DRUKUJ
 
Andrzej Sobczyk
Umrzyj zanim umrzesz, abyś nie umarł jak będziesz umierać
Mateusz.pl
 


Najpierw umrzeć?

Żył kiedyś w Indiach bardzo bogaty i hojny Pan, który codziennie rozdawał część swojego majątku, dając każdego dnia innej grupie ludzi. Jednego dnia były to wdowy, drugiego inwalidzi, trzeciego biedni studenci, itd. Jedynym warunkiem było to, że ci, którzy otrzymywali, musieli czekać na swoją kolej w milczeniu. Kiedy przyszedł dzień na adwokatów, jeden z nich wygłosił piękną mowę, w której przekonująco argumentował, dlaczego to właśnie on powinien otrzymać, ale szczodry Pan po prostu koło niego przeszedł, jakby go w ogóle nie zauważył. Następnego dnia dar mieli otrzymać kulawi. Adwokat przywiązał sobie dwie deseczki do obu stron nogi udając kalekę, ale bogaty Pan natychmiast go rozpoznał i ominął go. Nazajutrz była kolej na wdowy, adwokat więc przebrał się za wdowę, ale i tym razem nie udało mu się oszukać hojnego Pana. W końcu adwokat wpadł na taki pomysł. Umówił się z grabarzem, który owinął go w całun i położył na drodze, gdzie miał przechodzić bogacz. Pomyślał bowiem, że hojny Pan z pewnością okaże się litościwy i rzuci jakieś złote monety na jego pochówek, a wtedy podzieli się nimi z grabarzem. Przechodząc, Pan rzeczywiście wysypał złoto na jego całun. Ręka adwokata szybko przedarła się przez całun, aby chwycić złote monety zanim zdąży to zrobić grabarz. Następnie adwokat zrzucił z siebie całun i zawołał, „Widzisz Panie, w końcu otrzymałem z twojej hojności!”. „Tak” odpowiedział Pan „ale najpierw musiałeś umrzeć.”

Jednym z morałów tego opowiadania jest to, iż możemy otrzymać hojne dary od Pana dopiero wtedy, kiedy nauczymy się milczeć i słuchać, kiedy umrzemy dla siebie samego. Dzisiaj milczenie stało się rzeczywiście wielką sztuką. Prawie każdy z nas chce mówić, a nie słuchać. Kiedy pozornie słuchamy, jest to często bardzo powierzchowne. Po kilkunastu czy kilkudziesięciu sekundach słuchania drugiego człowieka już wiemy, co mu odpowiedzieć i czekamy tylko na okazję otwarcia ust, nie słuchając już więcej tego, co on do nas mówi. Czasami tak naprawdę nie słuchamy od samego początku, tylko czekamy niecierpliwie na naszą kolej powiedzenia tego, co chcemy, bo to się nam wydaje najważniejsze. Najzabawniejsze jest, kiedy dwie osoby mówią do siebie jednocześnie, bo wtedy żadna nie chce słuchać nawet przez moment. Jeśli nie potrafimy kogoś wysłuchać w skupieniu i do końca, to dajemy mu do zrozumienia, że on dla nas nie jest ważny. Nigdy nie będziemy w stanie pomóc drugiej osobie jeśli nawet nie jesteśmy w stanie jej cierpliwie wysłuchać, w pełni koncentrując się na tym, co ta osoba chce nam powiedzieć i co tak naprawdę ją boli.

Strach przed ciszą

Innym powodem dlaczego nie słuchamy do końca jest to, że boimy się ciszy. Widać to nawet w liturgii. Pomimo zachęt ostatniego soboru i szczegółowych komentarzy w Mszale rzymskim, zalecających święte milczenie w pewnych momentach sprawowania Eucharystii, nie czujemy się z tym komfortowo i często spieszymy się, nie zostawiając sobie czasu na refleksję. Nie bójmy się ciszy, bo ona jest nam bardzo potrzebna. Dopiero w tej ciszy możemy się zastanowić, co tak naprawdę usłyszeliśmy i zadać drugiej osobie pytania, które nas upewnią, albo skorygują nasze zrozumienie problemu. Druga osoba musi wiedzieć, że to, co do nas mówi, rzeczywiście do nas dotarło zanim zdecyduje się kontynuować i otworzyć przed nami jeszcze bardziej intymnie.

Oczywiście, potrzeba milczenia i słuchania odnosi się nie tylko do drugiego człowieka, do tego, co on i Duch Święty przez niego ma nam do powiedzenia, ale również do bezpośredniego słuchania Boga w czasie naszej modlitwy. Ile to razy odmawiamy, czy też raczej odklepujemy modlitwy tak, jakbyśmy musieli tylko wypełnić jakąś powinność. Zaproszenie do głębszej modlitwy traktujemy jako podjęcie dodatkowych zobowiązań. Jeśli do tej pory mówiliśmy jakąś modlitwę poranną i wieczorną, to teraz dodajemy różaniec, koronkę, rachunek sumienia, kilka litanii, brewiarz, drogę krzyżową, gorzkie żale, codzienną Eucharystię, modlitwę za kogoś, etc., etc. Nawet na adoracji staramy się mówić coś do Boga. Rezultatem tego mnożenia zobowiązań jest najczęściej coraz większe zmęczenie – i nic w tym dziwnego – skoro sami nakładamy na siebie coraz większe ciężary.

Odpocząć w głębokiej ciszy


Być może Bóg wcale nie chce, abyśmy się tak sami umęczali. Może hojny i szczodry Pan chce, abyśmy odpoczęli w głębokiej ciszy, bo dopiero wtedy naprawdę możemy Go usłyszeć, dopiero wtedy nasza modlitwa będzie bardziej autentyczna, bo będzie to słuchanie samego Boga, a nie ciągłe mówienie? Czy naprawdę wydaje nam się, że my mamy tyle mądrości w sobie, iż musimy jej jak najwięcej Bogu przekazać? Jeśli to Bóg jest mądrością, to zacznijmy Jego słuchać, zamiast zagłuszać go naszą mową i naszymi myślami.

 
strona: 1 2