DRUKUJ
 
Wojciech Zagrodzki CSsR
Dlaczego ludzie przestają chodzić do kościoła?
Kwartalnik Homo Dei
 


z o. prof. Jackiem Salijem OP rozmawia Wojciech Zagrodzki CSsR

Kardynał Stanisław Dziwisz w słowie pasterskim na adwent 2009 roku napisał: Zwracam się także do młodych, również do tych, którzy zwykle nie uczestniczą w niedzielnej Eucharystii. [...] Powiedzcie nam, dlaczego nie ma was wśród nas? Co wam przeszkadza, abyście się modlili razem z nami? Słowa te są wskazówką: nie wystarczy konstatacja faktu, że znacznej części wiernych nie ma w świątyni; trzeba również pytać o przyczyny ich nieobecności. Jakie przyczyny mógłby wskazać Ojciec Profesor?

O takich oczywistych powodach odchodzenia od Kościoła, które tkwią w grzechu człowieka, pewnie jeszcze w naszej rozmowie sobie powiemy. Dzisiaj wielkim problemem stało się to, że wielu z nas traktuje Kościół jako instytucję usług religijnych. A wobec instytucji usługowej klient jest kimś z zewnątrz, nawet jeśli jej usługi całkowicie go zadowalają i korzysta z nich stale. Dystans wobec instytucji pogłębia się, jeśli usługi świadczone są byle jak albo jeśli instytucja konkurencyjna po trafi danego klienta obsłużyć lepiej.

Musimy to sobie wyraźnie uświadomić, że dzisiaj niejeden katolik porzuca praktyki religijne albo nawet odchodzi od Kościoła do innych wspólnot wyznaniowych, bo zraził się do Kościoła jako do instytucji usługowej: natrafił na nieodpowiadających mu księży, nie widział dla siebie miejsca w anonimowym tłumie niedzielnej Mszy Świętej, denerwował go poziom kazań. Takie podejście do Kościoła można częściowo zrozumieć. Dzisiaj człowiek nie przeżyje jednego dnia bez korzystania z dziesiątków różnego rodzaju instytucji usługowych. W tym kontekście pokusa, aby i Kościół potraktować jako jedną z takich instytucji, jest zrozumiała, co wcale nie znaczy, że takie traktowanie Kościoła można usprawiedliwić.

Zauważmy jeszcze, że najważniejsze odejście takich ludzi dokonuje się nawet nie wtedy, kiedy oni przestają do kościoła regularnie chodzić, ale już wtedy, kiedy Kościół jest dla nich tylko zewnętrzną instytucją, z której usług się korzysta.

Czy jednak chodzenie do kościoła dla zaspokojenia potrzeb religijnych nie jest zarazem wyrazem zagubienia Pana Boga? Jeśli najważniejsze są potrzeby, to w końcu Pan Bóg jest brany pod uwagę tylko o tyle, o ile te subiektywnie odczuwane potrzeby zaspokaja. Czy odejście od udziału we Mszy Świętej jest jedynie kryzysem praktyki religijnej, czy zarazem jest znakiem kryzysu wiary?

Żeby wszystko było jasne: nie ma nic nagannego w tym, że mam religijne potrzeby i staram się je zaspokajać. Czymś niewłaściwym jest dopiero traktowanie Kościoła jako jedynie instytucję usług religijnych. A co do samego pytania. Nie ulega wątpliwości, że odejście od regularnego uczestnictwa we Mszy Świętej wiąże się z kryzysem wiary. Ten kryzys mógł się zacząć już wówczas, kiedy ktoś zaczął traktować świątynię jako "stację usług religijnych". Już wtedy zaczęło się dokonywać w tym człowieku wyobcowanie z Kościoła.

W tym miejscu trzeba zwrócić uwagę na to, że są również tacy katolicy, którzy do kościoła chodzą rzadko, bo nauczyli się swoje potrzeby religijne zaspokajać poza Mszą Świętą. Nieraz bardzo szczerze modlą się oni czy to w domu, czy na łonie przyrody, a również w świątyni, ale wtedy, gdy jest w niej pusto i cicho. Takich praktyk bym nie zwalczał, a nawet – sądzę – trzeba do nich zachęcać, byleby zarazem stanowczo podkreślać, że modlitwa osobista, choć bardzo ważna, nie zastąpi Mszy Świętej, bo Eucharystii nie zastąpi nic. Podczas tylko osobistej modlitwy nie przystąpię przecież do Komunii Świętej! Podkreślałbym jednak, że coś podejrzanego jest w takiej modlitwie chrześcijanina, której obca jest jakakolwiek tęsknota za Eucharystią.

Zwróciłbym jeszcze uwagę na stosunkowo nową praktykę, jaką wprowadziliśmy w naszych świątyniach, która również odzwyczaja od przychodzenia do kościoła...

Jak to: praktyka duszpasterska odzwyczaja ludzi od kościoła?

Nie jest to praktyka duszpasterska, ale zwyczaj – bardzo zawstydzający. Mianowicie z obawy przed złodziejami zaczęliśmy zamykać nasze kościoły. Odpychamy w ten sposób ludzi, którzy chcieliby się tam pomodlić. Jest to wielka krzywda wyrządzona nawet i tym, którzy wprawdzie nie mieli zwyczaju wpadania choćby tylko od czasu do czasu do pustego kościoła na krótką modlitwę, ale przynajmniej wiedzieli, że coś takiego jest w ogóle możliwe, i w końcu jednak czasem z tej możliwości korzystali.

W niektórych kościołach otwarta jest przynajmniej kruchta, z której przez oszklone drzwi widać tabernakulum. Dobre i to, jednak prawdziwe pogrążenie się w adoracji jest w tych warunkach praktycznie niemożliwe. W kruchcie jest za ciasno, zbyt ruchliwie, nie ma tej intymności, jaką można znaleźć po wejściu do kościoła. Nieznana kobieta cała pogrążona w modlitwie, której widok tak istotnie przyczynił się do nawrócenia świętej Edyty Stein, w kruchcie nie mogłaby modlić się tak intensywnie. Nawet psychologicznie biorąc, nie są to pełne odwiedziny, jeśli otwarto przede mną tylko przedsionek.

 
strona: 1 2 3 4 5 6