DRUKUJ
 
Leszek Galarowicz
Nie taki bobas straszny, jak go malują
Przewodnik Katolicki
 


Zaskakujący scenariusz

Życie pisze nam nieraz zupełnie zaskakujące scenariusze. Kilka lat temu do głowy by mi nie przyszło, że jako młody tata wcielę się w rolę opiekunki. Nie zadecydowały o tym ani moje lenistwo, ani fakt, że chciałem na własnej skórze sprawdzić, jak wyglądają uroki samodzielnego zajmowania się małym dzieckiem. Zadecydował przypadek. Dzięki zrządzeniu losu znalazłem się w roli, w której na pewno nie czułem się pewnie. Musiałem zmienić swoje przyzwyczajenia i spróbować oswoić się z niespodziewaną sytuacją. W pewnym sensie moje położenie przypominało położenie mojego synka. Obaj uczyliśmy się nowych umiejętności, spędzania ze sobą czasu, zabawy, bycia razem, tak żeby się sobą nie znudzić. Krok po kroku poznawaliśmy tajniki pielęgnacji, jedzenia i picia. Jeśli komuś wydaje się, że całe popołudnie opieki nad raczkującym „sprinterem” jest czasem relaksu, pozostaje w wielkim błędzie.

Nie wiem, czy dam radę

Zanim regularnie sam zacząłem zajmować się moim pierworodnym, jak prawie każdy młody ojciec, miałem mnóstwo obaw. Najbardziej bałem się tego, że nie będę umiał właściwie odczytać potrzeb mojego syna. Rozpoznanie u półrocznego malca, kiedy chce mu się jeść, spać, a kiedy go coś boli, bywa nie lada wyzwaniem, nie tylko dla nieopierzonego taty. Wkrótce okazało się, że nie taki bobas straszny, jak go malują.

Przewijanie od początku nie sprawiało mi większych trudności, bo z konieczności przeszedłem przyspieszony kurs przez pierwsze dni życia mojego potomka. Karmienie, przewożenie autem, ubieranie na spacer, nie daj Boże przebieranie, nie było już tak łatwe, zwłaszcza na początku. W miarę jak upływały kolejne tygodnie, nabierałem coraz większej pewności i sprawności w opiece nad Tomusiem.

Jedną z najważniejszych barier, które musiałem pokonać, było wyzwolenie się ze stereotypu, że zajmowanie się małym dzieckiem jest niemęskie. Wprawdzie podział na obowiązki typowo męskie czy damskie coraz bardziej się zaciera, jednak w społecznym odbiorze mężczyzna, który poświęca dziecku więcej czasu niż kobieta, traktowany jest z pewną podejrzliwością. Coś z nim musi być nie tak, skoro postanawia opiekować się dzieckiem. Albo go żona zmusiła, albo to jakiś fajtłapa, który z braku zajęcia musi opiekować się swoją pociechą. W gruncie rzeczy najtrudniejsze było nie tyle obalenie tego stereotypu, ile przekonanie samego siebie, że opieka nad Tomusiem odbierze mi część męskości i sprawi, że stanę się bardziej zniewieściały.

Bilans zysków i strat

Daleki jestem od idealizowania sytuacji, w której zamiast rozwijać się zawodowo, więcej czasu spędzam z synkiem. Jeśli ktoś twierdzi, że opieka nad niemowlakiem to tylko radość, satysfakcja i beztroskie spędzanie czasu, nie ma pojęcia o „urokach” rodzicielstwa: zmęczeniu, znużeniu, czasem braku cierpliwości i zniechęceniu. Współczesny człowiek cierpi na chorobę zachłanności: wydaje mu się, że może mieć w życiu wszystko, a przecież doskonale wiadomo, że jest to nierealne. Życie polega na umiejętnym podejmowaniu wyborów, rezygnowaniu z tego co mniej ważne na rzecz wartości ważniejszych. W moim przypadku o wyborze tego co ważniejsze zadecydowało za mnie życie.

Nie da się ukryć, że zawodowo czy finansowo w ostatnim czasie straciłem. W dłuższej perspektywie te straty raczej będą miały niewielkie znaczenie. W przeciwieństwie do zysków, które powinny być widoczne na długie lata. Z korzyści obopólnych – dla synka nieoceniona jest dłuższa obecność rodzica przy nim w początkowym okresie życia. Dla mnie – mocna więź, która wytworzyła się między nami, podpatrywanie, jak syn się zmienia i uczy nowych rzeczy.

Leszek Galarowicz
 
strona: 1 2