, w którym się przeglądam, patrząc co dzień na moje córki, kontemplując ich rozwój, przy całym zmęczeniu, czerpiąc energię z ich nieustającej ruchliwości. Teraz mogę już z nimi rozmawiać. Prowadzimy poranne boje o wyjście do przedszkola, pertraktacje na temat zjedzenia obiadu. Rozsądzam burzliwe spory o kredkę. Ale też odpowiadam na pytania dotyczące świata, których sam nigdy bym nie wymyślił. I choć czasem bywam na granicy rozstrojenia lub rutyny, choć popadam w rodzicielski banał lub przelotny despotyzm, to moje nawyki i przyzwyczajenia mają krótkie nogi. Bo po prostu chcę być tym, kim jestem: mężem i rodzicem.

Ojcostwo niewyspane, zmartwione i...

Tego, o czym mówię, nie da się odkryć na wstępie, przewidzieć lub z góry założyć. Doświadczenie nakłada się na chwilę, w której ono przychodzi. Żeniąc się, nie mogłem wiedzieć, jak jest po ślubie, niemiałem jeszcze dwudziestu trzech lat. Wystarczyło jednak, że miałem narzeczoną, którą chciałem poślubić. Podobnie jest z rodzicielstwem. Do tej chwili nie mam poczucia, bym dorósł do podjęcia roli ojca. Ale cóż po poczuciu, kiedy co dzień budzę się (lub też że jestem budzony) jakoś na wskroś jako tato. I to ojcostwo, to wejście w rzecz mnie przerastającą, przyszło i przychodzi tylko wraz z ojcostwem. Nie wcześniej. Ojcostwo moje rozgrywa się tu i teraz, na moich oczach. Czasem jest ono niewyspane, innym razem zaczyna się martwić, ma w sobie tyle znoju, co i radości. I nie da się tych rzeczy zbilansować, oddzielić ani rozróżnić. Ojcostwo jest moją najmocniejszą i najsłabszą stroną zarazem.

To nie popłaca?

Bóg obdarzył mnie trojgiem dzieci. Nie mówię, że to koniec. Ale moja rodzina już jest określana jako wielodzietna. To słowo nie popłaca. Mieć "wiele dzieci" oznacza wiele kłopotów, które z czasem tylko wzbierają na sile. Rosną razem z potomstwem. Dziś dają zagwozdkę na zaś, na całe życie, jakiekolwiek ono się okaże. Bo mieć kilkoro dzieci znaczy ? zawężać tym dzieciom szerokie pole rozwoju, liczba warsztatów, treningów, wyjazdów… Można zaplanować szkołę muzyczną, jazdę na koniach i naukę trzech języków. Zakładać, że uczyni się z dziecka człowieka renesansowo wszechstronnego. Ale gdy dzieci jest gromadka i każda czynność odbywa się kosztem wielu innych czynności, okazuje się, że ideał ten zostaje za plecami. Ograniczenia w tej dziedzinie bywają bolesne. Ale to one pozwalają rozbić bańkę mydlaną, którą jest współczesna obsesja zapewnienia młodym "wszystkiego": od najszerszego wykształcenia, możliwości rozwijania skrytych talentów i przyszłych zainteresowań, po dojście do obfitego źródła zarobku. Nie o to idzie, by nie chcieć dobrobytu czy poszerzania horyzontów. Ale gdy nie da się zadbać o bardzo wiele, okazuje się, że potrzeba mało albo tylko jednego: wspólnoty. Nic nie zastąpi tego, że jesteśmy razem, stwarzamy dom, swój sposób życia.

My, rodzice, nie rezygnujemy ze swoich zamiłowań. Życie rodzinne wprowadza liczne ograniczenia, ale dzieci nie są piątym kołem u wozu. Przeciwnie, uczestniczą w naszym życiu. Widzą, jak podchodzimy do przyjaźni. Być może same przejmą zasadę, że nie ma nic nad spotkanie z bliskimi.

Nie mamy możliwości odbywać dalekich podróży. Jeździmy więc niedaleko. Dzieciom zupełnie to wystarcza, a okolice, region – gdziekolwiek się zamieszka  – zawsze kryją bogactwo ciekawych miejsc, mogą stać się inspiracją, choćby do tego, by kiedyś wybrać się dalej.

Razem czytamy książki. Może nie przeczytamy bardzo dużo, ale nauczymy zamiłowania do czytania. I tak dalej. Każda rodzina wypracowuje swój styl, tworzy własną kulturę i może znakomicie przygotować do wyjścia w świat.

Tu muszę zakończyć, ponieważ myśl, którą jeszcze chciałem zapisać, uciekła mi za sprawą najmłodszej córki. Mając, pod nieobecność mamy, dość zabawy, chwyciła się mojej nogi i zaczęła płakać, co oznaczało, że jest zmęczona i ani chwili dłużej nie da rady zająć się sobą sama. A gdy już ją uśpiłem, wątek zgubił się zupełnie...

Mateusz Czarnecki

 
strona: 1 2