DRUKUJ
 
Marcin Jakimowicz
Jak dziś bronić wiary?
Gość Niedzielny
 


Apologetami kierowała dwojaka troska: zależało im na obronie chrześcijaństwa, a z drugiej strony kierowali się intencją misyjną, chcieli przedstawić treści wiary w języku i kategoriach myślowych zrozumiałych dla ludzi swojej epoki. Wielu z tych starożytnych pisarzy potwierdziło swoje przekonania śmiercią męczeńską. Jednym z najsłynniejszych apologetów był św. Justyn (100–165). Został ścięty mieczem za panowania Marka Aureliusza, cesarza i filozofa, do którego św. Justyn kierował jedną ze swych „Apologii”.

Poprawność polityczna?

Na przestrzeni wieków Kościół musiał nieraz konfrontować swoją wiarę z różnymi nurtami religijnymi i filozoficznymi (judaizmem, islamem, filozofią arabską). W okresie reformacji teologowie-apologeci koncentrowali się na obronie Kościoła katolickiego przed zarzutami protestantów. W epoce oświecenia akcent padał na obronę nadprzyrodzonego charakteru chrześcijaństwa. Apologeci wykazywali, że Bóg nie jest tylko odległym Wielkim Budowniczym Wszechświata, jak chcieli deiści, ale żywą Osobą działającą w historii. Ciekawy wkład do apologetyki katolickiej wniósł Blaise Pascal (1623–1662). Ten wielki matematyk i fizyk zakwestionował przydatność czysto racjonalnych argumentów na rzecz wiary i zwrócił uwagę na tzw. racje serca. Pascal pracował nad wielkim dziełem – „Apologią religii chrześcijańskiej”. Śmierć przerwała jego prace. Zostały tylko zapiski, intuicje, okruchy, które poskładano w „Myśli”, jedno z najbardziej wpływowych dzieł teologicznych wszech czasów. Pascal podkreślał, że problem Boga dotyczy każdego człowieka. Nikt nie może się uchylić od wyboru. Każdy musi poddać się Wielkiemu Zakładowi: albo obstawia Boga, albo nie. Ryzyko jest zawsze, choć – jak wykazywał Pascal – obstawiając ateizm, ryzykujesz znacznie bardziej, niż wybierając wiarę. Na fali odnowy związanej z Soborem Watykańskim II modna stała się krytyka apologetyki jako nauki anachronicznej, konfrontacyjnej, defensywnej. Kościół nie może widzieć wszędzie wrogów, powiadano. Musi rozmawiać ze światem, patrzeć pozytywnie, nie powinien się bronić, ale dialogować. Dokonało się więc przekształcenie apologetyki w teologię fundamentalną, która miała być pozytywnym, niepolemicznym wykładem dawnych treści apologetycznych. Byłoby ciekawe prześledzenie tego procesu. Niestety, przypominał on trochę kościelną wersję „poprawności politycznej”. Oczywiście, że miłość i dialog są czymś ważnym, ba, najważniejszym w chrześcijaństwie, ale nigdy nie kosztem prawdy. O tym jakby zapomniano. Efektem tych przemian było pozbawienie lub przynajmniej stępienie ostrza teologii skierowanego w stronę świata. Doszło do paradoksu. Teologia posoborowa bywała momentami bardziej krytyczna wobec Kościoła niż świata. Niektórzy reprezentanci „postępowej” teologii ulegli złudzeniu, że dzisiejszy świat to „raj na ziemi” i można głosić w nim Ewangelię bez napięć czy konfliktów. Dobra Nowina nie jest tylko leczeniem świata, ale także egzorcyzmowaniem. Ewangelia to również walka z mocami ciemności. To jest ogień, który pali. Sól, która momentami piecze. Postawa krytyczna wobec ciemności w świecie jest elementem chrześcijańskiego świadectwa. „To nieprawda, że trzeba szanować poglądy wszystkich, jak tego chce biblia współczesnego konformisty, który pragnie pozyskać względy wszystkich i ze wszystkim żyć dobrze. Są idee, którym trzeba się sprzeciwiać, a nawet zacięcie je zwalczać” – zauważa Vittorio Messori. W ostatnich latach coraz częściej słychać głosy, że apologetyka jest wciąż potrzebna Kościołowi. Jan Paweł II w przesłaniu do teologów fundamentalnych z 2001 r. stwierdził: „Podejmując pozytywny wysiłek, nie można jednak zapominać o apologetyce. (…) Również chrześcijanin początku trzeciego tysiąclecia oczekuje z jednej strony przekonujących uzasadnień wiary dla samego siebie – ad intra, aby mógł budować na nich pewność własnej tożsamości religijnej, z drugiej zaś przepełnionych duchem dialogu i apostolstwa argumentów niezbędnych do jej obrony ad extra”.
 
strona: 1 2 3