DRUKUJ
 
Dariusz Piórkowski SJ
Wielkanocne cechy ucznia Chrystusa
Mateusz.pl
 


Miłość Piotra jest szczera, ale krucha. Cała Janowa ironia polega na tym, że Piotr, będąc nadal słabą owcą, pretenduje do miana pasterza, chociaż nie wie jeszcze o tym, że nie jest do tego zdolny. Bardziej polega na sobie i swoim szlachetnym zapale, chociaż Jezus zapewnia go podczas Ostatniej Wieczerzy: „„Dokąd Ja idę, ty teraz za Mną pójść nie możesz, ale później pójdziesz” (J 13, 36). Jak wobec tego reaguje Piotr? Mówi: „Nie, mylisz się, mogę pójść za Tobą teraz”. Tak naprawdę apostoł zapiera się Jezusa już w Wieczerniku, nie przyjmując do wiadomości słów Chrystusa. Zamiast słuchać i otworzyć się na działanie Boga, chce wziąć sprawy w swoje ręce. Dopiero po Śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa, miłość Piotra zostanie oczyszczona i podniesiona na wyższy poziom.

Ta postawa nie dotyczy, oczywiście, jedynie Piotra. Jej korzenie tkwią głęboko w sercu każdego z nas. Jest to fałszywe poczucie samodzielności, poleganie na sobie, często szlachetne i pobożne mniemanie, że to my musimy składać Bogu ofiarę, poświęcać się dla Niego i aktywnie działać, zapominając równocześnie, kto tak naprawdę jest źródłem wszystkich darów. Jednakże przeciwną skrajnością może być brak owocnego działania, obojętność, a nawet oziębłość. Obie postawy wypływają ze słabego doświadczenia bliskości Chrystusa.

Miłość Boga i Jego wsparcie otrzymywane bez ustanku

Dlatego abyśmy byli zdolni do prawdziwej służby, a nie do woluntaryzmu i poprzestawania na przeciętności, musimy najpierw zdać sobie sprawę, nie tylko raz, ale ciągle, że bez ustanku otrzymujemy miłość Boga i Jego wsparcie. List do Kolosan mówi wyraźnie, że „w Chrystusie wszystko trwa w istnieniu” (Kol 1,17). Bez podtrzymującej mocy Boga, cały świat wespół z nami rozpadłby się w jednej chwili. Następnie musimy świadomie zaakceptować w sobie postawę Umiłowanego Ucznia, który przyjmuje miłość i pozwala, aby już otrzymane dary zostały jeszcze bardziej pomnożone przez Chrystusa, a wtedy będziemy mogli stać się Piotrem, który po Zmartwychwstaniu działa z pokorą i zaufaniem w Bożą moc.

Jezus mówi do swego Ojca: “Wszystko Moje jest Twoje, a Twoje jest moje” (J 17,10). W Ewangelii św. Mateusza pada podobne wyznanie: „Wszystko przekazał mi Ojciec mój” (Mt 11,27). Chrystus nie wstydzi się tego, że ciągle wszystko otrzymuje od Ojca i działa mocą swojego Ojca. Nie czuje się pomniejszony, ani mniej wolny przez to, że jest zależny. Jego miłość właśnie dlatego okazała się tak wielkoduszna, ponieważ był nieskończenie otwarty na dar. My często mylimy niezależność z samowystarczalnością, chociaż nikt z nas ani przez chwilę w tym życiu nie jest samowystarczalny. Próbujemy jednak temu zaprzeczać i odcinać się od źródła, które pomnaża życie dane nam już w chwili stworzenia.

Śniadanie, które Jezus przygotował dla uczniów na brzegu jeziora oraz cudowny połów ryb wskazują na Eucharystię, gdzie wszyscy w szczególny sposób uczymy się postawy Umiłowanego Ucznia. Tam właśnie jej powoli nabywamy. Słuchamy słów Jezusa. Wspólnie wyznajemy wiarę w Jego Zmartwychwstanie. Dzielimy się i spożywamy jedno Ciało i Krew Pana. Eucharystia odwołuje się do naszej wewnętrznej potrzeby duchowego pokarmu, ponieważ wszyscy jesteśmy głodni. Ten głód jest właśnie niczym innym niż naszą zbawienną zależnością od Boga i siebie nawzajem.

Ale to nie wszystko. Wychodząc z kościoła, jesteśmy zaproszeni do tego, aby upodabniać się do przemienionego Piotra, który po Zmartwychwstaniu ponownie wezwany jest przez Chrystusa do służby. Podobnie jak Jezus karmił głodnych; umył nogi swoim uczniom; zadbał o to, aby zmęczeni apostołowie mieli co jeść, tak samo zwraca się do każdego z nas podczas każdej Eucharystii: „To czyńcie na moją pamiątkę”! Tutaj nie chodzi jedynie o to, aby nieustannie sprawować mszę św., ale także o wezwanie do pójścia w ślady Chrystusa, do czynienia tego, czego nas uczy swoim słowem i gestami. Dlatego na końcu mszy jesteśmy rozesłani (nie opuszczamy bowiem kościoła jak sklepu czy urzędu, w którym załatwiliśmy sprawę), by przez służbę uobecniać Zmartwychwstałego Pana w świecie.

Czy kochasz mnie?

Widać to szczególnie w drugiej części 21 rozdziału Ewangelii św. Jana, w której następuje „rehabilitująca” rozmowa z Piotrem. Jezus pyta jego i każdego z nas: „Czy kochasz mnie? Jeśli tak, to myj nogi twoim braciom i siostrom, nakarm ich, troszcz się o nich, nie przechodź obojętnie wobec potrzebującego, bez względu na to, czy będzie to twój mąż lub żona, dziecko lub rodzeństwo, sąsiad lub człowiek obcy, wspólnota Kościoła lub społeczeństwo”.

Jednakże, aby to się stało faktem, musimy „narodzić się z góry”, jak mówi Pan do Nikodema, przyjąć inny sposób patrzenia na świat, otworzyć Bogu możliwość bardziej efektywnego działania w naszym wnętrzu. To otwieranie się nigdy się nie kończy. Przez całe życie i wieczność winniśmy pielęgnować w sobie postawę Umiłowanego Ucznia, który przyjmuje, słucha i doświadcza.

To „narodzenie z góry” wydarzyło się w chwili naszego chrztu. Zwiększyło się nasze otwarcie na Boga, przynajmniej sakrament ten stworzył w nas taką możliwość. Od nas zależy, czy będzie przepływać do nas coraz więcej miłości i innych Bożych darów. Z chrztem nierozerwalnie wiąże się Eucharystia, uprzywilejowany kanał miłości Boga. Na tym polega nasze Zmartwychwstanie, które zaczyna się już na ziemi. Rozpoznanie ukrytej obecności Chrystusa w nas i w innych, bezdenna studnia orzeźwiającej wody, pożywny chleb na drogę zaoferowany nam za darmo w sakramentach.

Zmartwychwstanie jest nowym sposobem życia, w którym przyjęcie darów przeplata się ze służbą. To życie jest ciągle podtrzymywane w nas przez Boga. Św. Jan Ewangelista ma rację. Zmartwychwstanie to nic innego jak kochanie Boga w drugim człowieku, ponieważ tędy wiedzie najpewniejsza droga do szczęścia.

Dariusz Piórkowski SJ
 
strona: 1 2