DRUKUJ
 
Wojciech Zagrodzki CSsR
Dylematy wiary i niewiary w Boga cz. II
Kwartalnik Homo Dei
 


Szukam, o Panie, Twojego Oblicza (Ps 27,8)

Przeczytaj część I wywiadu!


Wojciech Zagrodzki CSsR: Wspomniał Ksiądz Profesor o wierzących nie praktykujących. Dzisiaj socjologowie rozpoznają inną kategorię: praktykujących, chociaż nie wierzących. Czy podtrzymywanie praktyki religijnej jako uświęconego tradycją zwyczaju może obudzić wiarę u tych ludzi (myślę np. o zwyczaju święcenia pokarmów na Wielkanoc)?

ks. Waldemar Chrostowski: Mówienie o "praktykujących, którzy nie wierzą" to bardzo zręczny chwyt, który ma osłabić Kościół i zachwiać przekonaniami tych, którzy do niego należą. Nie ma paraleli między wyrażeniem "wierzący nie praktykujący" oraz "praktykujący, którzy nie wierzą".

To pierwsze widać na zewnątrz, natomiast drugiego nie widać, a nawet więcej: widać coś zupełnie przeciwnego, bo patrzymy na ludzi, którzy uczestniczą w praktykach religijnych. O ile w pierwszym przypadku możemy dość rzetelnie ocenić skalę i rozmiary zaniedbania i absencji w praktykach religijnych, o tyle w drugim przypadku zupełnie z zewnątrz próbujemy dociec, co dzieje się we wnętrzu ludzi, którzy spełniają praktyki religijne. Owszem, zachowanie wielu z nich może wyglądać na powierzchowne, ale wielce ryzykowne i niesprawiedliwe byłoby zarzucanie im obłudy. Może się okazać, że w tego typu ocenach kryje się wola podważenia dobrych intencji wiernych, którzy pokonując własne słabości i trudności, biorą jednak udział w akcie religijnym. Wspólnotowe wyrażanie wiary chrześcijańskiej już samo w sobie zasługuje na wielki szacunek i rodzi pozytywne skojarzenia i skutki. Udział w akcie religijnym ma zawsze wymiar świadectwa dawanego Bogu. Jeżeli wierni uczestniczą w obrzędach i nabożeństwach, to czymś nieodpowiedzialnym jest sugerowanie, że praktykują, aczkolwiek nie wierzą. Kto ma termometr pokazujący stan sumienia w sprawach wiary?

Trzeba powiedzieć jasno: lepiej, gdy choćby raz w roku ktoś pojawia się w kościele, np. na wielkanocnym poświęceniu pokarmów, niż miałby nie przyjść do kościoła ani razu. Poświęcenie pokarmów jest składnikiem rodzimej tradycji chrześcijańskiej, który przywołuje wspomnienia z dzieciństwa i pozwala spojrzeć na siebie z innej strony niż codzienne zabieganie i zwyczajność. Oczywiście, przyjście raz w roku to nie ideał! Taki chrześcijanin nie będzie wzorem do naśladowania dla tych, którzy systematycznie uczestniczą w liturgii, ale może być powodem do refleksji dla tych, którzy do kościoła nie przychodzą wcale. Tym ludziom należy powiedzieć: jeżeli nie możesz dać Bogu więcej, daj przynajmniej odrobinę, ale nie pozwól sobie wmówić, że nie ma w tobie nic religijnego. Ponadto święcenie pokarmów ma charakter wspólnototwórczy, gdyż tworzy i umacnia więzi między ludźmi. Gdy w Wielką Sobotę na święcenie pokarmów przychodzą tysiące wiernych, widać, że łączy ich coś więcej niż to, że mieszkają obok siebie. Są wartości, które jedni przeżywają głębiej, inni płycej, ale jednak przeżywają. I to jest cenne.

Jeżeli wiara Izraelitów wyrosła w tak silnej tradycji religijnej, to dlaczego na kartach Starego Testamentu tak często widaćślady ich wątpienia? 

Skoro ślady wątpliwości, jakie odczuwali Izraelici, pojawiają się na kartach Biblii, to znaczy, że nie zostały one zafałszowane ani przemilczane. Nie można ignorować wątpliwości, które nosimy w sobie, ani sztucznie dławić wątpliwości innych ludzi. Odwaga wiary polega nie na tym, że stronimy od trudnych pytań, lecz na tym, że nie poprzestajemy na łatwych odpowiedziach. Izrael pozostawił liczne świadectwa szukania Boga, a nawet zmagania się z Nim. Nie zawsze mamy odwagę, by wyzwania i problemy wiary stawiać tak zdecydowanie i otwarcie, jak to jest w Biblii. Wolimy "upudrowaną" wersję pobożności, w której wszystko układa się w ciąg wierności, posłuszeństwa, czystości itd. Lecz Stary i Nowy Testament są dalekie od takiego obrazu religijności. W księgach świętych zachowały się świadectwa wielu niewierności i zwątpień, ale gdy o zwątpieniu i upadkach mówi się otwarcie, wtedy wszystko staje się łaską. Biblia to zapis trwającej przez stulecia przygody z Bogiem. Izraelici często stwierdzali swoje niewierności i widzieli, że zło bywało od nich silniejsze, ale jednocześnie odkrywali, że moc Boża jest silniejsza niż zło, które ich ogranicza i przygniata. Bóg potrafi tak ułożyć ludzkie losy, że ostatnie słowo, jeśli tylko pozwolimy, zawsze należy do Niego. Wiele ludów, które stanowiły ogromne potęgi (Sumerowie, Babilończycy, Asyryjczycy, Hetyci, Egipcjanie), przepadło, a Izraelici trwali i przetrwali.

Lecz i ich los okazał się dramatyczny, bo w pewnym momencie historii znacząca ich część powiedziała "nie" Bogu, który objawił się w Jezusie Chrystusie. To "nie" trwa po dzień dzisiejszy w judaizmie. Z drugiej strony, niemała część Izraelitów powiedziała Bogu "tak". Pierwszą wśród nich była Maryja, w której dokonało się przejście od nadziei żydowskiej do nadziei chrześcijańskiej, a następnie apostołowie, uczniowie i pierwsi wyznawcy, którzy rekrutowali się z ludu Bożego wybrania. Ich "tak" stało się początkiem Kościoła. Jeżeli niekiedy przychodzi nam do głowy, by potępiać tych Izraelitów, którzy powiedzieli Bogu "nie", musimy pamiętać z całą pokorą, że to żydowskie "nie" jest także obrazem "nie", które mówią Bogu również chrześcijanie. A mówimy Bogu "nie" wtedy, gdy grzeszymy. W tym znaczeniu żydowskie "nie" staje się też obrazem wszystkich, którzy wprawdzie wyznają Jezusa wargami, ale sercem bywają od Niego daleko. To jest najtrudniejszy aspekt chrześcijańskiej tożsamości.

 
strona: 1 2 3 4