DRUKUJ
 
Jacek Pleskaczyński SJ
Kryzys sensu życia w doświadczeniu choroby i śmierci
Obecni
 


Trzecim świadkiem niech będzie moja babcia. Umierała na raka blisko dwa lata. Mimo trudności w zapewnieniu opieki decyzja rodziny była zgodna – babcia nie została odesłana do szpitala. Każdego dnia uczyła domowników – bez słów, całą postawą. Nie skarżyła się, od lekarzy wiedzieliśmy, że bóle są bardzo silne. Zawsze widzieliśmy ją z różańcem w ręce. Zawsze też witała każdego promiennym uśmiechem. Każdego dnia musiałem przychodzić po wykładach i opowiadać, co nowego na studiach. Prosiła też, żebym zostawiał skrypty, książki; po pewnym czasie zauważyłem ze zdumieniem, że babcia wzięła się na serio do studiowania logiki, metafizyki, teorii poznania. Najbardziej spodobała się jej historia filozofii. Jak to możliwe, żeby chory śmiertelnie człowiek mógł z uwagą śledzić niełatwe teksty? Otóż mówimy o kobiecie, która wychowała gromadkę dzieci i do końca starała się także być blisko każdego wnuka (kilkanaścioro), okazując każdemu bardzo staranne zainteresowanie. Skoro zaś studiowałem w tym czasie etykę, babcia znalazła upodobanie do nowej dyscypliny wiedzy. Pasją życia, silniejszą niż śmiertelna choroba, była dla niej rodzina.

Co może w chorobie uzyskać?

Św. Paweł w Liście do Rzymian zachęca: chlubimy się także z ucisków, wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość – wypróbowaną cnotę (Rz 5,3). Mówiąc o doświadczeniu choroby, czy perspektywy zbliżającej się śmierci, trzeba widzieć w nich nie tylko sprawdzenie tego, co już człowiek osiągnął. Liczy się również to, co może w chorobie uzyskać. Należy pamiętać, że stan choroby nie tylko weryfikuje dotychczasowe doświadczenie sensu życia ale też tworzy pole nowych doświadczeń. Jest w tym coś z wizji Norwida z zawartej w wierszu Fatum: 

Jak dziki zwierz przyszło N i e s z c z ę ś c i e do człowieka
I zatopiło weń fatalne oczy...
- Czeka - -
Czy, człowiek, zboczy?

Lecz on odejrzał mu, jak gdy artysta
Mierzy swojego kształt modelu;
I spostrzegło, że on patrzy – co ? skorzysta
Na swym nieprzyjacielu:
I zachwiało się całą postaci wagą
- - I nie ma go !


Wśród rzeszy chorych zdarza się, wcale nierzadko, prawdziwy artysta. Materia owego artyzmu nie musi być imponująca. Częściej są to właśnie ludzie tzw. prości, bezpretensjonalni. Dla mojej babci twórczością było – przez całe życie – gotowanie, sprzątanie czy pranie. To wystarczyło! Wspominana przez św. Pawła wypróbowana cnota wydaje się być istotnym kryterium autentyzmu życia ludzkiego. Oto niedawno składałem życzenia osiemdziesięcioletniemu stryjowi. Ograniczenia związane z chorobą i wiekiem są znaczne i dość uciążliwe. Jednak na pytanie o stan zdrowia, samopoczucie usłyszałem bardzo entuzjastyczne zapewnienie: „A wiesz, że ze wszystkich okresów życia starość najbardziej mi się udała”... Są zatem osoby mające odwagę obalić dość powszechnie rozgłaszany (w szpitalach nagminnie) banalny stereotyp, że „Panu Bogu jednak starość się zupełnie nie udała”. Należałoby powiedzieć raczej, że to m n i e starość się nie udała.

Gorzka prawda, weryfikująca życie

Przyznajmy, że nie jest łatwo powiedzieć sobie tak gorzką prawdę, gdy człowiek dość już znękany chorobą. Jednak właśnie w tym czasie ostrość widzenia własnych problemów jest niepowtarzalna. Kryzys fizyczny odsłania bowiem prawdę, oświetla i ukazuje złudne zaangażowania życiowe. Typowym przykładem są pacjenci na oddziałach intensywnej terapii kardiologicznej, tj. osoby z zawałem serca. Często można tam usłyszeć o potrzebie radykalnej reformy życia. Jeśli nawet ujęte zbyt niedosłownie („A ksiądz kapelan gdzie się tak spieszy, ja też kiedyś się spieszyłem”) to jednak bliższy kontakt z chorymi pozwala stwierdzić, że refleksje idą znacznie głębiej. Potencjalnie choroba jest polem przewartościowania rozumienia sensu życia, jego weryfikacją.

Jakże ważne w tym doświadczeniu jest jakieś światło: lektura, mądry rozmówca, trwała potrzeba modlitwy (wobec częstego deklarowania: „tak cierpię, że nie mogę się modlić”). Zapewne znaczącą rolę odgrywa tutaj nabyta umiejętność rozwiązywania problemów. Także sposób odnoszenia się do samego siebie, zdrowy dystans do życiowych trudności. Bardzo destrukcyjne dla psychiki chorego jest nieustające, kilkakrotnie w ciągu dnia opowiadanie historii choroby. Owszem, należy uszanować skargę płynącą z cierpienia i okazać zrozumienie. Często zresztą najlepszą odpowiedzią nie są słowa a jedynie potrzymanie za rękę, delikatne dotknięcie za całą odpowiedź. Tu jednak mówimy o typie – wcale częstym – który od rana do nocy zaprząta uwagę jako szczególnie poszkodowany. Nie dostrzegając tego, że inni nie tylko podobnie cierpią ale nadto muszą znosić te opowiadania. Dokonałbym umownie podziału na tych, co cierpią na własny rachunek, oraz na tych, którzy dzielą biedę między wszystkich. Otóż wydaje mi się, że postawa taka bardzo wymownie zdradza brak głębiej zakorzenionego poczucia sensu życia. Uderzająca jest ogólna powierzchowność.

 

 
strona: 1 2 3 4 5