DRUKUJ
 
Cezary Sękalski
Różne oblicza strapienia duchowego
Głos Ojca Pio
 


W czasie studiów, tuż przed sesją, miałem kilkutygodniowy epizod samotnego mieszkania w gajówce. Mój ówczesny tryb życia można uznać za daleką analogię sposobu funkcjonowania ojców pustyni, choć w bardzo okrojonym czasowo wymiarze i bez konieczności wyplatania koszów, aby się utrzymać. Nie była to jednak tylko romantyczna sielanka, bo czas ten dał mi również okazję do zmierzenia się z chorobą pustelników, jaką stanowiło duchowe zniechęcenie.

Między acedią a strapieniem duchowym

Mistrzowie życia duchowego wszystkich epok dobrze znali ten problem, choć w różny sposób go nazywali i interpretowali. Dla Ewagriusza Pontyjskiego i innych ojców pustyni była to acedia. Z kolei św. Franciszek "braćmi muchami" nazywał tych, którzy, mimo że wstąpili do jego zakonu, chcieli być "bezczynni w służbie Bożej". Wreszcie św. Ignacy Loyola w swoich regułach rozeznawania duchów mówi o strapieniu duchowym, określając je jako ciemność w duszy, zakłócenie w niej, poruszenie do rzeczy niskich i ziemskich, niepokój z powodu różnych miotań i pokus, skłaniający do nieufności, bez nadziei, bez miłości. Dusza stwierdza wtedy, że jest całkiem leniwa, letnia, smutna i jakby odłączona od swego Stwórcy i Pana. Stan ten przeciwstawia pocieszeniu duchowemu, będącemu wszelkim pomnożeniem nadziei, wiary i miłości i wszelkiej radości wewnętrznej, która wzywa i pociąga do rzeczy niebieskich i do właściwego dobra.

Chęć i niechęć

Któż z nas nie zna obydwu tych stanów? Wystarczy wspomnieć te momenty z naszego życia, kiedy z entuzjazmem i nadzieją rzucaliśmy się ku jakiejś nowej działalności i każdy podejmowany wysiłek przynosił szybką gratyfikację w postaci poczucia satysfakcji z dobrze wykonanego zadania. Znamy też i odwrotne stany, kiedy każda kolejna godzina dłużyła się nam niemiłosiernie i nieustannie wynajdowaliśmy sobie coraz to nowe pozorne działania, których jedynym celem było zająć nas na chwilę i odciągnąć od właściwej pracy. Chyba najlepiej takie zachowanie opisuje wspomniany już Ewagriusz z Pontu: Demon acedii, nazywany także demonem południa jest najuciążliwszy spośród wszystkich demonów. Nachodzi  mnicha koło godziny czwartej i osacza jego duszę aż do godziny ósmej. Najpierw sprawia, że słońce zdaje się poruszać zbyt wolno lub wręcz nie poruszać wcale, a dzień tak się dłuży, jakby miał pięćdziesiąt godzin. Następnie przymusza mnicha, aby ciągle wyglądał przez okno i wybiegał z celi, by wpatrywać się w słońce, jak daleko jeszcze do godziny dziewiątej; albo by oglądał się tu i ówdzie, czy któryś z braci nie [nadchodzi]. Wzbiera w nim jeszcze nienawiść do miejsca, [w którym mieszka], do takiego życia i do ręcznej pracy. I [podsuwa myśl], że zanikła miłość wśród braci, a nie ma nikogo, kto by go pocieszył. [...] Sprawia, że opanowuje go tęsknota za innymi miejscami, w których łatwiej znaleźć to, co konieczne [do życia], i rzemiosło, które wymaga mniej wysiłku, a przynosi więcej korzyści. I dodaje, że podobanie się Panu nie jest zależne od miejsca. Wszędzie bowiem - mówi - można wielbić Boga.

Miłe złego początki

Również i ja w nowym miejscu zamieszkania pełen byłem entuzjazmu. Dla typowego mieszczucha, jakim byłem, domek w lesie, z dala od szosy, wydawał się rajem, ale pierwsza lekcja pokory przyszła bardzo szybko. Był środek zimy. W gajówce nie było zbytnich wygód i aby utrzymać jako taką temperaturę, trzeba było palić w kaflowym piecu. Któregoś dnia rano obudził mnie chłód. Zamiast jednak przyjąć z pokorą ten niepokojący znak i od razu zareagować, postanowiłem jeszcze trochę pospać, głębiej opatulając się kołdrą. Błąd był ewidentny, bo z każdą chwilą było coraz zimniej i kiedy później, cały dygocąc, popędziłem do drewutni, aby narąbać drewna, okazało się, że zamarznięte kloce nie poddają się łatwo uderzeniom siekiery. Potem pojawił się kłopot z rozpałką, bo w wystygłym piecu zmrożone szczapy nieprędko chciały się rozpalić, a kiedy w końcu się to udało, trzeba było czekać, aby piec się rozgrzał i zaczął oddawać ciepło wychłodzonemu pomieszczeniu. Ta przygoda nauczyła mnie, że dla mojej nowej formy życia wewnętrzna dyscyplina jest podstawą.
To trywialne doświadczenie można z powodzeniem odnieść także do bardziej poważnych elementów naszego funkcjonowania, a zwłaszcza do życia duchowego. Nieraz z powodu różnych zaniedbań sami wpędzamy się w trud i zniechęcenie.

Zaczyna się niewinnie, od rezygnacji z wierności naszemu życiu modlitewnemu. Tłumaczymy się brakiem czasu, zmęczeniem, zbytnim zapracowaniem. Kiedy jednak pozwalamy na przedłużenie się tego stanu, niepostrzeżenie tracimy wewnętrzny dynamizm, a na koniec wpadamy w chroniczne niezadowolenie z siebie i zniechęcenie. Jest to tym bardziej dotkliwe, że naprawienie szkody zwykle wymaga o wiele więcej pracy i zaangażowania, niż gdybyśmy pewne zadania ascetyczne wykonali we właściwym czasie. Łatwiej bowiem dorzucić do pieca parę drew, niż rozpalać od nowa wystygłe palenisko.
Zaniedbanie to najbardziej typowa przyczyna stanu strapienia, najbliższa acedii. Święty Ignacy Loyola mówi: ponieważ jesteśmy oziębli, leniwi lub niedbali w naszych ćwiczeniach duchowych; i tak z powodu naszych win oddala się od nas pocieszenie duchowe.

 

 
strona: 1 2 3