DRUKUJ
 
o. Michał Zioło OCSO
O nudzie w życiu duchowym
Miesięcznik W drodze
 


Przenosiny wiedzy do serca również niezbyt nam się udają, dlatego organizujemy następne spotkanie, ciesząc się mimo wszystko, że znów ktoś będzie tylko dla nas, będzie o nas myślał, zerkając do kalendarza, że wniesie w nasz świat trochę ludzkiego ciepła. W oczekiwaniu zaś na spotkanie, rozmowę, list żyjemy zwykłym rytmem naszych dni, traktując je nieco jako formę zastępczą egzystencji - tego prawdziwego życia, które dopiero - daj, Panie Boże - ma się objawić. To jest ta nasza, umieszczona bardzo daleko w przestrzeni, jak jarzący się punkcik w tunelu, nadzieja. Może więc kiedyś... pocieszamy się, kładąc się spać wraz z naszymi trudnymi do uśmierzenia bólami: pragnieniem i oskarżeniem.

Jak nam radzą
 
Trzeba też powiedzieć, że żywot pociech niosących w sobie wiadomości o Bogu, o nas, Jego i naszych działaniach jest relatywnie krótki - to, co jeszcze kilka miesięcy temu było dla nas prawdziwym objawieniem, wiadomością z mocą stale obecną przy wszystkich troskach dnia, w pewnej chwili przestaje żyć jako światłość i objawienie pocieszające nas z wielką siłą i staje się kolejną prawdą, o której wiemy, że istnieje, jest słuszna, ale egzystencjalnie poza naszym zasięgiem. Czytając nasze gorączkowe notatki z kolejnej konferencji czy lektury, zaopatrzone w wykrzykniki, strzałki, zamknięte w kolorowe koła, ginące w geometrii podkreśleń, dziwimy się, jak tak banalne zdanie mogło wzbudzić w nas takie emocje. Tu może jednak pojawić się proste wyjaśnienie, że moje niedbalstwo jest powodem wyparowania entuzjazmu i osłabienia duchowej chłonności. Udajemy się więc skruszeni po duchową poradę. Z nadzieją oczywiście, że ten bardziej doświadczony od nas "radny" obdarzy nas kolejną rewelacją, która pozwoli nam trwać w pionie przez kolejne kilka miesięcy.

Notabene można stworzyć prawdziwą klasyfikację "radnych" - coś na kształt duchowego Linneusza... Są i nam schlebiający, są i tacy, dla których stanowimy pretekst do rozwiązania własnych problemów, są i tajemniczy - wzorem Ojców Pustyni wypowiadający oderwane od kontekstu rozmowy zdania, są radni zniecierpliwieni, którzy poświęconym samurajskim mieczem rozcinają najbardziej skomplikowane węzły naszych problemów. Są i tacy, którzy milczą, aby niczego nie zasugerować, bo wszystko ma się odbywać po wolnej i świadomej decyzji etc., są i mile pobłażliwi, którzy już na początku naszego wyznania wiedzą, o co chodzi, i przyzwalająco kiwają głowami, że "proszę kontynuować, ale miałem już takie przypadki".

O ulotnych uczuciach

Przyznać trzeba, że dość często wskazówki nam udzielane lub wskazówki, których udzielamy, niebezpiecznie rozczłonkowują rzeczywistość, bronią jednego elementu kosztem drugiego. Podam bardzo prosty przykład: ile razy słyszeliśmy, że modlitwa to nie uczucia. Albo miłość to nie uczucia. 
 
Zapewne ktoś skarżył się, że źle się modli, bo nic nie odczuwa. Albo że przestał kochać, bo nic nie odczuwa. Porada taka może na chwilę uspokoić skołatane sumienie, ale tak naprawdę niczego nie załatwia, bo przecież zostaje pamięć chwil, w których modlitwie towarzyszyły uczucia, a miłości ogromne wzruszenie. Mamy też wrażenie, że tamte chwile były naiwne, nieopierzone, a teraz stoi przed nami twardy obowiązek i wykluczenie z praw do jakiejkolwiek przyjemności. Na osłodę możemy powtarzać zasłyszane zdanie, że oto Bóg traktuje nas w tak oschły sposób, gdyż dorośliśmy. Nie twierdzę przy tym, że takie wyjaśnianie nie zawiera prawdy, ale jest ona cząstkowa. Zdrowiej jest pokazywać człowieka jako całość: można więc powiedzieć, że modlitwa to także moje uczucia, które ze względu na swoją właściwość szybko się ulatniają - coś jak bąbelki z szampana, jednym słowem starać się przedstawić sferę ludzkiego duchowego "organizmu" jako dopełniającą się jedność. Doskonale widział to św. Paweł, opisując Kościół jako ludzkie ciało: nie może ręka powiedzieć nodze: "Nie potrzebuję cię". Nie może rozum powiedzieć uczuciu: "Nie potrzebuję cię", ani wola rozumowi - "Chcę żyć sama".

Pozostaje jednak zasadnicze pytanie, jak żyć nagromadzoną wiedzą duchową? Spieszę od razu powiedzieć, że porada: odrzuć to, co do tej pory zgromadziłeś, spal wszystkie swoje notatki, a książki schowaj do kartonów etc. - nie ma wielkiego sensu. Wiedza bowiem nie była taka zła, książki również przyniosły nam wiele dobrego, zapamiętane rozmowy z "radnymi" nie były całkiem głupie i niepotrzebne. Więc? Kolejna porada? A czy mamy inne wyjście?
 
strona: 1 2 3 4 5 6