DRUKUJ
 
ks. Adam Rybicki
Świątobliwy, ale nieszczęśliwy
Pastores
 


Nie chciał wejść, czyli nie chciał brać w tym wszystkim udziału. Nie chciał brać udziału w prawdziwym życiu, które jest, jakie jest, zawiera wzloty i upadki. Gdyby ojciec go nie przekonał (z przypowieści nie wynika, czy go przekonał, czy nie), ze złości może starszy syn poszedłby znów na pole i ze złością wbijałby motykę w ziemię, a każdy dźwięk dobiegającej do jego uszu muzyki potęgowałby jego gniew. Potem poszedłby do gospody i zamknąłby się ze swoim gniewem we własnym pokoju i we własnym ciasnym sercu. Po­trzebował jednak pomocy, słów ojca, jego zaproszenia, by wszedł i bawił się razem. Jak widać, z tej sytuacji żalu i smutku znów wyprowadza go ojciec. Czy nam to nie przypomina, że gdy jesteśmy zamknięci w jakimś smutku, żalu czy złości, musimy po prostu więcej się modlić, może nawet "na siłę", żeby dać się z tego dołka wyprowadzić łagodnym słowem Ojca?

Jezus – Syn szczęśliwy

Czy bycie synem szczęśliwym, choć ciężko pracującym dla Ojca, to abstrakcja? Czy każdy może tego doświadczyć? Jeśli ktoś widzi u siebie podobne uczucia, jakie szarpnęły starszym synem w dniu powrotu z "wycieczki" jego młodszego brata, to co może zrobić, by nie dać się przez nie poszarpać? Co zrobić, by mówiąc: "tyle lat ci służę i nie przekroczyłem nigdy twojego nakazu", nie mówić tego z wyrzutem i złością, lecz z poczuciem zadowolenia?

Jezus jest wcieleniem tej postawy i tego stanu – jest Synem szczęśliwym. Pokazuje drogę do tego szczęścia, drogę wyrwania się ze wszystkich niszczących odczuć, które ujawnił starszy syn, posłuszny, wierny, ale bardzo nieszczęśliwy.

W kilku miejscach Jezus bardzo wyraźnie mówi, co konkretnie trzeba robić, aby być szczęśliwym: czuwać (zob. Mt 24,46), być bezinteresownym wobec potrzebujących (zob. Łk 14,14), czynić wszystko, by ucztować kiedyś w królestwie niebieskim (zob. Łk 14,15). Jezus nie mógłby uczyć ludzi o szczęściu, gdyby sam go nie zaznawał.

Jako pierwszy stopień na tej drodze do szczęścia Jezus umieścił relację z Ojcem, a szczególnie jej jakość, jej temperaturę. Mając blisko Ojca, będąc z Nim, będąc gorącym (a nie zimnym ani letnim), nikomu niczego się nie zazdrości, nie ma się poczucia straty, gdy Ojciec przygarnia grzesznika. W łączności z Ojcem po prostu wszystko cieszy, na wyższych rejestrach tej jedności cieszy nawet ubóstwo i cierpienie. W łączności z Ojcem przejmuje się Jego wzrok i myśli, Jego oczami widzi się powracających grzeszników i własną nędzę, która może nie ujawniła się tak bardzo na zewnątrz, ale nie oznacza, że jest mniejsza niż u kogokolwiek innego. Jest wreszcie możliwa taka jedność, która każe szukać tylko Jego woli i niczego więcej; szukanie i pełnienie Jego woli staje się czymś tak ważnym jak pokarm (Jezus właśnie tak to przeżywał – zob. J 4,34). Nie trzeba jednak przypominać, że ten rodzaj relacji z Ojcem nie jest jak siła mięśni, którą można wyćwiczyć. To dar Ducha Świętego; można go nazwać darem pobożności lub bojaźni Bożej, bo właśnie one w pewien sposób tworzą nasze synowskie odniesienie do Ojca. Duch Święty w nas może nam udzielić takiej serdecznej relacji, takiego zaufania i takiej radości przebywania z Ojcem. Trzeba o to prosić. Jezus nalegał, abyśmy o to prosili, a na pewno dostaniemy. Warto przypomnieć, że słów: "Tyś jest mój Syn umiłowany" Jezus nie usłyszał ze względu na siebie, tylko ze względu na nas. Jezus zaprasza, byśmy poprzez jedność z Nim nieustannie słyszeli te słowa skierowane właśnie do nas. One leczą ze smutku, ze wszystkiego, co nie pozwala cieszyć się życiem.

Sztywność i zimno w relacji do przebaczającego Boga (a może do przebaczenia w ogóle) Jezus zauważył kiedyś u faryzeuszy: gdy kobieta cudzołożna obmywała mu nogi, a faryzeusze na to szemrali, Jezus wziął jednego z nich na bok i wskazując na kobietę, powiedział, że ona nieustannie okazuje Mu czułość, a do niego: "Nie powitałeś mnie pocałunkiem" (Łk 7,45). Serce faryzeusza doznało wstrząsu, może zawstydzenia, gdy Rabbi dał mu do zrozumienia, że jest na początku drogi, że nie za wiele pojmuje z tego życia i z Boga, którego przed chwilą tak gorliwie wyznawał. Ta scena pokazuje, jak wiara faryzeusza zostaje zakwestionowana, a co więcej, za przykład wiary i miłości temu gorliwemu człowieko­wi Jezus dał kobietę cudzołożną, co musiało dla niego być bardzo nie­przyjemne. Może czasem i do nas Jezus mógłby powiedzieć podobne słowa: nie okazujesz mi serdeczności i czułości, stoisz z boku i oceniasz innych, jak starszy syn "nie chcesz wejść", czyli nie chcesz uczestniczyć w naszej wspólnej radości. Czy na pewno, stojąc z boku i oceniając innych, porównując się z nimi, jesteś szczęśliwy?

Jezus uczy nas także wnikliwego patrzenia, dobrego wzroku: abyśmy widzieli otaczający nas świat, wraz z jego niuansami i odcieniami, takim, jaki on jest. Tej przenikliwości i przebiegłości domagał się na przykład wtedy, gdy mówił, że mamy być "jak węże" (Mt 10,16). Jezus pragnie, abyśmy widzieli grzech takim, jaki on jest, bez lukru, z całą jego zgnilizną i konsekwencjami. Chce, żebyśmy widzieli grzesznika również w całej prawdzie: gdy idzie grzeszyć, byśmy mu nie zazdrościli, gdy wraca, byśmy też mu nie zazdrościli, że dostaje "najlepszą szatę, pierścień i sandały". Jezus uczy nas wreszcie, że gdy i nam powinie się noga, gdy roztrwonimy część majątku i nie będziemy już się tak dobrze czuli ("Oto tyle lat ci służę i nie przekroczyłem nigdy Twojego nakazu" – pogratulować dobrego samopoczucia!), zawsze możemy wrócić, a nie błąkać się gdzieś po dalekich stronach i jeść strąki, które jedzą świnie. Powrót zawsze jest możliwy – oto kolejny powód do radości, powód, którego jakoś nie zauważył starszy syn. Nie stójmy z boku, wejdźmy do radości Pana. Nie bójmy się wejść tam, gdzie tańczą i jedzą utuczone cielę. Ucieszmy się Bogiem, który jest dla nas aż tak dobry.

ks. Adam Rybicki
 
strona: 1 2 3