DRUKUJ
 
o. Michał Zioło OCSO
O nudzie w życiu duchowym
Miesięcznik W drodze
 


Wiele już wiemy o acedii, duchowej nudzie, oschłości, dotkliwym braku smaku w modlitwie, w czytaniu Biblii, dla wielu z nas jest to od pewnego czasu stan permanentny, obecny dyskretnie, lecz stale towarzyszący nam jak cień, jak choroba. Pierwszym odruchem człowieka jest: "wyzwolić się!". Oznacza to w naszej interpretacji powrót do stanu, w którym żyłem prawdami objawiającymi mi nowe tereny w życiu duchowym, przywołanie radości obcowania z Bogiem, nazwania odważnego moich zaniedbań. Albo też stanowcze stwierdzenie wzorem lisa z bajki: "te winogrona są zielone, kwaśne" - czyli położenia krzyżyka na przeszłości, uznania ją za infantylną, coś na kształt przedszkola duchowego, z którego się wyrasta w końcu. Takie egzorcyzmy nie starczają na długo. Duch oschłości, acedii - nudy znów nas ogarnia.

Zostań z sobą

Można postąpić inaczej, płynniej. Nigdzie nie wychodzić, nie szukać na gwałt "radnego", nie postanawiać: "muszę się wyzwolić, na miłość Boską!". Zostać z sobą. Kiedy wracam zmęczony do domu, w którym czekają na mnie niezałatwione sprawy, chorujące przewlekle dzieci, zrzędliwy teść lub wtrącająca się we wszystko teściowa, niezapowiedziany gość, wysoki rachunek za telefon, pusta lodówka, zmęczony mąż, milcząca żona... zostać z sobą, a nawet ze swoimi myślami: "Nie zniosę już tego dłużej" lub nawet: "Świetnie, chcę żyć Regułą św. Benedykta, a nie potrafię opanować swojego zmęczenia i rozdrażnienia!", lub z jeszcze bardziej powalającą myślą: "Gdyby ich tu nie było, mógłbym przynajmniej skupić się na modlitwie, co za obrzydliwe życie!". Po co udawać, że nie są to moje myśli lub że są to myśli mnie niegodne? Te właśnie myśli, "zostając z sobą", trzeba "do końca wymyślić", ale przecież tak właśnie czynimy w większości przypadków, starając się przy tym, aby nakarmić dziecko, zbiec do sklepu na pospieszne zakupy, zakręcić się koło obiadu czy wziąć się za przetykanie zatkanego zlewu! W większości przypadków właśnie "zostajemy z sobą", bo nie mamy dokąd uciec!

Jednym słowem samo życie uczy nas mądrych zachowań, o których później czytamy w bardzo mistycznych analizach. Wiadomo, że własne mniej smakuje i mniej jest pożądane niż obce. Nie mówię: "pokochaj to, co już posiadłeś z duchowej wiedzy", ale "żyj, jak żyłeś do tej pory", z wypróbowanymi w trudnych momentach odruchami - przecież twoja duchowa walka, wypróbowane zachowania mają swoją długą i dzielną historię - nie warto jej zmieniać i niszczyć czy też pogardzać nią. Powiem więcej - życie duchowe to nade wszystko wypracowywanie dobrych przyzwyczajeń, można nawet powiedzieć - odruchów. Codzienne życie jest jak doskonałe ćwiczenie, ale ćwiczenie, które nie ma mnie prowadzić do innego, wyobrażonego życia, ale właśnie przywrócić temu konkretnemu czasowi i konkretnej przestrzeni.

Używam wyrażenia "życie duchowe", by podkreślić, że istnieją w nas sfery, które pozwalają nam panować nad czystą biologią, być odpowiedzialnym i kochać - co mogę wyrazić i tak, że przez "nielogiczne" i "marnotrawne" czyny wypływające ze sfer ducha możemy przekraczać logikę genetycznego determinizmu. Czynię to jednak niechętnie. Wolę raczej mówić prosto o "życiu" i choć to termin nieostry - wierzę, że wypowiadając to słowo, intuicyjnie ujmujemy siebie w jedności naszego ciała i ducha. Tak bowiem zostaliśmy stworzeni przez Boga, że wszystko w nas jest ważne, najważniejsze. Gdy tak zaczniemy na siebie patrzeć, patrzeć z szacunkiem, nasze spojrzenie na otaczający świat, sprawy nas angażujące, gesty czynione i odczytywane, stany smutku, radości, zawieszenia etc. zmieni się niewyobrażalnie - stanie się spojrzeniem szacunku, zgody, mądrości.

Zrezygnowanie ze zbyt wybujałej refleksji nad życiem nie oznacza zachęty do bezmyślności, stanowi raczej zachętę do życia. Życia nie da się tak naprawdę do końca opowiedzieć, choć znamy bardzo piękne próby w literaturze i sztuce - życiem trzeba żyć, ale może nade wszystko na początku życie trzeba zobaczyć. Zobaczyć raz jeszcze, ale nie zatrzymując się i dokonując konkretnej analizy każdego ruchu. Raczej zdobyć się na odwagę nieinterpretacji, odwagę otwartych drzwi oczu i serca, odwagę drobnej życzliwości wobec tego, co się dzieje z nami, w nas, do czego jesteśmy zmuszeni, zaproszeni, co możemy odrzucić i wybrać. Tak przynajmniej mówią o swoim życiu mnisi, którzy muszą czasami odpowiadać na wiele kłopotliwych, bo teoretycznych okrutnie pytań i w trakcie tych odpowiedzi - nie tak wcale rzadko - tworzą, niestety, niestworzone, czyli teoretyczne, rzeczy.
 
strona: 1 2 3 4 5 6