DRUKUJ
 
o. Michał Zioło OCSO
Ocean Boga
Miesięcznik W drodze
 


Jednak jest to dziwna nienawiść, bo nie kaleczy wcale naszych bliskich i dalszych. Nas też nie kaleczy – dotyka za to naszego grzechu i tego wszystkiego, co w nas jest dwuznaczne, podejrzane. Zaczynamy wychodzić do światła. Mówi św. Bernard: „Powiedzieliśmy już, że przyczyną celową miłości Boga jest sam Bóg. Przyczyną sprawczą i celową. Sam wywołuje to pragnienie, rozpala uczucia, uwieńcza dążenia. Czyni tak, że może być kochany. On staje się przedmiotem naszej miłości, aby uniesienia naszych serc nie były daremne. Miłość Jego uprzedza nas i nagradza. Uprzedza, ponieważ jest najłaskawszy, nagradza, gdyż jest najsprawiedliwszy, jest pełen słodyczy i pozwala nam to odczuć. Ma wiele dóbr dla wszystkich, którzy Go wzywają, lecz nie może dać nic lepszego niż siebie”.

Głód jasności, piękna, czystości, ofiary obudzony w nas przez Niezmierzonego jest więc najpierw oczyszczeniem i przywróceniem prawidłowych funkcji mojemu sercu, oczom i językowi. To on pozwala krytycznym okiem spojrzeć na moją przeszłość. Czy nie przypomina ona nieco historii ludzkiego pragnienia opisanego przez św. Bernarda? „Każdy człowiek, zgodnie z właściwościami umysłu, pragnie tego, co posiada większą wartość, i z niczego, co gorsze, nie może być zadowolony. Kto na przykład ma piękną żonę, z przyjemnością ogląda się za piękniejszą. Kto nosi cenną suknię, szuka jeszcze cenniejszej. Bogaty zazdrości bogatszemu od siebie. Dziedzic wielkich włości z roku na rok powiększa swe dobra i osiedla. Znasz zapewne właścicieli wykwintnych pałaców, którzy niemal codziennie budują coś nowego, burzą stare domy, zmieniają, unowocześniają, z kwadratowych przerabiają na koliste. A cóż powiedzieć o ludziach zajmujących wysokie stanowiska? Jakżeż oni – kierując się fałszywą ambicją – pną się coraz energiczniej po stopniach kariery! I w tym wszystkim nie widać końca, ponieważ nie znajdują owego »najwyższego« i »najlepszego«. Trudno się dziwić, że nie ma zadowolenia w rzeczach zwyczajnych ten, kto nie doszukał się ich w wyższych”.

Dzięki mojemu nowemu spojrzeniu potrafię także zobaczyć, że mój dawny Bóg był kimś żywo przypominającym inne konsumpcyjne dobra. To prawda – zajmował szczyt wysokiej piramidy moich ambicji, ale właściwie jako gwarant wiecznego szczęścia, aby wszystko odbyło się bez niespodzianek po mojej śmierci. Przynajmniej po śmierci, bo nasze życie zdaje się nam fatalną pomyłką… brodzeniem w stawie, kiedy wszystko przecież wskazywało, że zostanę kapitanem dalekomorskiego okrętu. Pisze św. Bernard: „Życie jest jednak krótkie i zdolności ludzi bywają bardzo ograniczone. Te i inne okoliczności sprawiają, że drogi ich pełne są niedoli i trudów; dlatego nie są zdolni osiągnąć wszystkich swoich zamierzeń”.

Zapytajmy jednak, na czym tak naprawdę koncentruje się to moje coraz silniejsze pragnienie nowego? Czujemy przecież podskórnie, że nie jest to jeszcze jedna terapia ani kolejne postanowienie poprawy, i nie złapanie chwilowego wiatru w żagle interesuje mnie w postaci wiedzy, interpretacji mojego połamanego życia. Niezmierzony Bóg przechodzi do ofensywy – moim pragnieniom odmiany wyjdzie naprzeciw Jezus Chrystus. Jego Osoba zacznie mnie intrygować w sposób ogromnie wyczerpujący, bolesny i fascynujący. Nie, to nie minie. Pytaniem, które nie pozwoli mi spać w nocy, będzie to zdumienie, zdumienie chwytające moje serce żelazną rękawicą: Kim jesteś? Kim jesteś, że zajmujesz się mną? Kim jesteś, żeby oddawać za mnie życie?! Kim ja jestem, żeby być tak kochany?! I myślicie, że usłyszymy jakąkolwiek odpowiedź? Nie, nie usłyszymy. Jest ona najzupełniej zbędna. Ta fascynacja i zdziwienie Jezusem Chrystusem będzie miała praktyczne znaczenie. Naprawdę będziemy inni! Okrzykną nas chorymi, posądzą o ekstrawagancję, może przestaną nas zapraszać do swoich domów na wódkę, przestaniemy być kumplami, a ludzie mali, którzy nas się tak bardzo kiedyś bali, dadzą nam może po twarzy. I nic. To nawet nie jest przykre – tak wielka jest siła obecności Chrystusa. Po raz pierwszy nic ode mnie nie zależy – wszystko jest mi dane, wszystko jest dla mnie darem: chce mi się żyć, starzeć, nawet umrzeć. Milczę, ogarnięty miłością, napełniony radością, zaczynam łaknąć komunii świętej, czekam na tę chwilę z utęsknieniem, koncentracja na moim ego przestaje mnie interesować. Zmiana perspektywy? Przełożenie ciężaru? Wszystko razem. To jednak nie wszystko. Niezmierzoność, której tak doświadczamy, musi być dopełniona Nieskończonością, nawrócony człowiek staje nad brzegiem oceanu Bożej miłości i to z bardzo konkretnym zadaniem – jak mówi św. Bernard: „z obowiązkiem spłacenia zaciągniętego długu”.

Nieskończony

Bóg Nieskończony jest wtedy dla nas ponawianym w każdej minucie apelem: „Żyj nieskończoną nadzieją w każdym czasie!”. I Bóg daje nam odczuć jej smak, doświadczając nas przez bardzo trudne – jeszcze nie tak dawno budzące w nas rozpacz, panikę, strach – sytuacje. Nieskończoność Boga domaga się od nas nieskończonego oddania i posłuszeństwa właśnie nadziei! I jeśli miłość uczy nas oddania, praktycznego bycia jak Chrystus wobec Boga, siebie i bliźnich, wiara jest życiem w Bożej obecności (nawet w momentach Jego mistycznej nieobecności), to nadzieja zakotwiczona w miłości, upewniona wiara jest jak ruch, powiew, wychodzenie naprzeciw życiu, obowiązkom, oczekiwaniom innych ludzi, to ona niesie jak juczne zwierzę naszą miłość, jest pewnością, że idę na spotkanie Boga, to ona każe mi przyspieszyć kroku, to ona budzi moją ciekawość świata i ludzi, to ona uczy uwagi i czyni otwarte serce. Nadzieja jest cechą bardzo dziecięcą. Wystarczy sięgnąć pamięcią do czasu naszego dzieciństwa, żeby zobaczyć, jak bardzo czekaliśmy na rozpoczęcie nowego dnia, podróż, naszych rówieśników, kontynuowanie zabawy, jak świat pełen obietnic wołał nas i zapraszał.
 
strona: 1 2 3